Mają swój matecznik bydła i 1.000 świń w cyklu otwartym [WIDEO]
Gospodarstwo państwa Łysiaków, które znajduje się w pow. leszczyńskim w Wielkopolsce, jest rodzinne, wielopokoleniowe.
ZOBACZ WIDEO:
– W tej lokalizacji znajduje się od około 100 lat – opowiada „Wieściom Rolniczym” pani Klaudia Łysiak, która w głównej mierze zajmuje się szeroko rozumianym działem zootechnicznym, ale także konieczną w dzisiejszych czasach administracją i kwestiami urzędowo-biurowymi.
Wraz z bratem, Mikołajem, który odpowiada z kolei głównie za mechanizację i karmienie opasów, pomagają na co dzień rodzicom.
– W obecnym systemie gospodarstwo działa od ok. 20 lat. Wówczas było 20 hektarów, obecnie ponad 100 – wylicza Mariusz Łysiak, ojciec pani Klaudii.
– Tata zajmuje się głównie produkcją roślinną i to on spędza najwięcej czasu na polach – zaznacza z kolei pani Klaudia.
Jak jednak podkreśla – niezależnie od podziału prac, wszystkie decyzje w gospodarstwie podejmowane są zawsze wspólnie.
– Czasem nawet dziadkowie – babcia Renia i dziadek Feliks – wypowiadają także swoje zdanie, więc myślę, że ta wielopokoleniowa współpraca przynosi efekty i w naszym gospodarstwie to widać – mówi z uśmiechem pani Klaudia.
Grunty orne
Zdecydowana większość produkcji roślinnej wykorzystywana jest pod produkcję zwierzęcą.
- Obecnie areał gruntów ornych to około 105 hektarów, naprzemiennie uprawiane są zboża - głównie jęczmień, pszenżyto oraz żyto. W zmianowaniu pojawia się także kukurydza oraz buraki cukrowe, dodatkowo przed laty na części gruntów ornych założone zostały pastwiska i od tego czasu też prowadzony jest wypas zwierząt – opowiada nam pani Klaudia Łysiak.
Jak dodaje, część gruntów została ponadto zalesiona.
– Było to tak naprawdę konieczne z dwóch powodów: żeby ograniczyć trochę erozję wietrzną, która na tych wzniesieniach pól się pojawia oraz ze względy na to, że nie wszystkie maszyny radziły sobie na polu – gdzie ten kąt pochylenia był tak duży, że istniało ryzyku przewrócenia się maszyn i niebezpieczeństwa dla osób je obsługujących – zaznacza.
Własny matecznik bydła rasy limousine
Jeśli chodzi o produkcję zwierzęcą – równolegle prowadzone są dwa kierunki: bydło oraz trzoda chlewna.
– Obecnie ukierunkowaliśmy produkcję na chów bydła w typie rasy limousine, mamy tutaj swój matecznik, a pozostałe sztuki pozostają na opas. Mamy też produkcję trzody chlewnej w cyklu otwartym, jest to około 1000 sztuk – wylicza rolniczka z Wielkopolski.
Dlaczego właśnie rasa limousine?
- Wcześniej w gospodarstwie dominowała rasa nizinna czarno-biała, z czasem pojawiła się mieszanka z HF-ami. Jednak gospodarstwo zrezygnowało z czasem z produkcji mleka, zaczęły napływać zwierzęta w typie mięsnym. Można powiedzieć, że praktycznie przez przypadek pojawiły się tutaj dwie jałówki zakupione z przeznaczeniem na opas, które okazały się być cielne. I z tego powodu zaczęła się produkcja własnego matecznika. Obecnie mamy już około 100 sztuk w stadzie podstawowym, co roku produkujemy swoje cielaki, pozostałe sztuki zostawione są na opas. Dlaczego rasa limousine? Te pierwsze krowy, które tutaj były w ilości 10 może 15 sztuk, były już mieszańcami z tą rasą i obserwowaliśmy doskonałe przyrosty. I z tego względu na to się ukierunkowaliśmy. I jesteśmy z tego bardzo zadowoleni, ponieważ swój matecznik gwarantuje nam dobry sprawdzony materiał do pasu - przez co te efekty ekonomiczne też są takie, jakie powinny być – opowiada „Wieściom Rolniczym” pani Klaudia.
