ASF. Jakie nastroje w Wielkopolsce?
- Duże kłopoty nas czekają. To jest jak cisza przed burzą - mówi Mariusz Swojak, hodowca świń ze strefy niebieskiej w Wielkopolsce.
Z miesiąca na miesiąc komplikuje się sytuacja, w której znaleźli się hodowcy trzody chlewnej. Nie dosyć, że przez zawirowania związane z koronawirusem i problemy z logistyką ceny żywca spadają, kurczą się zapasy paszy, a tegoroczna susza nie napawa optymizmem, to jeszcze dochodzą kłopoty z szalejącym afrykańskim pomorem świń.
Czytaj także: ASF. Upadek wielkopolskiej twierdzy?
Ogromny niepokój przyniosły marcowe doniesienia o ognisku wirusa w stadzie w Niedoradzu w woj. lubuskim. Ale kwietniowa informacja o zakażonym stadzie w wielkopolskim zagłębiu trzodziarskim to dopiero cios. W regionie dotychczas wolnym od ASF - odgórne utworzenie najbardziej z rygorystycznych stref - strefy niebieskiej (obszar zagrożenia), to początek wielu utrudnień dla tysięcy producentów.
Ze strefy czerwonej do białej? Jak to możliwe?
Ognisko ASF w miejscowości Więckowice (gmina Dopiewo, powiat poznański) wykryto 5 kwietnia na terenie gospodarstwa utrzymującego 10 tys. świń. Wszystko wskazuje na to, że stado zostało zakażone przez wwiezienie zainfekowanych warchlaków zakupionych z gospodarstwa w Niedoradzu, koło Nowej Soli. To właśnie tam 19 marca potwierdzono pojawienie się pierwszego ogniska w tym roku w naszym kraju. Obydwie fermy były bardzo dobrze zabezpieczone pod kątem bioasekuracji. Nowoczesne systemy i ogromne obostrzenia fitosaintarne nie uchroniły jednak ich przed zakażeniem. Po tym, jak wypłynęła informacja o źródle zainfekowania stada w Więckowicach, wybuchła wrzawa. Do sprawy odniosła się m.in. Wielkopolska Izba Rolnicza.
- Fakt pojawienia się ogniska ASF w Wielkopolsce na fermie w Więckowicach, bardzo zaniepokoił rolników, producentów trzody chlewnej w regionie. Rolnicy podkreślają, że zwierzęta były przewożone na tą fermę z województwa lubuskiego, z obiektu, w którym wcześniej potwierdzono ognisko ASF. Dużo pytań i wątpliwości budzi zatem skuteczność kontroli weterynaryjnej. W związku z powyższym zwracamy się z prośbą o przedstawienie informacji, dlaczego prosięta z województwa lubuskiego ze strefy czerwonej trafiły do Więckowic do strefy białej? Kto wydał zgodę na takie przemieszczenie?! Decyzja ta jest skandaliczna! Prosięta przewieziono na teren z ogromną koncentracją chowu i hodowli świń - skomentował samorząd rolniczy.
Do sprawy natychmiast odniósł się główny lekarz weterynarii, który stwierdził, że przepisy prawa pozwalają na takie przeprowadzanie takich transportów. Zaznaczył, że zgodnie z nimi przemieszczanie świń poza obszar objęty ograniczeniami (czyli czerwonej strefy) do miejsca przeznaczenia znajdującego się na obszarze ochronnym lub na pozostałej wolnej od choroby części kraju, możliwe jest po spełnieniu określonych warunków.
- Ale ostatecznie o przemieszczeniu świń pochodzących z obszaru objętego ograniczeniami decyduje powiatowy lekarz weterynarii właściwy dla miejsca pochodzenia zwierząt - dodał szef Głównego Inspektoratu Weterynarii.
