Chore bydło z Rumunii
U siedmiu cieląt sprowadzonych z Rumunii do powiatu gostyńskiego powiatowy lekarz weterynarii stwierdził wirusa powodującego tzw. chorobę niebieskiego języka.
Zagrożenie były bardzo duże. Gdyby nie dociekliwość powiatowego lekarza weterynarii, w Polsce mogłaby rozprzestrzenić się niebezpieczna choroba. Do gospodarstw w powiecie gostyńskim w drugiej połowie lutego miały trafić bowiem cielęta z Rumunii z wirusem, który stanowi zagrożenie dla życia bydła.
Choroba niebieskiego języka jest zakaźna i dotyczy przeżuwaczy. Na szczęście nie jest groźna dla ludzi, ale dla zwierząt stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Przenoszą ją owady ssąco - kłujące - polskie gatunki kuczmanów. Do naszego powiatu sprowadzona została z Rumunii partia 150 sztuk cieląt. Siedem z nich okazało się zarażonych. - Zwierzęta sprowadzane z innych krajów podlegają kontroli tzw. nierestrykcyjnej, natomiast można w pewnych sytuacjach pobrać próby do badań laboratoryjnych. Powiatowy lekarz weterynarii z Gostynia przyjęła przesyłkę 150 cieląt z Rumunii i podjęła decyzję, by sprawdzić badaniem laboratoryjnym, czy te zwierzęta spełniają warunki. Okazało się, że siedem sztuk tej przesyłki zareagowało w badaniu wirusologicznym dodatnio w kierunku choroby niebieskiego języka - wyjaśnia Tomasz Wielich, wojewódzki inspektor wet. ds. zdrowia i ochrony zwierząt. Podjęto błyskawiczne kroki, by uporać się z zagrożeniem. - W związku z tym, była podjęta decyzja o zlikwidowaniu całej przesyłki. Większość tych zwierząt zostało w zakładzie ubojowym zabita i przekazana dalej, natomiast zarażone poddano eutanazji - tłumaczy lek. wet. Tomasz Wielich. Dodaje, że dociekliwość lekarza weterynarii Wioletty Chałas - Stercuły opłaciła się. - Tych badań nie musiała robić, bo nic nie zobowiązywało jej do tego, mogła tylko dokumenty sprawdzić. Dzięki dociekliwości przeciwdziałała zagrożeniu. Jeszcze tego samego dnia, gdy cielęta przyjechały do powiatu gostyńskiego, były próby pobierane - opowiada Tomasz Wielich.
Co mogłoby się stać, gdyby badania nie zostały wykonane? Cielęta miały trafić do opasu do gospodarstwa bądź gospodarstw w powiecie gostyńskim. A więc w polskich stadach przebywałyby jeszcze około 1,5 roku do 2 lat, cały czas zarażając inne sztuki. Chorobę niebieskiego języka przenoszą owady ssąco – kłujące - polskie gatunki kuczmanów. - To są bardzo drobne owady, które żywią się krwią i limfą przeżuwaczy. Stanowią wektor tej choroby. Są szczególnie niebezpiecznie w okresie cieplejszym. Zimą ewentualnie mogą funkcjonować wewnątrz obór, natomiast już wiosną, latem czy jesienią normalnie mogą fruwać w środowisku – wyjaśnia inspektor wet. ds. zdrowia i ochrony zwierząt. W związku tym, że choroba niebieskiego języka roznosi się w ten sposób, tworzy się bardzo duże obszary nadzoru. Jeśli pojawi się ognisko, 150 kilometrów wokół gospodarstwa trzeba objąć kwarantanną. - Natomiast w związku z tym, że sytuację mieliśmy taką, iż choroba była przywieziona z Rumunii, do tego jest okres chłodów, a więc jest poniżej 15% stopni Celsjusza i kuczmanów w Polsce nie ma, nie ma mowy o tworzeniu ogniska choroby tylko pojawiła się jest kwestia postępowania z tymi zwierzętami - uspokaja Tomasz Wielich.
Przypadki wykrycia niebezpiecznego wirusa zdarzają się bardzo rzadko. Choroba niebieskiego języka występuje w basenie Morza Śródziemnego, czyli w cieplejszej części Europy. - Przede wszystkim Rumunia, ale także Hiszpania, Włochy Południowe, kraje byłej Jugosławii i Grecja – zaznacza lek. wet. Wielich.