ASF. Rolnicy o tym, co dzieje się na Lubelszczyźnie
"Ci rolnicy mieli już dosyć, zgodzili się na ubój świń"
Pierwsze ognisko w gminie Jabłoń wykryto w lutym 2018 roku. Wówczas nie wybito żadnego ze zdrowych stad, mimo że chlewnie były w odległości 50 metrów od budynku z zarażonymi zwierzętami. Tak radyklane kroki miały zostać podjęte w czerwcu, gdy lekarze weterynarii wykryli kolejne dwa ogniska. - Była taka sytuacja, że inspekcja przyjechała do gospodarstwa, gdzie wykryto wirusa. Zobaczyła, że sąsiad wybiera obornik, a na to powinien mieć zezwolenie. Miał płytką chlewnię, dlatego przed każdym cotygodniowym opróżnieniem chlewni musiałby starać się o dokument. I podczas kontroli go nie miał. Lekarz zadzwonił na policję. Zastraszono go prokuraturą. I zgodził się wybić świnie zdrowe - opowiedział nam jeden z rolników z Dawid. Według niego młody hodowca przystał na sugestie służb, bo był już zmęczony.
- Jego żona była tak zestresowana tym, co dzieje się we wsi, że urodziła w 6 miesiącu ciąży. On już miał tego wszystkiego dosyć. Wybito mu 300 sztuk, w tym maciory. Był też drugi rolnik, prowadzący tucz otwarty 200 sztuk. On to nawet się cieszył z likwidacji. Zapewniono mu odszkodowanie, a to przecież nawet jego świnie nie były - komentuje nasz rozmówca.
Czytaj także: ASF. Ubój gospodarczy powinien być ograniczony
Młody hodowca Karol Dzyr zaalarmował: chcą wybić u mnie stado zarodowe
Później stało się coś, czego nie spodziewał się zapewne sam wojewódzki lekarz weterynarii - hodowcy świń zbuntowali się. A wszystko zaczęło się od spontanicznego wystąpienia jednego z młodych hodowców, który postanowił o tragicznej sytuacji opowiedzieć na swoim fanpage.
- W moim gospodarstwie będą wybijane zdrowe świnie, jest to potwierdzone badaniami krwi. Prowadzę gospodarstwo przejęte od ojca, które on dostał od dziadka. 50 lat jesteśmy w programie Polsus, prowadzimy hodowlę zarodową - mówił Karol Dzyr, rolnik z Dawid.
Nikt nie chciał podjąć się wyceny hodowli zarodowej, dlatego od wybicia odstąpiono. Wybrano więc cztery inne gospodarstwa, gdzie w sumie jest około 200 świń.
- Pojawiło się mnóstwo głosów o to, by walczyć. I powiedzieliśmy nie! Koniec! Rano decyzja, telefony, że o 9.00 będziemy w grupie czekać na inspektorat. Właściciele tych stad początkowo zgodzili się i podpisali dokumenty podsunięte przez weterynarię, ale robili to pod presją. Potem, gdy przyjechaliśmy, dziękowali i mówili, że mamy blokować służby - relacjonuje uczestnik protestu.
Co o zajściu w Dawidach mówią lekarze weterynarii? Czytaj tutaj
W akcję zaangażowało się Stowarzyszenie Unia Warzywno - Ziemniaczana. Na proteście nie mogło zabraknąć lidera ugrupowania - Michała Kołodziejczaka. - Jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Bez niego nie udałoby się nam - stwierdza gospodarz z Lubelskiego.