Pionierzy rolnictwa ekologicznego w Wielkopolsce
Gospodarstwo ekologiczne „Kózka” powstało na początku lat 90., a wszystko zaczęło się od… fantastyki.
– O rolnictwie ekologicznym przeczytałam w piśmie „Fantastyka”, które mąż kiedyś prenumerował. Tam jeden profesor opisywał możliwości rolnictwa ekologicznego i wiązał je między innymi z fazami księżyca. Zainteresowało mnie to, więc napisałam do profesora. Był on nestorem rolnictwa ekologicznego w Polsce. Zaprosił mnie na kurs, więc pod koniec lat 80. pojechałam do Skierniewic – wspomina Jolanta Bruździńska.
– Wykłady prowadził Francuz, praktyk, który przekazał nam bardzo dużo wiedzy. Pasjonowało mnie to. Po jakimś czasie pojechałam do Szwajcarii na pięciomiesięczne praktyki w gospodarstwie ekologicznym. Tam nauczyłam się robić sery twarogowe. Bardzo dużo mi to dało – opowiada właścicielka.
Mleko z własnej hodowli
Dzisiaj gospodarze prowadzą przetwórstwo produktów ekologicznych opartych na mleku z własnej hodowli kóz. Cała procedura wymaga nieustannej pracy.
– Robimy mleko w butelkach, serek twarogowy, jogurty i trwałe sery typu gouda. Kupujemy profesjonalne szczepy bakterii. Podpuszczka natomiast jest potrzebna do ścinania mleka na żółte sery – wyjaśnia Jolanta Bruździńska.
– Potrzebujemy też bakterie kwasu mlekowego, ponieważ kozie mleko bardzo trudno się kwasi. W kozim mleku jest kwas, który pod wpływem temperatury się rozkłada i daje specyficzny smak. Dlatego, jeśli mleko postoi trzy dni, to kwas zdąży się rozłożyć i zapach nie jest specjalny. Natomiast jeśli szczepimy bakteriami kwasu mlekowego, to ono już na następny dzień jest skwaszone i twarogowy serek nie ma takiego koziego posmaku – tłumaczy właścicielka.
Chętnych na sery nie brakuje, chociaż zbyt jest coraz mniejszy. Przyczyną są nie tylko koszty.
– Ser jest bardzo smaczny. Mamy zbyt u ludzi, którzy nie mogą jeść krowich produktów. Najchętniej kupują plastrowane sery, bo to tylko 100 gramów. Dawniej mieliśmy odbiorców, którzy brali nawet 3-4 kilogramy – mówi Jolanta Bruździńska.
I dodaje:
– Jest to codzienna praca, bo od razu po udoju przerabiamy produkt. Jest on certyfikowany, podlegamy też pod kontrolę weterynaryjną, a to wszystko kosztuje. Dlatego ten produkt jest stosunkowo droższy niż produkt z „sieciówek”.
Warsztaty dla najmłodszych
Państwo Bruździńscy chętnie dzielą się wiedzą z dziećmi i oprowadzają szkolne wycieczki. Jedną z atrakcji jest piec chlebowy, który stoi w starodawnej izbie, niegdyś zamieszkałej przez zwierzęta.
– Piec jest zbudowany na planach z muzeum, które pożyczył nam kustosz. Dokładnie taki sam piec stoi w skansenie lednickim – mówi Jolanta Bruździńska.
W gospodarstwie Brudzińskich dzieci uczą się rolnictwa od podstaw.
– W szkole jest program od „Ziarenka do bochenka” i my się dokładnie wpisujemy w ten program. Pokazujemy dzieciom kłosy zbóż, dostają je do ręki i widzą jakie są różnice. Dostają również słoiczki z ziarenkami. Opowiadam na co zwrócić uwagę i jak odróżnić pszenicę od żyta. Mamy też młynek i dzieci mielą ziarno – mówi Jolanta Bruździńska.
– Żona opowiada o pracy w polu, od siewu przez zbiór, a także o dawnym młóceniu. Później dzieci wyrabiają ciasto i formują bułeczki, które trafiają do pieca – uzupełnia Norbert Bruździński.
To nie jedyne zajęcia, które prowadzą gospodarze.
– Mamy wycieczkę majową pod nazwą „Żywa lekcja przyrody”, wtedy wystawiamy kozę i ją doimy, a później dzieci ją karmią, próbują doić mleko i noszą koźlątka – mówi Jolanta Bruździńska.
