Bydło opasowe - warto czy nie?
Na polskich stołach zdecydowanie za rzadko pojawiają się dania z wołowiny. Nie przodujemy także w produkcji bydła mięsnego. W Polsce nie ma szans na rozwój tego sektora?
Rocznie, statystycznie, każdy Polak zjada mniej niż 2 kg wołowiny (przy średnio 40 kg spożywanej wieprzowiny). Jest to bardzo mało, jeśli weźmiemy pod uwagę Francję (25 kg), Włochy (24 kg) czy nawet Czechy (9,5 kg). A szkoda, bo mięso wołowe zaliczane jest to najbardziej wartościowych. Z pewnością wpływ na to ma cena produktu. 30 zł, które trzeba zapłacić za kilogram wołowiny, wolimy przeznaczyć na 2 kilogramy wieprzowiny albo 2,5 kilograma jeszcze tańszego kurczaka.
Sytuację wykorzystali pośrednicy
Jak podają eksperci, w ostatnim czasie wołowina w sklepach podrożała o 24%. Przy czym warto zaznaczyć, że nie zyskali na tym bynajmniej producenci żywca. Oni również narzekają na niższą opłacalność. - Zamieszanie związane z zakazem uboju rytualnego wykorzystali pośrednicy oraz przetwórcy. Poszli za ciosem i zaczęli skupować żywiec za niższą cenę. Skutki tego odczuwamy do teraz. Zauważamy spadek cen o ponad złotówkę na kilogramie. Na byku HF zarabiamy o tysiąc złotych mniej - tłumaczy Józef Kończak, prezes zarządu Konsta Sp. z o.o. w Kosowie, w powiecie gostyńskim. Firma, która dzierżawi 640 ha gruntów, posiada jedną z największych hodowli bydła mięsnego w Wielkopolsce. Pomysł o rozpoczęciu takiej działalności pojawił się kilka lat temu, gdy sytuacja na rynku przedstawiała się o wiele lepiej. Firma wybudowała trzy wiaty za 1,5 mln zł, w których hoduje obecnie 370 sztuk bydła czystej rasy Limousine. Prócz tego posiada bydło mleczne. Cały inwentarz zwierzęcy liczy 1.000 sztuk, którymi zajmuje się 33 pracowników. – Gdy zdecydowałem się na hodowlę bydła mięsnego, bardziej chodziło mi o buhaje rozpłodowe. Dlatego szukałem czystej rasy. W Polsce nie było jej za wiele. Pojechaliśmy do Francji. Wróciliśmy z około 60 odsadkami o wadze około 300 kg. Wszystkie były z ksiąg elitarnych. Po roku, za 4 tys. euro, przysłali nam buhaja – wyjaśnia Józef Kończak. W związku z tym, że zainteresowanie materiałem hodowlanym w Polsce nie jest duże, firmie Konsta pozostaje sprzedaż bydła na mięso. Większość żywca idzie na eksport.
Polski towar dobry i tani
Kraje Europy Zachodniej chętnie kupują polski żywiec, bo nasza cena jest dla nich naprawdę konkurencyjna. W Polsce za kilogram żywca płaci się około 1,6 euro, natomiast we Francji 2,5 euro, a w Wielkiej Brytanii - 3 euro. - Są to kolosalne różnice cenowe. Czasem się śmieję, że w całej produkcji zyskiem jest obornik, bo wykorzystuje się go jako nawóz. Gdyby wszystko policzyć, niewiele by zostało. Gdy ja sprzedaję buhaja za 7,5 tys. zł, we Francji ta sama sztuka kosztuje 4 tys. euro. Jest o 100% droższa. Jaka w tym wszystkim logika? – komentuje Józef Kończak. Mimo to Polacy nie rezygnują z hodowli bydła mięsnego. Dlaczego? Jedni w produkcję zainwestowali duże pieniądze i teraz trudno im z niej zrezygnować, inni wierzą, że sytuacja się polepszy. Pokładają nadzieję w zwiększającym się eksporcie. W 2013 r., w stosunku do poprzedniego roku, wzrósł on o 3%.
Zapotrzebowanie na mięso rośnie
Szansą jeszcze większego zaistnienia na rynku europejskim dla Polaków jest produkcja wysokiej jakości mięsa wołowego, o odpowiedniej wydajności rzeźnej, określanej wysoką klasą EUROP. Na sprzedaż żywca może mieć wpływ, podawane przez prognostyków zwiększające się ogólne spożycie mięsa przez ludzi. – Prognozy mówią, że jeśli nic się nie wydarzy, ludzie w krajach rozwijających się zaczną w większych ilościach jeść mięso. Człowiek, który ciężko pracuje, zwraca coraz większą uwagę, by jego dawka dzienna była bogatsza w białko. Tendencje rynku światowego są jedne: ludzi przybywa. Będzie ich coraz więcej. W Chinach rośnie konsumpcja mięsa, a także mleka, którego wcześniej tam nie spożywano – wyjaśnia prof. Maciej Adamski z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. A więc jest szansa. Jak ją wykorzystać? Naszą zaletą są cielęta, których w Unii Europejskiej brakuje. – Uzyskujemy około 2 mln cieląt rocznie. Mimo że w dominującej liczbie to cielęta słabo umięśnionej rasy holsztyńskiej, ale i tak w porównaniu z deficytem cieląt w Unii Europejskiej jest to naszym atutem, który dotychczas słabo wykorzystujemy - stwierdza prof. Henryk Grodzki ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Z 2 mln cieląt w 2012 r. 454 tys. sztuk (24% wszystkich urodzeń) zostało wy eksportowanych lub ubitych przy niskiej masie ciała 90 kg, zamiast opasanych do 600 - 700 kg. – Ten eksport, a tym bardziej ubój jest najgorszym ze wszystkich możliwych rozwiązań z gospodarczego punktu widzenia - komentuje prof. Henryk Grodzki. Szansą dla naszego kraju jest także fakt, iż mamy stosunkowo dużo użytków zielonych. – 21 procent upraw to w Polsce użytki zielone, 17% to pastwiska. Nikt w Europie nie ma tylu użytków zielonych - stwierdza prof. Maciej Adamski.
Krzyżówki też się opłacają
Warto zastanowić się nad krzyżowaniem towarowym krów ras mlecznych z buhajami ras mięsnych. - Jest to metoda stosowana w Polsce od 50 lat. Pozwala ona na wykorzystanie efektów oddziaływania genów krzyżowanych zróżnicowanych ras oraz szybką poprawę cech ilościowych i jakościowych potomstwa - stwierdza prof. Henryk Grodzki. Prof. Maciej Adamski dodaje, że wartościowe są nie tylko czyste rasy mięsne, ale i holsztyńsko-fryzyjskie oraz mieszańce. - „HF-y” też można opasać. Oczywiście nie będzie takiego przyrostu masy ciała, ale wydajność powyżej 53% można uzyskać. Mitem jest, że trzeba hodować czystorasowe. To mieszańce mają być podstawą. Są odporniejsze, mniej chorują i łatwiej znoszą warunki trudne, szybciej obrastają puchowym włosiem - tłumaczy.
Połączyć mięsne z mlecznymi
Czasem pojawiają się głosy, że hodowla bydła mięsnego jest konkurencją dla krów mlecznych. Zdaniem specjalistów takie myślenie jest błędne. Śmiało można połączyć dwie gałęzie produkcji. Jednak całkowicie zastąpić mleczną mięsnymi - nie można. - Przy mięsnych opłacalność jest diametralnie niższa, ale są też niższe nakłady pracy - wyjaśniają eksperci. Podają, że średnia wartość produkcji jednej krowy mlecznej to 11.200 zł, natomiast mięsnej - 4.300 zł. Różnica wynika oczywiście z pozyskiwanego na sprzedaż, tylko w pierwszym przypadku, mleka. - Jeśli ktoś zdecydowałby się stado 20 krów mlecznych zamienić na mięsne, ciężko mu będzie z tego żyć. Wartość produkcji od takiej krowy będzie dużo mniejsza – mówi prof. Grodzki.
Wypuszczać bydło na pastwiska
W jakich warunkach więc zastanowić się nad hodowlą bydła mięsnego? - Produkcja bydła mięsnego wówczas będzie miała sens, gdy będą ograniczone nakłady finansowe na budynki i pracę. Jeżeli byśmy postawili na solidne budynki, to z góry taka produkcja jest przekreślona, chyba że w dalekiej perspektywie, gdy ktoś młody zaczyna. Nie inwestujmy w oborę, tylko w zwierzęta. Dla mięsnych, budynek z otwartymi pomieszczeniami jest bardzo dobry. Bydło jest odporne na warunki klimatyczne, szczególnie na niskie temperatury. Gorzej czuje się latem niż zimą - zaznacza prof. Henryk Grodzki. Hodowlę warto prowadzić na głębokiej ściółce, dobrze jest na zewnątrz umieścić proste paśniki. - Bydło będzie wychodzić na dwór oddawać kał i do środka wracać na suche legowisko. Nakłady pracy, dzięki temu, są znikome - przekonuje specjalista. Dodaje, że bydło mięsne opłaca się hodować ekstensywnie - tam, gdzie nie ma dużych zasiewów buraków, rzepaku, pszenicy. – Musi wystarczyć pastwisk. Jeśli krowy będą cały rok w oborze, to nie ma sensu - zaznacza. Dobrze jest zastosować także odpady produkcji rolno-spożywczej. - Można wykorzystać śmiało bele słomy. Przy okazji jest to doskonałe legowisko i skrycie przed wiatrem – wyjaśnia prof. Henryk Grodzki.