Dlaczego z kolei zapadła przed laty decyzja o zamknięciu produkcji mlecznej? Czy była nieopłacalna?
- Produkcja mleka w tym gospodarstwie była prowadzona na niewielką skalę. Ponadto stado było przekrzyżowane tutaj z rasą HF, pojawiło się dużo chorób. Stąd dziadkowie i rodzice zrezygnowali z tego kierunku i przeszli tak naprawdę na obrót bydłem w formie zakupu i sprzedaży. A później, gdy ta gałąź się zakończyła, już naturalnym było bydło mięsne, które pojawiło się w gospodarstwie – zaznacza kobieta.
Jak dodaje, obecnie w gospodarstwie odbywa się chów i doskonalenie własnego matecznika.
W przypadku krów już nikt nie myśli tu o wymianie materiału genetycznego.
- Pierwsze zakupywane krowy były dosyć dzikie i to był największy problem w kwestii wypasu, że te zwierzęta były praktycznie nie do okiełznania w przypadku ucieczki, były też bardzo agresywne z tego powodu, ponieważ broniły swoich cieląt - nie znając nas tak naprawdę i nie wiedząc co chcemy z nimi zrobić. Teraz, mając już tak naprawdę 80% stada podstawowego, wyprodukowanego ze swoich krów, te zwierzęta od najmłodszych dni są oswajane, są przyzwyczajone do kontaktu z człowiekiem, ze zwierzętami które poruszają się w gospodarstwie. I ten problem agresji został w znacznym stopniu wyeliminowany. Dlatego też na zakup jakichś jałówek z zewnątrz raczej się nie zdecydujemy - nie chcemy sobie wprowadzać bydła, które mogłyby przejawiać agresję w stosunku do nas. Bezpieczeństwo przy obsłudze zwierząt jest dla nas najważniejsze – podkreśla w rozmowie z nami pani Klaudia.
Co z kolei z opłacalnością w produkcji?
- Na ten moment w przypadku bydła mięsnego nie można mówić o stratach. Problemem był początek, rozwijając tę gałąź krów-mamek przez pierwsze cztery może nawet pięć lat przychodu praktycznie nie było. Bo sprzedawane były tylko byki, w większość jałówek zostawała na krowy-mamki wówczas szło się trochę „po bandzie”, na takiej granicy zera. Teraz jednak, gdzie mamy już ósmy rok utrzymywania tych krów naszym gospodarstwie, można powiedzieć, że inwestycja się zwraca – opowiada rolniczka z pow. leszczyńskiego.
Trzoda chlewna
Co z kolei z opłacalnością trzody chlewnej?
- Jeśli chodzi o trzodę chlewną można powiedzieć, że nadal jesteśmy w takim kryzysie, „w dołku świńskim”, szczególnie ze względu na to, że nadal jako gospodarstwo jesteśmy w strefie ASF. Obecnie jest tutaj strefa różowa jednak przez te kilka lat, gdy ASF pojawia się na naszym terenie i w naszym powiecie, byliśmy już w każdej możliwej strefie - między w czerwonej, gdzie przez 30 dni był tak naprawdę zakaz sprzedaży trzody chlewnej. I nikt nas nie pytał - czy mamy tutaj jakieś pieniądze na koncie i czy mamy z czego żyć. Żadnych rekompensat z tytułu przetrzymania tych świń do wagi 170 kg nie było. Dodatkowo, jeśli chodzi o kwestie jakiś rekompensat czy też pomocy covidowych, to akurat do tej części świń się nie załapaliśmy na te płatności – opowiada pani Klaudia.
Problemy z ASF
Jak podkreśla, same przepisy związane z ASF są także generalnie bardzo zawiłe.
- To co nas głównie męczy, to zniżka ceny o jakieś 10, 20 groszy tylko i wyłącznie z tego powodu, że jesteśmy w strefie. Natomiast na półkach w sklepie oznaczeń dotyczących tego, czy dane mięso pochodzi ze świni ze strefy czy nie – opisuje.