I dodaje: – Zimą prowadzimy też zajęcia rękodzieła pod hasłem „Magia Świąt Bożego Narodzenia”. Dzieci robią aniołki, które później mogą zabrać do domu.
Niedługo w gospodarstwie będzie można również poznać rzemiosło kowalskie.
– Poprzednik, który tu mieszkał, był kowalem. Dużo zostało po nim sprzętów i syn teraz buduje kuźnię. Okazało się, że dzieciom podczas innych wycieczek podobają się warsztaty w kuźni, więc syn stwierdził, że skoro ma miejsce, sprzęt i wiedzę, to można wprowadzić taką działalność edukacyjną – opowiada właścicielka.
Trudy rolnictwa ekologicznego
Gospodarze zaczynali na początku lat 90., kiedy rolnictwo ekologiczne dopiero raczkowało. Dzisiaj jest coraz bardziej powszechne i wiąże się z większymi formalnościami.
– Weszliśmy w ekologię, bo wtedy była to idea, żeby nie truć siebie i innych. W tej chwili idą za tym pieniądze – mówi Jolanta Bruździńska.
I dodaje: – Często narzekam na kontrole, bo wymagają, żeby wszystko zapisywać. Mamy specjalny zeszyt do spisywania, ile mleka dziennie zostało udojone i przetworzone. Trzeba też zapisać, ile z tego zostało przeznaczone na ser i ile sztuk sera wyszło. Kolejny zeszyt to monitoring temperatury w lodówkach, jeszcze inny dotyczy mycia całych pomieszczeń.
W trudnych chwilach przydaje się wsparcie Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Poznaniu.
– Współpracujemy z państwem Bruździńskimi od dawna. Pani Jola jest pionierem ekologii w Wielkopolsce i prawie od początku były tutaj przeprowadzane demonstracje. Przepływ wiedzy jest w dwie strony. Pani Jola zawsze jest na bieżąco i często nawet o krok przed nami. Gospodarze mają wypracowaną swoją ścieżkę pracy już od lat, więc jedynie pomagamy im w spornych momentach, na przykład związanych z kontrolami – mówi Tatiana Pawlicka, doradczyni WODR.
I dodaje: – Do gospodarstwa przyjeżdżają nie tylko dzieci, ale też studenci. Uczą się tutaj, jak wygląda wzorowe gospodarstwo ekologiczne.
Pokazy i demonstracje w gospodarstwie są cenne, zwłaszcza, że takich przykładów nie ma jeszcze za wiele.
– Rolnictwo ekologiczne jest bardzo pracochłonne, wymaga czasu i odpowiednich maszyn. Jeżeli ktoś zastanawia się, czy zostać rolnikiem ekologicznym, to przede wszystkim musi mieć ogromną wiedzę. Nie da się z dnia na dzień przestawić z rolnictwa konwencjonalnego. Państwo Bruździńscy są ekologami i mnóstwo ludzi przyjeżdżało i oglądało ich pracę, ale na terenie naszej gminy nie ma drugiego gospodarstwa ekologicznego – mówi Tatiana Pawlicka.
W zgodzie ze sobą i światem
Gospodarze podchodzą z optymizmem do życia i starają się działać z myślą o innych.
– Jak zaczynaliśmy, to wszyscy nam mówili, że jak nie posypiesz, to nie urośnie. Zawsze twierdzono, że Wielkopolska najwięcej zużywa nawozów. Ja jednak robię swoje i mówię, że później takie posypane musimy zjeść, wiec ma to przełożenie na nasze zdrowie. Natomiast mało kto myśli globalnie, tylko patrzy, na czym może zarobić. Ja mam podejście, że nie do końca chodzi w życiu o pieniądze – tłumaczy Jolanta Bruździńska.
Małżeństwo ma swoją receptę na szczęście.
– Idę z nurtem życia. Jestem zadowolony, że mam pracę i swoje piękne miejsce na ziemi – mówi Norbert Bruździński.
– Mąż zawsze był zadowolony z życia i widział pozytywną stronę wszystkiego. Uważamy, że nawet jak coś złego nas spotyka, to możemy z tego wyciągnąć lekcję na przyszłość. Często później okazuje się, że to właśnie było dobre, więc nigdy nie można oceniać danej sytuacji tu i teraz – kończy Jolanta Bruździńska.
Czytaj także: