Kozie sery kupują w całej Polsce [VIDEO]
Recepta na dobry wygląd
Wioska Mszana koło Tylawy położona jest pomiędzy Beskidem Niskim a Bieszczadami. Gdy pojechaliśmy w ten malowniczy zakątek w połowie kwietnia, gospodarze zapewniali nas, że jeszcze dwa dni wcześniej leżał tam śnieg. Nie chcieliśmy wierzyć, tym bardziej, że jak okiem sięgnąć – pastwiska i łąki mieniły się soczystą zielenią, w gospodarstwie państwa Maziejuków nie tylko ku uciesze ludzi, ale również, a może przede wszystkim, dając radość ok. 200 kozom.
Rodzinne Gospodarstwo Ekologiczne FIGA prowadzone jest w trzeciej generacji: jest senior Waldemar, starszy syn Tomasz z żoną Agnieszką, młodszy syn Wawrzyniec oraz Albert - syn Tomasza i Agnieszki. Gdy rozmawiam z założycielem gospodarstwa - zachwyca mnie jego młody wygląd. Pan Waldemar ma 82 lata, jasny umysł, poczucie humoru i życiową mądrość. Gdy pytam go niedyskretnie, jak to się robi, aby być w takiej dobrej formie odpowiada: - Nic się nie robi. Po porostu żyje się własnym życiem - i dodaje: - Z żoną zgadzamy się przez całe nasze długie życie i do tego jeszcze w każdej dziedzinie. Słucham go i jestem trochę zawiedziona, bo myślałam, że rzecz jest w dużej mierze w kozim mleku i jego przetworach.
Struktura trzech gospodarstw
Ok. 132-hektarowa posadłość składa się z trzech oddzielnych gospodarstw, których właścicielami są Tomasz, Wawrzyniec i Albert. Ziemia jest w V i VI klasie, więc są na niej wyłącznie łąki, pastwiska i trawy. Największa z działek ma 54 hektary i jest na najlepszej glebie, co determinuje jej charakter. To na niej rosną trawy, które suszone są na siano i sianokiszonkę dla zwierząt na zimę.
Trzy lata temu dołączył do gospodarstwa Albert. Z wykształcenia jest mechanikiem i to za jego sprawą zainwestowano w nowy sprzęt, gdyż stwierdził, że nie po to się uczył aby teraz pracować 30-letnimi mtz-tami i kosiarkami rotacyjnymi. - Musze przyznać, że nigdy nie mieliśmy tak dobrego jakościowo siana, jak przez ostatnie trzy lata i to za sprawą syna – mówi nie bez dumy ojciec Alberta. Na wyposażeniu mają wszystkie potrzebne maszyny zaczynając od włók do kosiarek i przyczep. - Jesteśmy pierwszymi, którzy na tych terenach stosowali włókę. Mój ojciec nie miał odwagi jej kupić, więc ciągnął na traktorem płytę drogową i równał kretowiska. Ja się zdecydowałem 8 lat temu na zakup włóki i wtedy okazało się, że tej trawy jest dwa razy więcej i dwa razy szybciej rośnie. Sąsiedzi poszli naszym tropem, bo zorientowali się, że „trowa sama nie rośnie” - opowiada z humorem pan Tomek.
Kozy w ilości ok. 200 wywodzą się z kozy podkarpackiej. Z czasem wzbogacono tę rasę o domieszkę kozy alpejskiej i saaneńskiej, gdyż jako takie świetnie radzą sobie w terenie górzystym. Ich najmniejsze pastwisko ma 23 hektary zatem mają na nim jak w kozim niebie tym bardziej, że czystą, świeżą wodę piją bezpośrednio z górskich potoków.
Na gospodarstwie był od zawsze rurociąg do udoju krów, więc znaleziono firmę, która przerobiła go 5 lat temu według projektu pana Tomka na podest z udojnią. Jednorazowo staje na podeście 16 kóz, a doi się 8. Czas, jaki jest potrzebny do wydojenia 120 do 160 kóz, to półtorej do dwóch godzin. Koza to nie krowa - jedną kozę doi się ok. 1,5 minuty.
Na początku była Figa
To właśnie senior rodziny jest pomysłodawcą hodowli kóz. Wpadł na ten pomysł 30 lat temu, a wszystko zaczęło się od kozy o wdzięcznym imieniu Figa. Koza pojawiła się na gospodarstwie, gdy okazało się, że malutki wnuk ma skazę białkową. Mleko kozie jest w takiej sytuacji optymalne, gdyż organizm ludzki radzi sobie lepiej z jego białkiem niż z krowim. W porównaniu z mlekiem krowim ma również więcej witaminy A, D, B1, B2 oraz mikroelementów takich jak potas, wapń, sód i fosfor.
To, co pomogło wnukowi, nie mogło być złe dla innych. Przez pierwszych 10 lat oddawano mleko do mleczarni, ale gdy te zaprzestały skupu, nie pozostało nic innego, jak zacząć surowiec przetwarzać samemu. Początki były trudne, tym bardziej, że dziennie zostawali z ok. 100 litrami mleka do przerobienia. Z pomocą przyszedł sąsiad - rodowity góral, który znał się na robieniu oscypków. To on właśnie nauczył rodzinę Maziejuków robić sery świeże, twarde i oscypka koziego. - Robiliśmy te sery, rozwoziliśmy je najpierw trabantami, później polonezami po okolicznych targach i sprzedawaliśmy nielegalnie jako produkt „no name” – wspomina pan Tomek.
Nadszedł czas wejścia Polski do Unii Europejskiej. Powiało nadzieją na lepsze czasy. Zgłosili 400 kóz i grunty do jednostki certyfikującej i uzyskali status gospodarstwa ekologicznego. Myśleli, że teraz są legalni w sprzedaży produkowanych serów kozich, tym bardziej, że zrobili etykiety na poszczególne produkty. Jakże się zdziwili, gdy nałożono na nich kary na prowadzenie działalności. Okazało się, że to, co mają, jest serowarnią i muszą zrobić szybko porządek w papierach.
Niepasteryzowane mleko
Wyjątkowość wiktuałów z „Figi” polega głównie na tym, że do produkcji serów używają przede wszystkim niepasteryzowanego mleka. To za sprawą receptury pani Agnieszki, jogurt produkowany jest z tzw. mleka z lekką pasteryzacją, która polega na lekkim zaszczepieniu bakteriami jogurtowymi. - Na początku sezonu mamy ok. 80 litrów mleka dziennie. Ilość ta sukcesywnie zwiększa się i w sezonie mamy ok. 200-250 litrów - mówi pani Agnieszka Maziejuk, pod której opieką jest serowarnia i 3 pracownice z 10-letnim stażem w „Fidze”. W czteroosobowym zespole produkują jogurty, sery świeże i twarde, podpuszczkowe, twarożki naturalne i z dodatkami np. czosnku i cząbru, farmerskie z dodatkiem czarnuszki, kozieradki, papryki chili i pieprzem. Pytam, czy mają też kozie sery długo-dojrzewające, na co pani Agnieszka odpowiada: - Tak. To są sery, które u nas dojrzewają pół roku, rok, ale sprzedajemy przede wszystkim sery świeże i do dojrzewania mało co zostaje.
Dwa dni w tygodniu produkty z koziego mleka marki „Figa” dostarczane są do Krakowa, Warszawy i ich okolic, ale kozie smakołyki można również kupić na bieżąco w gospodarstwie lub zamówić przez internet.
Czy to się opłaca?
Gdy pytam pana Tomka, czy opłaca im się całe to zajęcie, odpowiada: - Zawsze śmieje się mój przewrotny kolega, gdy mu mówię „Cholera jasna, nie mogę zapłacić rachunków, muszę coś zrobić”, a on mówi „Jak to nie masz z czego żyć! Zobacz, ile rodzin z tego żyje!” My się dzielimy dobrem z ludźmi i trochę z tego żyjemy - mówi z uśmiechem na twarzy Tomasz Maziejuk.
Dr inż. Urszula Sołtysiak jest nie tylko ekspertem rolnictwa ekologicznego, ale również warszawianką. Chętnie kupuje artykuły spożywcze z ekologicznym certyfikatem i zapewnia, że w naszej stolicy jest wielu zwolenników produktów z mleka koziego. Gdy pytam, czy hodowla tych zwierząt jest trudna pod względem kontroli ekologicznej, odpowiada: - Nie. Tutaj chodzi przede wszystkim o wysiłek hodowcy do stworzenia odpowiednich warunków bytowania dla kóz. A kozy są, wbrew temu co myślimy - wymagające. Wymagają suchych stanowisk, nie znoszą podmokłych terenów, lubią słońce i nie znoszą przeciągów w budynku.
Kolejne pokolenia Figi mają w rodzinie Maziejuków, jak we wspomnianym już kozim niebie. Trudno zatem się dziwić, że tak szczęśliwe zwierzęta dają tak smaczne mleko. Wiem coś na ten temat i mogłabym napisać za wieszczem Adamem: „I ja tam byłam i kozę doiłam. A co udoiłam, to sama wypiłam.”