Gdy praca staje się pasją. Sady Szymona Penca
- W latach 90. Holendrzy chcieli pomóc zreformować nasze sadownictwo i zaproponowali, że posadzą w Polsce dziewięć nowatorskich sadów. Zasponsorowali część drzewek oraz szkolenia. Dziewięciu polskich sadowników wyjechało do Holandii na szkolenia, a ich instruktorzy przyjechali tutaj i w ten sposób powstał sad w Pacholewie, gdzie część drzew do dzisiaj owocuje - opowiada Szymon Penc.
I dodaje: - To wywróciło do góry nogami całą technologię w Polsce. Od tamtego czasu sadzi się drzewa karłowe, bardzo gęsto, na tyle wydajne, że mamy trochę nadprodukcję do dziś. Chyba nie spodziewali się, że Polacy tak szybko to podchwycą i tak się to potoczy.
Pierwszy sad w Białężynie
Pan Szymon z sadownictwem związany jest od dziecka. Gospodarstwo założyli jego rodzice, później zarządzanie przeszło w ręce młodszego pokolenia.
- Od urodzenia mieszkam w Białężynie. Sadownictwo tutaj rozpoczęli rodzice, jak się urodziłem to posadzili pierwszy sad. Jeszcze do niedawna rósł, przez około 30 lat owocowały jabłonie - mówi gospodarz.
- Razem z bratem pracujemy i mamy 45 hektarów sadu. Są jabłka i gruszki, mamy dużo czereśni latem i dużo śliwek jesienią. I to wystarczy - dodaje Szymon Penc.
Główna produkcja kręci się wokół jabłek, ale pozostałe owoce są równie istotne.
- Kiedyś myślałem, że jeden rodzaj owoców jest lepszy, dlatego mieliśmy tylko jabłka w dwóch odmianach. Okazało się, że są lata, w których te jabłka kiepsko wychodzą finansowo, więc jak ma się inne gatunki, to jest szansa, że ten inny owoc się zwróci - mówi Szymon Penc.
I dodaje: - Dywersyfikacja musi być. Holendrzy też kiedyś myśleli, że będą produkować jedną odmianę i będą w niej najlepsi, ale jak ona stanie się niemodna to jest katastrofa.
Nowoczesna sortownica z wodą
Pan Szymon stopniowo rozwijał produkcję i ostatecznie zainwestował w sortownicę, która jest najnowocześniejszą maszyną w gospodarstwie.
- Jabłka z chłodni trafiają do maszyny z elektroniką i są rozdzielane na różne kalibry, te uszkodzone są odkładane. Możemy też rozsortować kolory - wyjaśnia Szymon Penc.
Całość obsługiwana jest cyfrowo i nie wymaga ingerencji człowieka.
- Przy maszynie jest komputer z kamerą. Każdy owoc ma robionych kilkadziesiąt zdjęć i z tego jest wyliczona średnia. Bardzo fajny sprzęt, ręcznie nie jesteśmy w stanie nawet zbliżyć się do tej jakości - opisuje gospodarz.
Sortownica nie tylko ułatwia rozdzielanie jabłek, ale też nie powoduje uszkodzeń, które często powstają przy ręcznej pracy.
- To jest wodny rozładunek. Dosyć kosztowny sprzęt, ale pozwala bardzo delikatnie wyciągnąć jabłka ze skrzyni i bez żadnych uszkodzeń dostarczyć do sortownicy. Działa to tak, że skrzynia zanurza się w wodzie i jabłka wypływają. Ciekawostka - nie uda się to z gruszką. Gruszka nie chce pływać i musimy ręcznie ją przebierać - tłumaczy Szymon Penc.
I dodaje: - Dodatkowo jest system odsączania nadmiaru wody. Zamówiliśmy wentylatory o zwiększonej mocy, żeby jak najwięcej wilgoci usunąć, bo było ryzyko, że jak pakujemy towar do kartonów to one rozmiękną.
Sortownica sprawdza się doskonale, a co najważniejsze, pomaga w spełnieniu oczekiwań klientów.
- Klient wymaga, żeby proces sortowania był bardzo dokładny, na przykład żeby dane opakowania jabłek różniły się między sobą wielkością jedynie 5 milimetrów. Jeśli będą większe różnice, nie przyjmą towaru - mówi Szymon Penc.
