Gnojowica - już nie zło konieczne, a bardzo cenny nawóz
Optymalne wykorzystanie gnojowicy i pofermentu przynosii gospodarstwom rolnym duże oszczędności, przy okazji redukując przykry zapach i chroniąc środowisko. Jest to możliwe dzięki osprzętom, w jakie można wyposażać wozy asenizacyjne. Wraz ze wzrostem świadomości rolników, popularność tych urządzeń rośnie.
- Jeszcze 10 lat temu gnojowica często była złem koniecznym, ale to już się zdecydowanie skończyło. Dzisiaj jest to bezcenny nawóz - mówi Marcin Rachwał - przedstawiciel firmy Samson Agro sprzedającej na polskim rynku wozy asenizacyjne z aplikatorami - marek Pichon i Samson. - Każdy kilogram azotu z gnojowicy jest bardzo ważny i w perspektywie roku przynosi duże oszczędności. Prowadzimy badania nad doglebowym stosowaniem tego nawozu i już przed pięcioma laty oszczędności dla gospodarstwa utrzymującego 100 krów mlecznych w perspektywie roku kształtowały się na poziomie 10-20 tys. euro. Dzisiaj ta kwota jest kilkukrotnie wyższa - podkreśla specjalista. Wszystko dzięki temu, że ciecz za pomocą aplikatorów jest jednocześnie rozlewana i mieszana z glebą. Zapobiega to utlenianiu się azotu (przede wszystkim) do atmosfery, a takie straty przy rozlewaniu rozbryzgowym mogą wynosić nawet kilkadziesiąt procent. W przypadku stosowania aplikatorów wykorzystywany jest praktycznie cały potencjał pożądnych pierwiastków w nawozie naturalnym, a utlenianie się tlenków azotu jest na poziomie ok. 5%. Korzyści są więc widoczne gołym okiem. - Sprzedaję te maszyny już 10 rok. Na początku, kiedy rozmawiałem z rolnikami o "beczkach", mało kto szukał profesjonalnych rozwiązań do aplikacji nawozu. Dzisiaj zauważamy, że sprzedaż samych aplikatorów jest o kilkadziesiąt, a niejednokrotnie nawet kilkaset procent większa, w porównaniu do zaledwie kilku lat wstecz. Przejście na taki system aplikacji jest nauniknione. Prędzej czy później większość gospodarstw będzie w takie maszyny wyposażona - podkreśla specjalista.
Drogie nawozy tylko przyspieszą zmiany... kurs został dawno obrany
Według Marcina Rachwała dzisiejsze ceny nawozów mogą tylko przyspieszyć przejście polskich rolników na korzystanie z tych specjalistycznych urządzeń. - Czasy, w jakich żyjemy, i koszty, z którymi musimy się zmierzyć, są najważniejszym argumentem dla wielu rolników do poszukiwania oszczędności. Właściwie wszyscy jedziemy na jednym wózku. Jeżeli rolnik widzi korzyści kupując taki sprzęt, to producenci mają z tego tytułu miejsca pracy i wszystko się kręci - zaznacza Rachwał. A oszczędności rolnika, to nie koniec korzyści, jakie płyną ze stosowania specjalistycznych urządzeń. - Oprócz tego, że roślina łatwiej przyswaja taki nawóz, przyczyniamy się do ochrony środowiska - zaznacza ekspert, podkreślając, że używanie aplikatorów wstrzykujących gnojowicę do gleby sprawia, że jest znacznie mniejsze ryzyko przedostawania się gnojowicy do wód gruntowych lub jej spłukiwania do naturalnych cieków i zbiorników. A przy okazji praktycznie likwidujemy występowanie nieprzyjemnego zapachu. Jest to niezmiernie ważne, jeśli mamy pola zlokalizowane przy obszarach gęsto zaludnionych lub miastach. - Są już kraje, w których rozlewanie tradycyjne - płaszczowe jest zakazane. W Polsce jeszcze nie ma takich rygorów. Często jednak nasi klienci mówią o problemie z zapachem, który staje się przyczyną konfliktów międzysąsiedzkich - zaznacza Mariusz Janik - przedstawiciel marki Joskin, która opracowała i wdrożyła na rynek aplikatory już na przełomie lat 80. i 90-tych ubiegłego wieku. Wszystko za sprawą... holenderskich przepisów. W kraju, który jest dużym odbiorcą maszyn tej marki, już w tamtych latach wprowadzono obowiązek doglebowej aplikacji gnojowicy. Podobnie jest we Francji. Wspomina o tym Hubert Bricout, właściciel gospodarstwa położonego w miejscowości Rzeczyn w woj. zachodniopomorskim, które działa na areale 1.500 ha i utrzymuje 1.600 sztuk bydła. - Pochodzę z Francji i tam nie wolno już rozlewać gnojowicy rozbryzgowo. To generuje smród i duże straty azotu. Poza tym nawozy zdrożały, więc nie możemy sobie pozwolić na takie marnowanie ważnych składników - tłumaczy rolnik prowadzący gospodarstwo w Polsce od 25 lat. Wozy asenizacyjne z aplikatorami pracują u niego już od długich lat. W ostatnim czasie Bricout zakupił jednak w nową "beczkę" marki Pichon wyposażoną w talerzowy aplikator doglebowy. - Głównym powodem inwestycji było to, że wybudowaliśmy niedawno nowy zbiornik na gnojowicę o pojemności 4 tys. kubików, więc potrzebowaliśmy większego wozu, żeby móc to szybko rozwozić. A jak już wydajemy pieniądze, to lepiej mieć full opcję. Cena była wysoka, ale według mnie warto w taki sprzęt inwestować - podkreśla rolnik, zaznaczając że zakaz rozlewania rozbryzgowego rozlewania gnojowicy z czasem zapewne zostanie wprowadzony także w Polsce.
Talerzówki, kultywatory lub łyżwy
Od momentu powstania i wprowadzenia na rynek pierwszych aplikatorów minęło już prawie pół wieku, więc, jak można się domyślić, obecnie ilość rozwiązań dostępnych na rynku dla rolników jest bardzo szeroka. Urządzenia różnią się przede wszystkim sposobem mocowania, szerokością, wydajnością i rodzajem elementów roboczych, które z kolei mają bezpośrednie przełożenie na moc ciągnika potrzebnego do współpracy z takim sprzętem. Bardzo różne w związku z tym są również ceny, które wahają się od kilku tysięcy, aż do wartości przewyższających koszta samych wozów asenizacyjnych. - Jeżeli chodzi o narzędzia spulchniające ziemię, to najkorzystniejsze cenowo są maszyny sztywne - 3-4 metrowe. Jeśli szerokość się zwiększa, dochodzi ich składanie, a cena rośnie - mówi Marcin Rachwał.
Najważniejszym kryterium wyboru aplikatora do gospodarstwa jest jednak rodzaj uprawy. Na łąkach najlepiej sprawdzą się rampy z łyżwami, które mogą mieć szerokość nawet kilkunastu metrów. W przypadku pól uprawnych zdecydowaną przewagę mają aplikatory redlicowe oraz talerzówki - najczęściej dostępne w szerokościach od 3 do 6 metrów. - Modele z zębami umożliwiają pracę na głębokości do 15 cm. Sztywne zęby są przeznaczone raczej do gleb piaszczystych, a sprężyste lepiej sprawdzają się na gruntach cięższych lub kamienistych. Modele talerzowe mogą osiągać głębokość roboczą do 10 cm. Wymagają one więszej mocy, ale gwarantują lepsze wymieszanie nawozu z glebą - wyjaśnia Adam Chmurak - przedstawiciel firmy Joskin. - Większej mocy potrzebuje talerzówka, ponieważ filozofia pracy tego urządzenia jest taka, że aby uzyskać pożądany efekt, ciągnik musi rozwinąć odpowiednią prędkość - precyzuje Marcin Rachwał z firmy Samson Agro. - Dane pokazują, że praca z aplikatorem talerzowym wymaga w granicach 30-40 KM więcej na metr szerokości urządzenia. W przypadku, gdy wóz asenizacyjny ma 30 tys. litrów - sam potrzebuje ciągnika o mocy 280-300 KM. Gdy doposażymy go w 4-metrowy aplikator, to należy dołożyć jeszcze przynajmniej 120 KM mocy traktora - dodaje. Aplikatory talerzowe wyposażone są standardowo w dwa rzędy talerzy. - Przedni rząd przygotowuje, spulchnia ziemię, następnie za pomocą specjalnych lejków gnojowica wtłaczana jest w ziemię i zaraz za tym drugi rząd talerzy zagarnia wszystko, doprawiając wierzchnią warstwę gleby - tłumaczy Marcin Rachwał.
Opisywany przez eksperta przykładowy wóz asenizacyjny pracuje w gospodarstwie Łukasza Grzybowskiego, w miejscowości Barzkowice (woj. zachodniopomorskie). Rolnik oprócz dużego areału i hodowli, świadczy usługi rolnicze. Stąd decyzja o zakupie tak dużej maszyny. - W rejonie Stargardu jest wiele bardzo dużych obszarowo gospodarstw. Pola są tutaj długie i wybór rolnika pod względem pojemności był spowodowany właśnie tym. Sprzęt pracuje na polu przez cały czas, a nie np. wraca na pusto, bo zabrakło gnojowicy - zwrócił uwagę Marcin Rachwał, podając jeszcze jeden element na który należy zwrócić uwagę przed zakupem maszyny.
Nieco mniejsze zapotrzebowanie na moc w porównaniu do "talerzówek" mają aplikatory redlicowe, nazywane też kultywatorami. - Przy tak dużej beczce, o której mówiłem wcześniej, zapotrzebowanie na moc ciągnika w przypadku zastosowania aplikatora redlicowego o tej samej szerokości - 4 m wynosi już około 340 KM - zaznacza Rachwał. Ostatnią grupą, którą można sklasyfikować pomiędzy dwiema powyższymi są rampy łyżwowe. Charakteryzują się one tym, że nacinają darń na głębokość kilku centymetrów i tam wlewana jest ciecz, tym samym wymagają jeszcze mniejszych ciągników niż aplikatory kultywatorowe.
Mikser - konieczny łącznik, ale czy każdy wóz się nada?
Nieodłącznym elementem wozu asenizacyjnego wyposażonego w aplikator do gnojowicy jest mikser, który rozdziela ciecz na poszczególne sekcje i zapobiega uciążliwemu zapychaniu się węży. Urządzenie to w ofercie najpopularniejszych firm odpowiada nie tylko za miksowanie materiału zawierającego ciała włókniste, ale zapewnia również cięcie ciał obcych. Często posiada także zbieracz kamieni, który oddziela od przepływającej cieczy weszelkie niepożądane elementy. - Mikser w naszym wypadku wyposażony jest w cztery talerze tnące, które napędzane są za pomocą silnika hydraulicznego - podaje Marcin Rachwał. Jeśli rolnik chce doposażyć swój wóz asenizacyjny w system precyzyjnej aplikacji, przede wszystkim musi sprawdzić, czy maszyna jest dostosowana do montażu osprzętu tylnego. Warto jednak zaznaczyć, że praktycznie każda nowo wyprodukowana "beczka" posiada tzw. przygotowanie do układu zawiesznie, więc nawet po zakupie można bezproblemowo domontować tylny TUZ w celu dołączenia aplikatora. Ważne są także kwestie pojemności i wytrzymałości wozu, ponieważ, jak można się domyślić, nie do każdego wozu można zamontować konkretne osprzęty.
ZOBACZ TAKŻE: Produkują mleko i oszczędzają na nawozach [VIDEO]
Precyzyjna aplikacja
Najczęściej wykorzystawaną obecnie metodą regulowania dawki rozlewanej gnojowicy lub pofermentu są czujniki przepływu. W połączeniu z czujnikami prędkości pozwalają one dostosować dawkę cieczy wybraną przez rolnika. Pojawiają się jednak również nowoczesne urządzenia, które na bieżąco sprawdzają zawartość gnojowicy w poszczególne pierwiastki podczas podawania jej do gleby. Eliminuje to ryzyko przenawożenia powodującego wyleganie upraw oraz niedostatecznego nawożenia powodującego niskie plony. - Dzięki takim urządzeniom wiemy, ile składników poszło do gleby z każdego wozu asenizacyjnego. Wtedy bardzo łatwo przeliczyć, ile roślina może tego pobrać i jakich składników musimy jej jeszcze dostarczyć - tłumaczy Marcin Rachwał. - Nie są to jeszcze zbyt często wykorzystywane systemy, ale myślę że ich popularność będzie z roku na rok rosła - tak jak wcześniej było z samymi aplikatorami - precyzuje ekspert.
Poferment można podawać przez cały rok
W zdecydowanej większości, wozy asenizacyjne z aplikatorami są wykorzystywane do precyzyjnego rozlewania gnojowicy. Równie dobrze sprawdzą się jednak przy pofermencie - czyli pozostałości z produkcji biogazu rolniczego, który według użytkujących go rolników ma podobną wartość jako nawóz dla roślin. - Dużą zaletą pofermentu jest jednak to, że może być on stosowany, po odpowiednim przebadaniu, przez cały rok. Nie obowiązują go więc terminy wymagane przy stosowaniu gnojowicy - zaznacza Marcin Rachwał. Co prawda na terenie Polski pracuje obecnie zaledwie około 120 biogazowni rolniczych, jednak według zapewnień Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, w niedalekiej przyszłości mają one stać się ważnym źródłem produkcji biogazu. Jedno jest pewne - potencjał jest duży, a polityka Unii Europejskiej i obecny kryzys energetyczny może ten trend znacznie przyspieszyć, generując tym samym znacznie większą ilość wartościowego dla rolników nawozu. A ci, z profesjonalnym sprzętem, będą wiedzieli, jak go optymalnie wykorzystać.