Producent jaj o chowie klatkowym i na wolnym wybiegu
- Jeśli chów klatkowy zostanie zniesiony, ceny jaj w sklepach wzrosną - stwierdza właściciel fermy Rafał Ratajczak.
O obecnej sytuacji na rynku produkcji jaj i ich zdrowotności oraz krytyce chowu klatkowego rozmawiamy z Rafałem Ratajczakiem z Wielkopolski, który dziennie produkuje 200 tys. jaj w systemie klatkowym.
Co pan sądzi o naciskach ze strony niektórych środowisk dotyczących redukowania chowu kur nośnych w systemie klatkowym?
Konsument powinien mieć wybór towaru w sklepie, z jakiego systemu jajko chce kupić. Wszystko zmierza w kierunku, że tak nie będzie. Decydenci w sieciach handlowych pod presją terrorystycznych organizacji ekologicznych zapowiadają, że nie będą w ogóle sprzedawać jaj klatkowych, co nie jest dobrym rozwiązaniem.
Dlaczego?
Jajo z chowu klatkowego jest najzdrowsze, najmniej niebezpiecznie dla zdrowia ludzi, dlatego że chów klatkowy zapewnia najbardziej higieniczne warunki chowu kur. Ptaki mają dostęp tylko do czystej wody i czystej paszy, a nie do odchodów swojego i innych kur, a więc źródeł wszelkiego zagrożenia epidemiologicznego.
W 2012 roku trzeba było w Polsce dostosować się do nowych wymogów dotyczących systemu klatkowego. Pana też to dotyczyło?
Oczywiście. Dotyczyło to wszystkich producentów jaj w Polsce, zwłaszcza tych, którzy rozpoczęli produkcję na przełomie XX i XXI wieku. Wówczas wielu hodowców, jeszcze zanim nasz kraj wstąpił do UE, kupowało zupełnie nowe urządzenia, które po 12-13 latach okazały bezużyteczne. To były nasz koszt wejścia do UE i dostosowania się do unijnych przepisów.
Drobiarstwo jest jedną z niewielu branż produkcji zwierzęcej, która działa bez wsparcia środkami unijnymi.
Drobiarze w Polsce zawsze byli traktowani trochę bardziej, jak przedsiębiorcy niż rolnicy, a my jesteśmy często na pograniczu. Wspiera się raczej rolników mniejszych niż przedsiębiorców rolnych. Choć były ogromne pieniądze na przetwórstwo, a akurat nasza branża pozostała na przestrzeni 20-lat bez żadnego wsparcia ze strony rządu.
Czytaj także: Jak hodować kaczki? [ZDJĘCIA]
Jeżeli naciski organizacji związane z wygaszaniem chowu klatkowego będą coraz większe w Polsce i trzeba będzie się dostosowywać do nowych wymogów, będzie pan podejmował działania w kierunku wdrożenia systemu wolnego wybiegu?
Szczerze powiem, że nie chce podejmować na razie takich decyzji. Po pierwsze: czy banki człowiekowi w takim wieku udzielą kolejnych kredytów, a mam ponad 50 lat, po drugie: czy któreś z moich dzieci będzie chciało pracować w tej dziedzinie? Trudno jednoznacznie stwierdzić.
Czytaj także: Niemcy likwidują około 45 milionów ptaków rocznie
Są pana zdaniem takie możliwości logistyczne w Polsce, by powstawały kurniki z wybiegami?
Są możliwe cztery systemy chowu: klatkowy, ściółkowy, wolno wybiegowy i ekologiczny. Z pewnością wielu producentów jaj nie będzie miało możliwości dostosowania swoich kurników do systemu wolnowybiegowego i wybiorą chów ściółkowy. Ale trzeba odpowiedzialnie podjąć decyzję, czy to będzie ekonomiczne uzasadnione. Są to zupełnie inne urządzenia, budynki muszą zostać przebudowane. Wiąże się to z dużymi nakładami finansowymi, a istnieje niepewność co do możliwości sprzedaży jaj w atrakcyjnych cenach. Nie jest wykluczone, że za kolejne 10 lat ktoś nie powie, że nie chce jaj z wolnego wybiegu. Za 15-20 lat spodziewam się powrotu do chowu klatkowego. Za 20 lat będzie mówiło się, że ziemia jest tak zniszczona przy kurnikach wolnowybiegowych i większe straty dla środowiska generuje hodowla kur na wolnym wybiegu niż w systemie klatkowym. I kolejny raz, za kilkanaście lat, jedyną branżą, która zarobi na tych zmianach będą europejscy producenci urządzeń dla drobiu, co ma miejsce od 25 lat.
Rozumiem, że wyprodukowanie jajka w systemie wolnowybiegowym jest droższe, niże w klatkowym. O ile procent?
O około 15-30 procent, wszystko zależne jest od konkretnego przypadku.
Klienci powinni mieć świadomość, że ceny jaj wzrosną.
Konsument w tej chwili ma do wyboru różne jajka o odmiennych cenach. W całej układance, kolejno oprócz branży, która produkuje urządzenia dla drobiarzy, najwięcej na tym zyska handel hurtowy i detaliczny. Teraz stosując tę samą marżę w wysokości 30%, zarabia na opakowaniu 10 groszy, a potem będzie to 25 groszy. Zmiany nie będą służyć nikomu innemu, a na pewno nie konsumentom, bo potencjalnie dostaną droższy towar i bardziej ryzykowny pod kątem zdrowotności.