Najwięksi wrogowie - szkodniki i pogoda
Walka o doskonały produkt zaczyna się jeszcze przed jego powstaniem. Żeby dojść do upragnionego efektu, najpierw trzeba stoczyć niejeden pojedynek.
- Cała walka z patogenami, chorobami grzybowymi i owadami odbywa się bardzo wczesną wiosną, gdy jabłek nie ma jeszcze na drzewach. Wtedy jest największa bitwa. Jak się pojawiają owoce, to wycofujemy ostrą broń i staramy się, żeby produkt był wolny od jakichkolwiek pozostałości - wyjaśnia Szymon Penc.
Pan Szymon korzysta z ochrony biologicznej poprzez wykorzystywanie naturalnych wrogów szkodników, jednak zwycięstwa nie da się w pełni osiągnąć bez stosowania chemii.
- Sama chemia nie jest zła, jak stosuje się ją w odpowiednim czasie. Ja to porównuję do lekarstw - też musimy czasem antybiotyk wziąć i nikt z tym nie dyskutuje. Jeśli jest choroba, trzeba zadziałać. Tak samo jest z drzewami i owocami, jak jest szkodnik lub choroba i nie podziałamy, to jabłka będą zepsute. Nie da się tego uniknąć - tłumaczy Szymon Penc.
Gospodarz jednak cały czas pilnuje, żeby owoce były jak najlepszej jakości.
- Wszystko jest sprawdzane. To jest w moim interesie, żeby mieć certyfikowane wyniki. Raz w roku wysyłamy próby jabłek do komercyjnej stacji badawczej i tam bardzo dokładnie je sprawdzają, więc wiem, co w tych jabłkach jest - mówi sadownik.
Ze szkodnikami można sobie poradzić. Bezsilność pojawia się natomiast w starciu z pogodą, która potrafi zaprzepaścić cały dorobek.
- Nie da się przyzwyczaić do klęski, zawsze to jest wstrząs, jak utraci się roczną produkcję w jedną noc. Zdarzało się to nieraz. W 2011 roku mieliśmy 95% strat i przez cały sezon trzeba było mocno się gimnastykować, jak dopiąć budżet. Ale to jest taka branża i trzeba mieć na uwadze, że bywa rok trudny - wspomina Szymon Penc.
Inwestycje przy wsparciu WODR
Zanim w gospodarstwie pojawiły się nowe maszyny, trzeba było uporać się z obowiązkową biurokracją. W tym pomogła doradczyni Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego działająca w powiecie obornickim, Nina Bartol.
- Bez wsparcia pani Niny to bym poległ już nieraz z dokumentami. Dzięki temu mamy sortownię z dopłatami, udało się także zorganizować kredyt z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i wyposażyć chłodnie w nowoczesny sprzęt - mówi Szymon Penc.
- Papierów do wypełniania jest bardzo dużo, ale to akurat rola doradcy, że prowadzi za rękę tego naszego rolnika. Pan Szymon wielokrotnie podczas uzupełnień czy dodatkowych dokumentów w pewnym momencie miał już dosyć. Przeszliśmy jednak razem całą kampanię weryfikacyjną, dzięki czemu pan Szymon mógł zainwestować w sortownicę oraz osprzęt - uzupełnia Nina Bartol.
I dodaje: - Pan Szymon od lat chętnie współpracuje z WODR i korzysta z naszych szkoleń. Myślę, że nadal będzie układało się to tak dobrze jak teraz.
Sam gospodarz czuje się spełniony
- Mam satysfakcję, jak uda mi się wyprodukować ładne i smaczne jabłka oraz dobrze je przechować. Czy zarobię, czy nie, to już drugorzędna sprawa. Podoba mi się ta praca, sam sobie ją wybrałem. Czasem ekonomia przyciska, ale myślę że w innych branżach też tak jest, więc nie jest to wyjątek - mówi Szymon Penc.
- Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ja czuję się dobrze u siebie i dużo czasu spędzam z pracownikami. To fajna drużyna i cieszę się, że pracujemy wspólnie i mamy swój cel, żeby produkt dobrze wyglądał i klienci chcieli wracać - kończy gospodarz.
ZOBACZ TAKŻE: Tętent koni w miejskim gwarze - Stado Ogierów w Gnieźnie
- Tagi: