Kochają przedszkole, bo są w nim kozy i owce [VIDEO]
Gdy wyruszam spod Świeradowa do Miłkowic, GPS w samochodzie pokazuje mi, że mam przed sobą półtorej godziny jazdy. Jest wczesny poranek, a za oknem pada śnieg. Ogromne płatki spadają leniwie i sprawiają, że natychmiast zaczyna pachnieć świętami. Jadę krętymi dróżkami przez malowniczy krajobraz Dolnego Śląska i im bliżej mam do Miłkowic, tym bardziej podnosi się temperatura powietrza. Na miejscu śniegu jak na lekarstwo, ale gdy wchodzę do przedszkola, mam wrażenie, że święta są już tuż, tuż. Grupa dziewczynek i chłopców w wieku od 2,5 do 6 lat mieni się czerwienią sukienek, sweterków i mikołajowych czapek. Dzieci siedzą na dywanie, w powietrzu pachnie piernikami. Gdy wchodzę z labradorką Fidy do sali, pisk dzieci sięga zenitu i świdruje w uszach. Zaczynam martwić się, jak damy radę zrobić jakiekolwiek nagranie.8
A kozy uciekają przed przedszkolakami
Martwię się niepotrzebnie, bo szefowa i współwłaścicielka przedszkola „Słoneczko” - Sonia Barełkowska ma wszystko pod kontrolą. Zdecydowanie, ale serdecznie uspokaja grupę, wprowadza w plan spotkania i jego zasady. Dzieci słuchają do momentu pojawienia się Michała - operatora filmowego. - Ale fajna kamela!... A ja już widziałem kamerę!… A mogę trzymać mikrofon?... - małą chwilę martwię się znowu i znowu bez powodu... Na szczęście!
Siadamy w kręgu i zaczynamy rozmowę o przedszkolu. Pytam, czy ich przedszkole „Słoneczko” jest w czymś wyjątkowe. Najpierw słychać zgodne „Taaaaak!”. A dlaczego? „Bo ma inny kolor”, „Bo można chodzić do wszystkich sal”, „Bo… Eeee... Zapomniałam”, „Bo tutaj są kozy”, „I owce i bażanty!”, „I one uciekają!”. To dobry początek – myślę z ulgą i dopytuję, co oni wtedy robią. „Zaganiamy je!”, „Zaganiamy je z jedzeniem…”, „I wrzucamy im i oni tam jedzą”, „A mój tata przyniósł kapustę…”. Jest dobrze – myślę i pytam ile mają tych owiec? „Jedną.”, „Cy.”, „Sześć!”. Hm, trochę gorzej, ale ostatecznie udaje się ustalić, że są dwie owce i dwie kozy. A te zwierzęta mają imiona? „Taaak!”, „Balan”, „Nie baran! Stefan!”, „Lucjan, Tereska i… Cesia!”. Cesia czy Czesia?... Czesia. To przecież jasne!
A czy ktoś wie, co robi rolnik? „Kosi kombajnem!”, „Ja będę rolnikiem, jak będę duzy!”, „A ja będę rolnikiem i piłkarzem... tak jak mój tata!”, „Rolnik na psykład pracuje na polu”. A co rośnie na polu? „Psenica”, „Pszenica i ziemniaki”, „Zboze”, „Jesce kapusta”. Co jak co, ale słodziaki to te dzieciaczki są! Eh...
Zapowiadam, że za chwilę pójdziemy do kóz i owiec, aby przyciąć im racice. Pytam gromadkę, czy wiedzą, dlaczego zwierzętom trzeba przyciąć paznokcie. „Zeby się nie podlapały?”, „Żeby się nie podrapały po buzi?”, „Bo byłyby długie”, „Oooooo takie długie!”, „Ja muszę sobie dzisiaj obciąć”, „Pani, pani… a ona mnie popycha...”, „Bo... ona mi zasłania!”.