I dodaje wprost:
Jako gospodarstwo produkujące w cyklu otwartym, siedzimy troszkę na takiej bombie, która w każdej chwili może wybuchnąć. Rolnik musi też na polu pracować, a najbardziej absurdalny zapis w zasadach bioasekuracji, który mnie osobiście bardzo śmieszy, dotyczy tego, że produkty, którymi spasamy zwierzęta, mają nie mieć bezpośredniego kontaktu z dziką zwierzyną. No nie wiem, jak na polach można tego uniknąć. My radzimy sobie w taki sposób, że po prostu wszystkie towary, które zakupujemy do gospodarstwa, które wykorzystywane są do karmienia zwierząt, przechodzą po prostu przez kwarantannę – wylicza pani Klaudia Łysiak.
Na szczęście – udało się do tej pory uniknąć siedliska choroby w gospodarstwie.
- Dodatkowo trzoda chlewna od około 7 lat utrzymywana jest na podłodze rusztowej, tak więc nie ma też bezpośredniego kontaktu ze ściółką, która w moim odczuciu i obserwacji jest tak naprawdę główną przyczyną pojawienia się ASF-u w chlewniach – opowiada kobieta.
Park maszynowy. Bez ładowarki - ani rusz!
Warto podkreślić, że jedną z najważniejszych maszyn w gospodarstwie jest ładowarka, których w gospodarstwie jest w sumie aż sześć.
- Tak duża ilość może troszkę dziwić, ale jest to gospodarstwo o kilku kierunkach produkcji, stąd do każdej pracy potrzebna jest inna maszyna – opowiada pani Klaudia.
Najstarszy podnośnik czołowy w gospodarstwie państwa Łysiak ma już około 20 lat.
- Został zamontowany na Zetorze 7245, ciągnik ten, z opowieści moich rodziców i dziadków, tak naprawdę zrobił tutaj małą rewolucję na gospodarstwie, porównywalną do wprowadzenia pierwszego ciągnika przez mojego dziadka. Pojawienie się tego sprzętu w gospodarstwie pozwoliło na możliwość późniejszych modernizacji budynków – zaznacza.
Najnowszym nabytkiem jest z kolei ładowarka marki Schmidt.
– Musieliśmy zakupić kolejną maszynę, żeby prace w gospodarstwie usprawnić, firma Schmidt podeszła do tematu bardzo profesjonalnie, maszyna bardzo dobrze sprawdza się w naszym gospodarstwie, obecnie służy nam głównie do odpasu bydła - dwa miesiące temu zdecydowaliśmy się zakupić łyżkę z frezem. Obecnie maszyna ma już przejechane około 400 motogodzin co daje ponad trzy godziny pracy dziennie. Użytkowana jest więc intensywnie i na pewno w okresie letnim będzie jeszcze bardziej wykorzystywana, ponieważ tych prac jej przybędzie – uśmiecha się pani Klaudia.
Ursus C330 - zrobił "rewolucję" w gospodarstwie
Park maszynowy jest oczywiście jednak o wiele większy, nie brakuje przyczep, jest agregat wielozadaniowy marki Agro-Tom, rozrzutnik obornika, siewnik, ciągnik itd. Najważniejszym sprzętem jest jednak Ursus C330.
– Został zakupiony jeszcze przez mojego dziadka ok. 50 lat temu. To była rewolucja w tym gospodarstwie, przejście tak naprawdę z koni na maszynę mechaniczną. Mój tata, obsługuje tę maszynę praktycznie od dziecka. No i z tego powodu też ma tutaj zapewnione dożywocie. Dziś zresztą sprawdza się w roli takiego dużego quada – opowiada uśmiechem na koniec pani Klaudia.
CZYTAJ TAKŻE: Odbudował gospodarstwo po nawałnicy. Dziś ma oborę z robotami [WIDEO]
CZYTAJ TAKŻE: O Emanueli, co na pastwisku chadza boso. Zawód? Rolniczka! #2 [WIDEO]