Z pola wzięte. Jak polski pręt pojechał do Belgii
Z racji tego, że jestem rolniczką, od ponad 10 lat zajmuję się również handlem zbożem. To ciekawe zajęcie pełne niespodzianek i nowych doświadczeń. Gdyby nie fakt, że rynek zbożowy mocno trąci spekulacją, pewnie mogłabym mówić o pewnej rutynie mojego zajęcia. Chociaż nie do końca, bo zdarzają się sytuacje nie do przewidzenia, tak jak chociażby ta, o której chciałabym napisać państwu dzisiaj.
Mam znajomego rolnika na samym wschodzie Polski, którego na użytek tego felietonu nazwę panem Tadeuszem. Współpracuje nam się dobrze, przez lata nabyliśmy do siebie zaufania (a o to najtrudniej) i już niejednokrotnie udało nam się wzajemnie sobie pomóc. A to on potrzebował szybkiego zbytu swojego zboża, a to ja potrzebowała zboża na zaraz – słowem: nasza współpraca układa się dobrze a nawet bardzo dobrze. Pan Tadeusz to nadzwyczaj spokojny człowiek. Potwierdzeniem tego była nasza ostatnia historia, która miała szansę przyprawić zarówno jego, jak i mnie, o zawał serca. A było tak:
Umówiliśmy się na sprzedaż żyta. Cena była zadowalająca, jakość zboża zbadana, umowa podpisana, termin odbioru zaplanowany. Załadunek poszedł sprawnie. Teraz należało tylko czekać, aż kierowca rozładuje towar w Belgii i da nam znać, że wszystko poszło dobrze. Tak tym razem nie było. Zamiast rozmowy telefonicznej, doszedł do mnie MMS ze zdjęciem z rozładunku a na zdjęciu grubaśny pręt o długości 1,2 metra i pytanie: - Co to jest? Skąd to się wzięło? O mało nie rozwaliłem kosza zasypowego – zdenerwowanie kierowcy było jak najbardziej uzasadnione. Drżącą ręką i z duszą na ramieniu wybrałam jego numer, aby zgłębić temat. Nie wiem, kto z nas był bardziej roztrzęsiony, ale wspólnie udało nam się zebrać fakty: naczepa była przed załadunkiem myta na mokro, więc musiała być pusta, jedyne, co na nią załadowano, to żyto, załadunku dokonywała jedna osoba jednym ładowaczem czołowym, więc wszystko wskazywało na to, że metalowy pręt załadowany został razem ze zbożem.
Zadzwoniłam do pana Tadeusza, pytając, co on na to. Pan Tadeusz ucieszył się na wiadomość, że pręt się znalazł, a ja nie rozumiałam świata. Otóż mój znajomy rolnik zamówił w pobliskim zakładzie 10 prętów, które miały służyć jako elementy w jego płocie. Zakład robił nie tylko pręty, ale i posiadał ładowacz czołowy, który pan Tadeusz zamówił na załadunek swojego zboża. W dniu załadunku przywieziono mu w ładowaczu czołowym zamówienie i wszystko byłoby dobrze, gdyby rozładowano wszystkie 10 prętów, a nie tylko 9. No i o ten jeden pręt chodziło. Pan Tadeusz ucieszył się ze znalezienia zguby, ale jakby nie zdawał sobie sprawy z miecza Damoklesa, który by na niego spadł, gdyby pręt rozwalił kosz zasypowy. Prawie trafił mnie szlag, gdy na dodatek usłyszałam w słuchawce: - Pani Aniu, a czy myśli pani, że oni mogliby mi przysłać ten brakujący pręt z powrotem? - głos pana Tadeusza brzmiał spokojnie z nutką nadziei. Już chciałam rzucić słuchawką i wsiąść do samochodu, aby pojechać do rolnika i go udusić, ale zdążyłam usłyszeć: - Pani Aniu, ja tylko żartuję...
Żarty żartami, ale skąd teraz pan Tadeusz weźmie ten brakujący pręt?... Żartuję!
Czytaj także:
Z pola wzięte. Kandydatka na żonę rolnika
- Tagi:
- z pola wzięte
- felieton