Pytam, czym karmią te swoje owce i kozy. „Kapustą!”, „Sianem!”, „Malchewką”, „Owsem!”, „Jesce chlebem!”. A jaki musi być ten chleb? Ciepły i chrupiący? „Nieeeeee!”, „Suchy i twaldy”, „I jesce jabłka z nasych jablonek”, „Tam jest sad i baaaardzo dużo jabłek”. Gdy pytam, gdzie mają te swoje jabłonki, trójka chłopaczków biegnie do okna, aby wskazać paluszkami na przyprzedszkolny sad. Od moich 130 owiec przekazuję wiadro gniecionego owsa i gryki. Zresztą nie tylko wiadro, ale i owcze pozdrowienia. Te ostatnie wywołują niedowierzanie: - „Pozdrowienia? Od owiec? Owce nie mówią.”... No kto by pomyślał!
Rozmawiamy jeszcze o doustnym odrobaczeniu kóz i owiec specjalną pasą, skracaniu przydługich rogów stalową linką, co demonstruję na rogach renifera, które zdobią głowę Zuzi. Na koniec pytam, co mają ich kozy i owce w uszach. „Miód!”. Pokazuję im uszy małej Ali i swoje. „Kolczyki!”, „Ale inne!”, „Pomarańczowe!”, „Takie dla kóz!”. No proszę!
O racicach i kolczykach w przedszkolu
Robimy małą powtórkę o racicach, kolczykach i rolnictwie, i tym akcentem kończymy spotkanie w sali. Teraz jeszcze mała przerwa z mandarynkami i piernikami. Pierniki nie byle jakie, bo z warsztatów z piernikową Wandą. Panią Wandę Kuzyszyn znam osobiście, ale nie znałam jej koligacji z przedszkolem. Okazuje się, że jej wnuk „chodzi” tu z Kasią – siostrą pani Soni. Woził Kasi babcine pierniki, a pierniki smakowały również pani Soni. Powstał pomysł na warsztaty w przedszkolu i taki był początek. Ahaaa…
Gdy my wspominamy i zajadamy się korzennymi bałwankami, gwiazdkami, bombkami i serduszkami, siódemka maluchów walczy dzielnie z kolorowym lukrem i dekorowaniem ostatnich piernikowych wypieków. Te również zostaną przez nas „zagospodarowane” w mgnieniu oka.
Czytaj także: Rolniczka z winnicą. Jak poznała męża? [WIDEO]
Zakładamy kalosze i lecimy pod choinkę, aby nie było jej smutno, że w tak szczególny dzień jest jeszcze nagutka. Całe metry lśniących i kolorowych łańcuchów przechodzą przez dziecięce rączki. Strategia rozmieszczenia bombek jest wspólna, choć są i tacy, którzy z jej realizacją mają pewne utrudnienia, a to za sprawą ograniczeń wynikających z wieku i wzrostu. „Pani, a ja nie wiem gdzie powiesić bombkę…” - mówi bliski płaczu chłopiec. Jeszcze zgrabić kilka liści, jeszcze zaśpiewać choince kolędę i już możemy lecieć do Cesi… Oj przepraszam!… Do Czesi, Tereski, Stefana i Lucjana.
Gonić, słać i karmić kozy i owce
W zagrodzie panuje wielkie poruszenie. Zwierzęta zobaczywszy nasz nalot, wzięły nogi za pas. To okazja, aby się z nimi pościgać. To jednak nie podoba się pani Sonii. Jej koncepcja jest inna: nakarmić zwierzęta i nasłać im słomy. W ruch idzie taczka na kostkę słomianego posłania i baniak na apetycznie wyglądające siano. Pomocników jest wielu, więc błyskawicznie udaje się posłać świeże spanko i wypełnić paśnik pachnącym obiadem.
Czas na przedszkolny obiad. Maluchy ustawiają się parami, tylko mała dziewczynka buntuje się: -”A dlacego nie jemy z owieckami?”. Pani Sonia przewraca oczami w moją stronę i mówi ze śmiechem: - „Nieraz nie wiem, co im odpowiedzieć…”.
