Jeśli rynki trzecie zamkną się na import wołowiny z Unii, czekają nas spadki cen
Sytuacja w sektorze produkcji bydła i wołowiny staje się coraz bardziej niepewna. Dotychczas wykryto dwa ogniska choroby niebieskiego języka (BTV): pierwsze w powiecie wołowskim na Dolnym Śląsku, drugie w powiecie pyrzyckim w woj. zachodniopomorskim. Wiązało się to z wyznaczeniem wokół zarażonych ferm, stref o promieniu 150 km, w których wprowadzono ograniczenia w przemieszczaniu zwierząt. Kolejne kraje zakazują import polskiego bydła. Po Ukrainie, Rosji i Chinach na zakaz importu towarów z naszego kraju, zdecydowały się także: Białoruś i Kazachstan. Dla tych, którzy sprzedawali za granicę żywy inwentarz, jest to dramatyczna informacja.
- Kazachstanowi chodzi o żywe zwierzęta. Tam bardzo szybko rozwija się sektor hodowli bydła. Od kilku lat jest bardzo duże zainteresowanie importem żywych zwierząt, ponieważ oni chcą rozbudowywać ten sektor. Wołowina obok koniny jest jednym z najbardziej popularnych produktów. Mają naturalne warunki do hodowli bydła mięsnego. Rozwijają sektor mleczarski. W minionym, jak i obecnym roku, byli największym odbiorcą polskich żywych zwierząt. Zakaz importu żywych zwierząt spowoduje, że ten rynek utracimy - powiedział Jacek Zarzecki z Polskiej Platformy Zrównoważonej Wołowiny.
Co może zdarzyć się na rynku żywca wołowego oraz w całej branży produkcji wołowiny w najbliższym czasie w związku z wykryciem choroby niebieskiego języka w Polsce? Wpływ choroby na sektor, według Tomasza Kubika, prezesa zarządu ZPM Biernacki - jednego z liderów w branży wołowiny w Polsce, należy rozpatrywać w kontekście czasowym (krótko, średnio i długookresowo) i rodzaju prowadzonej działalności (hodowcy, producenci wołowiny).
W jego opinii, pojawienie się choroby niebieskiego języka w Polsce, było tylko kwestią czasu. Zwraca uwagę na fakt, że w sytuacji, gdy wykrytych zostanie kilka kolejnych ognisk w różnych częściach kraju, strefą może zostać objęte praktycznie całego jego terytorium.
- Z kolei każde ograniczenie administracyjne wiąże się, co najmniej, z utrudnieniami w prowadzeniu normalnej działalności biznesowej - tłumaczy Tomasz Kubik, prezes zarządu ZPM Biernacki.
Zakaz importu i tranzytu to ogromne straty dla polskich producentów bydła
Problemy z przemieszczaniem bydła
Choroba już ma wpływ na hodowców bydła, właśnie ze względu na ograniczenia w przemieszczaniu zwierząt. W 2023 roku import bydła żywego, jak podaje Kubik, wyniósł ponad 250 tys. sztuk, w tym bydła żywego do 80 kg, a więc cieląt do hodowli - 80 tys szt. W ostatnich latach krajowe pogłowie bydła utrzymywało się na względnie stałym poziomie ok. 6,2 mln sztuk.
- Sądzę, że ograniczenia w przemieszczaniu zwierząt mogą wpłynąć na zmniejszenie hodowli w kraju już w perspektywie krótkookresowej, a więc w ciągu roku. Możemy spodziewać się także spadku pogłowia - przewiduje Tomasz Kubik.
Będzie problem z importem bydła do odchowu?
Zakłady produkujące wołowinę już teraz borykają się z trudnościami w pozyskaniu żywca. Jednakże, póki co, nie jest to związane ze skutkami choroby niebieskiego języka. Niemniej, nawet w perspektywie krótkookresowej (do 1 roku) sytuacja ta może diametralnie się zmienić. Z chorobą borykają się także inne kraje Unii Europejskiej, w tym: Niemcy, Holandia, Francja. A są to kluczowi producenci wołowiny w Europie.
- W przypadku spadku hodowli w tych krajach może dodatkowo pojawić się presja konkurencyjna na rynku skupu dla polskich producentów. Do kraju importujemy rocznie ponad 250 tys. sztuk bydła żywego, z czego 70% (ponad 170 tys. sztuk) od naszych sąsiadów (kraje bałtyckie, Czechy i Słowacja). Ten wolumen może być przekierowany np. do niemieckich producentów – stwierdza Tomasz Kubik.
Ceny żywca wołowego a choroba niebieskiego języka
Szef zakładów mięsnych Biernacki nie zauważa, by obecnie choroba wpływała na ceny żywca wołowego.
- Pozostają one na wysokim i stabilnym poziomie praktycznie przez cały 2024 rok. Z punktu widzenia interesów producenta wołowiny wysokie ceny nie powinny być powodem zadowolenia. Jednakże nie jest to pełna prawda, gdyż producentowi wołowiny zależy na, co najmniej, utrzymaniu, a najlepiej zwiększaniu hodowli i w konsekwencji krajowego pogłowia. W mojej ocenie to dobrze, że ceny skupu żywca wołowego pozostają na wysokim i stabilnym poziomie. Ta kwestia stabilności jest równie ważna, bowiem dla przedsiębiorców niepożądanym jest scenariusz dużych fluktuacji cenowych, zwłaszcza w krótkim czasie. Podobnie jak z inflacją, lepiej żeby była, względnie stabilna, a w czasie rosła powoli. W takich okolicznościach łatwiej planować biznes przedsiębiorcom, a konsumentom łatwiej akceptować podwyżki cen produktów - komentuje Tomasz Kubik.
Mercosur groźniejszy od choroby niebieskiego języka? Czego boją się rolnicy?
Branża wołowiny stoi eksportem, a z nim będą problemy
Co z eksportem polskiej wołowiny? O ile, choroba nie powinna zachwiać sprzedażą mięsa wołowego w ramach Unii Europejskiej, o tyle może pojawić się realny problem z eksportem do krajów trzecich.
Kubik wspomina o krajach, które wprowadziły zakazy, zaznaczając, że Chiny nie chcą importować nie tylko polskich zwierząt, ale także mięsa wołowego.
- Niemniej do dzisiaj, pomimo rozpoczęcia procedury zatwierdzenia Polski do eksportu wołowiny na rynek chiński ok. 2 lat temu, nie sfinalizowano procesu, głównie przez pojedynczy przypadek atypowego BSE. Zważywszy na pojawienie się dodatkowo choroby niebieskiego języka, moim zdaniem strona chińska nie zdecyduje się na otwarcie swojego rynku na import wołowiny z Polski co najmniej w perspektywie 2-3 lat – prognozuje Tomasz Kubik z firmy Biernacki.
W 2023 roku Polska wyeksportowała 400 tys ton mięsa wołowego, z czego poza UE ponad 68 tys. ton (ok 17-18% całego eksportu). Głównymi odbiorcami są Turcja (33 tys. ton), Wielka Brytania (19 tys. ton), Izrael (11 tys. ton). Jeśli ten wolumen miałby pozostać w kraju, jak mówi Tomasz Kubik, konsumpcja wołowiny musiałaby wzrosnąć 2-krotnie, co jest mało realne.
Szef zakładów mięsnych Biernacki obawia się, że nakładane przez kraje trzecie zakazy eksportu na kraje Unii doprowadzą do tego, że duże wolumeny wołowiny pozostaną na wewnętrznym rynku europejskim. A to spowoduje, że kraje Wspólnoty będą musiały bardziej konkurować ze sobą ceną.
- W sytuacji, gdy czołowych producentów z UE obejmą zakazy eksportu na rynki państw trzecich, dojdzie do drastycznego, w mojej ocenie, spadku cen wołowiny na rynku UE, wskutek istotnie zwiększonej podaży mięsa w relatywnie krótkim czasie. To już będzie stanowiło zagrożenie dla całego sektora wołowego, nie tylko w Polsce, ale także w krajach UE – mówi Tomasz Kubik.
Nie jest to pozytywna perspektywa dla branży. Zwłaszcza, że na horyzoncie są również inne zagrożenia związane z ewentualnym wejściem w życie umowy handlowej UE z krajami Mercosur.
- Rozwój takiego scenariusza w połączeniu z wpływem podpisanej umowy handlowej pomiędzy Unią Europejską a strefą Mercosur, co prawda jeszcze nie zatwierdzonej przez Komisję Europejską i Radę UE, będzie oznaczał poważne kłopoty polskiego i europejskiego sektora rolno – spożywczego.
Prace nad umową Mercosur potrwają jeszcze rok?
2025 rok dla branży produkcji wołowiny
Branża produkcji wołowiny będzie zatem w 2025 roku borykała się ze sporymi wyzwaniami.
- Widzę tu kluczową rolę inspekcji weterynaryjnej oraz ministerstwa rolnictwa. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż jest to nowe zjawisko, dotychczas znane w Polsce jedynie z doniesień o przypadkach choroby w innych krajach europejskich. Istnieje zatem ryzyko do podejmowania decyzji i działań nacechowanych emocjonalnie i pod presją czasu. Mam nadzieję, że polskie władze staną na wysokości zadania, a decyzje i działania będą racjonalne – mówi Tomasz Kubik.
Zarażone bydło nie jest uśmiercane z urzędu
Tomasz Kubik zwraca uwagę, że wektorem powodującym chorobę niebieskiego języka są owady - kuczmany, które występowały na terenie Polski.
- Nie są to więc nowe owady. Jednakże ze względu na coraz dogodniejsze warunki bytowania, owady te migrują z południa Europy na północ, co w konsekwencji prowadzi do zwiększenia skali ryzyka choroby dla zwierząt hodowanych w Polsce – tłumaczy Tomasz Kubik.
Pamiętajmy, że chorobą niebieskiego języka zwierzęta nie zarażają się od siebie. Dlatego w gospodarstwach objętych zakażeniem, co do zasady, jak podaje GIW, nie wdraża się uśmiercania ani zwierząt zakażonych, ani tym bardziej wszystkich zwierząt. Choroba nie przenosi się także na człowieka. Mięso czy inne produkty odzwierzęce pozyskane od bydła zarażonego wirusem nie stanowią dla ludzi zagrożenia i mogą być przez nich spożywane.