Nielegalna ubojnia zamknięta
Ubojnię trzody chlewnej w Borucinie zamknął Powiatowy Inspektorat Weterynaryjny w Pleszewie (Wielkopolska).
Według lekarza weterynarii działała nielegalnie. - Możemy przypuszczać, że wyroby były też sprzedawane - mówi Andrzej Długiewicz, Powiatowy Lekarz Weterynarii. I podkreśla, że to poważna sprawa. Bo osoba produkująca wyroby i wprowadzająca je do obrotu bez nadzoru inspekcji, a tym samym bez wymaganych badań i pozwoleń, popełnia przestępstwo. - To jest narażanie życia i zdrowia ludzi - doprecyzowuje Ewa Wróblewska-Dąbrowska z zespołu ds. bezpieczeństwa żywności w inspektoracie.
Co za to grozi? - Wprowadzanie do obrotu produktów pochodzenia zwierzęcego z nielegalnej działalności bez badania lekarsko-weterynaryjnego podlega wysokiej karze pieniężnej – mówi Ewa Wróblewska- Dąbrowska. Dlatego też sprawą zajęła się policja. – Prowadzone jest postępowanie. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów - wyjaśnia mł. asp. Monika Kołaska, rzecznik prasowy KPP w Pleszewie. Trudno powiedzieć – jak do sprawy podchodzi właściciel ubojni, bo nie zastaliśmy go na miejscu. Z kolei jego żona oznajmiła, że „mąż nie będzie komentował decyzji weterynarza”. - Proszę nas zrozumieć - powiedziała jedynie.
„Gdzie ja kupię taką kiełbasę”
Zamknięcie przez weterynarza ubojni w Borucinie odbiło się szerokim echem. Ludzie informują nas, że podobnych punktów, gdzie można ubić świniaka czy kupić wyroby masarskie jest więcej. I wskazują, że sami kupowali kiełbasy i szynki w masarani pod Pleszewem. - Czy to prawda, że ona też została zamknięta? Zawsze stamtąd brałem kiełbasę, szynkę i inne wyroby na święta. Gdzie ja kupię taką dobrą kiełbasę? - zastanawia się mężczyzna.
Zamknięcie podpleszewskiej masarni, którą przywołuje czytelnik, potwierdza żona rzeźnika. - Mamy niedostosowany budynek. Przepisy się zmieniły, budynek masarni nie może przylegać do innych budynków i nie może posiadać strychu – twierdzi kobieta. Zapewnia, że do produkcji wyrobów kupowali mięso na faktury. - Od firm, które handlują mięsem. Tam na pewno je badają. To nie było tak, że my braliśmy świnie i je zabijaliśmy. Ale ani ona, ani jej mąż nie potrafią odpowiedzieć na pytanie - czy zakład, który prowadzili był zarejestrowany.
„Skala przerosła nasze wyobrażenia”
Tymczasem lekarz weterynarii podkreśla, że nie ma w wykazie żadnej ubojni czy masarni pod Pleszewem. Nie miał też sygnałów o prowadzeniu tego typu działalności. I nie zamykał żadnego innego zakładu, prócz tego w Borucinie. Nie kryje jednak, że kontrole dopiero się zaczęły. - Będziemy walczyć z nielegalnymi ubojniami i masarniami, bo skala tego przerosła także nasze wyobrażenie – twierdzi Andrzej Długiewicz. I dodaje. - Wszyscy jesteśmy konsumentami i oczekujemy jakości wyrobów na najwyższym poziomie.
Brak badań grozi śmiercią
Na co narażamy się kupując wyroby z nielegalnych ubojni czy masarni? Na utratę zdrowia a nawet życia. Nie ma bowiem dowodów na to, że mięso było badane. Jeżeli było zarażone, możemy dostać włośnicy. W ciężkich przypadkach może dojść do zapalenia opon mózgowych i płuc, a nawet śmierci. - Wyroby, które są wprowadzane do obrotu przez przypadkowych „wytwórców” nie są najczęściej badane ani pod względem bakteriologicznym, ani w kierunku pozostałości chemicznych - przestrzega Andrzej Długiewicz. I dodaje, że nie wiadomo też, kto pracował przy ich produkcji.