Na początku w przedszkolnej zagrodzie była koza
Nareszcie mam okazję porozmawiać z Sonią Barełkowską. Jest dobrze zorganizowana, zdyscyplinowana, a zarazem serdeczna i „do rany przyłóż”. Na początku pytam o pomysł na przedszkole z kozami i owcami. - Trzy lata temu razem z rodzicami kupiliśmy to przedszkole, przed którym była osobna działka. Trzeba było ją kosić, więc padł pomysł, aby założyć w sąsiedztwie przedszkola zagrodę z owcami kameruńskimi i kozami miniaturkami. Nie trzeba ich strzyc i nie wymagają wiele pracy – opowiada pani Sonia i wspomina Nelę - kozę z dzieciństwa, którą miała jej mama. - Bardzo lubiłam chodzić do tej kozy, głaskać ją i doić. Pamiętam jej ciepło i zapach. Moi rodzice mają do dzisiaj gospodarstwo rolne – wspomina szefowa przedszkola.
Czytaj także: Początki "Darów Natury" - imponującego gospodarstwa ziołowego na Podlasiu
Jest przekonana, że wzrastanie w obecności zwierząt jest bardzo ważne, a wie to nie tylko z własnego dzieciństwa, ale również od momentu, gdy sama została mamą Jasia (9), Dawida (6), Asi (4) i Łucji (1). - Ważny jest kontakt z naturą. Nie da się uwrażliwić dzieci na naturę, mając tylko pieska i kotka – mówi z przekonaniem Sonia Barełkowska.
Posiadanie czwórki dzieci w domu oraz prawie trzydziestu w przedszkolu wymaga talentu wychowawczego oraz żelaznych nerwów. Jak daje sobie radę? - Uwielbiam być z dziećmi! Z tymi w przedszkolu i z tymi w domu. Gdy w domu jest pusto, bo mają właśnie trening lub jakieś inne zajęcia, czuję się nieswojo. Wystarczy wyobrazić sobie, że za jakiś czas tych dzieci nie będzie. One wyfruną z gniazda i będzie pustka, więc teraz cieszę się ich radością, ich krzykiem, bałaganem. No bo co? To jest sama radość! - wyznaje pani Sonia.
Skończyła studia pedagogiczne w Krakowie, ale nie wyobraża sobie, aby nie miała wrócić w rodzinne strony czy żyć w dużym mieście. Zawsze marzyła, aby mieć dzieci, aby mieć dużą rodzinę i zwierzęta, bo jak mówi - dopiero wtedy jest całkowita symbioza.
Przedszkolne kozy i owce są zakolczykowane
Przedszkolne kozy i owce są zakolczykowane, ponieważ pani Sonia ma w ARiMR nadany numer gospodarstwa. Zwierzęta podlegają opiece i nadzorowi Inspekcji Weterynaryjnej, a oprócz tego każde z rodziców wyraziło pisemną zgodę na bezpośredni kontakt swoich dzieci ze zwierzętami.
Na pytanie, czy jest coś trudnego w tym, co robi, odpowiada: - Nie ma tutaj nic trudnego. Mam wielu pomocników. Najlepszymi pomocnikami są dzieci, bo pomagają przy grabieniu liści, zrywaniu jabłek czy przy zwierzętach. Mam wielu pomocników w rodzinie: są tutaj rodzice, jest siostra. Chętnie miałabym tutaj jeszcze alpakę lub kucyka, ale musiałbym powiększyć teren – mówi moja rozmówczyni.
Trochę krępuję się zadać pytanie o męża, bo dotychczas nigdzie nie został wymieniony. Zbieram jednak odwagę, spytam i słyszę w odpowiedzi: - No oczywiście! To przedszkole prowadzę razem z siostrą Moniką, ale mąż jest tutaj taką złotą rączką i pomaga mi we wszystkim. Oprócz tego, że opiekuje się dziećmi, to kosi zboże i siano, bo jest rolnikiem – mówi, a ja nagle przypominam sobie wypowiedź Dawida: „A ja będę rolnikiem i piłkarzem... tak jak mój tata!”. Okazuje się, że to nie przypadek: pan Tomasz jest tatą Dawida, a pani Sonia - jego mamą. Ahaaaa…
- Tagi:
- owce
- przedszkole
- kozy