Rolnicy boją się
Hodowcy trzody chlewnej ze strefy niebieskiej w Wielkopolsce dziwią się, jak mogło dojść do tak haniebnego błędu. Jej cenę będą musieli ponieść wszyscy. A jak wynika z rozporządzenia wojewody wielkopolskiego o wyznaczeniu obszaru zapowietrzonego i zagrożonego, grupa pokrzywdzonych to w sumie 452 gospodarstwa utrzymujące 28 157 świń. Muszą spełniać dodatkowe obostrzenia. W strefie zapowietrzonej nie mogą z gospodarstwa wywozić świń przez okres 40 dni, a zagrożonej - 30 dni.
Czytaj także: ASF. Wzmożone kontrole gospodarstw w czasach COVID 19?
Dotyczy to zarówno przemieszczania między gospodarstwami (ogromny problem dla producentów prosiąt) oraz wywozu do ubojni. Jeśli nawet okres 40 i 30 dni minie, pozostanie kwestia spełnienia wytycznych powstałych na skutek utworzenia strefy niebieskiej. A zgodnie z nimi przemieszczanie świń poza obszar strefy „niebieskiej” możliwe jest tylko do wyznaczonej przez powiatowego lekarza weterynarii. Przed zbyciem świnie muszą zostać poddane określonym procedurom.
Należy przeprowadzić badanie laboratoryjne stada w ciągu 15 dni przed planowanym przemieszczeniem oraz badanie kliniczne 24 godziny przez ubojem, konieczne jest także świadectwo zdrowia wystawione przez lekarza weterynarii. Dla rolników w tej chwili zagadką jest, który to będzie zakład? Jak powiedział hodowca z okolic Dopiewa, gdzie wybuchło ognisko, w regionie tym nie ma żadnych ubojni.
- Dotychczas musieliśmy sprzedawać żywiec dalej, często poprzez pośredników. Teraz nie będą chcieli od nas brać tuczników. Nie wiadomo, dokąd będzie można je wozić - stwierdził Mariusz Swojak.
Podwójna strata hodowców świń
Rolnik przyznał, że gdy dowiedział się o zakażonym stadzie w Więckowicach jego pierwsze myśli były naprawę ponure. - U nas jest zagłębie trzodziarskie. Ja osobiście prowadzę chów w cyklu otwartym 300 sztuk, ale są tacy, którzy mają po 1 500 sztuk - powiedział. Dodał, że jego sztuki będą gotowe do sprzedaży pod koniec maja. - Dlatego teraz jestem spokojny, bo ten okres 30 dni sobie swobodnie upłynie, ale są tacy, którzy już teraz chcieliby sprzedać i za bardzo nie mogą - dodał Mariusz Swojak.
Rolnicy boją się, że będą musieli przetrzymywać świnie w swoich chlewniach, tym samym stracą podwójnie: będą musieli dokładać do interesu karmiąc świnie i z uwagi na przerośnięte tusze - uzyskają niższą zapłatę.
- Rolnicy, którym w tej chwili świnie przerastają, za chwilę będą musieli dokonać uboju sanitarnego z powodu niespełnienia zasad dobrostanu zwierząt. Nie będą mieli żadnej pewności, że te świnie ktoś im odbierze. W Wielkopolsce, jak na tę chwilę, nie ma żadnego zakładu, który może ubijać ze strefy niebieskiej. Uzyskanie takiego zezwolenia nie jest wcale łatwe. Trzeba spełniać specjalne wymogi. Mięso musi być poddane obróbce termicznej. Nie wiem czy wielkopolskie zakłady są w ogóle na to przygotowane - stwierdził rolnik Tomasz Wachowiak z gminy Ostroróg w powiecie szamotulskim, który działa w strukturach AgroUnii.
Jego gospodarstwo jest poza strefą niebieską. Ma jednak kontakt z producentami z tego obszaru, bo dostarczał tam swoje prosięta do dalszego chowu.
Weterynarze sprawdzają kondycję świń
Póki co gospodarstwa objęte dodatkowymi obostrzeniami odwiedzane są przez inspektorów weterynarii, którzy sprawdzają ogólną kondycję zwierząt oraz czy przestrzegane są zasady bioasekuracji.
- Lekarze sprawdzali, jak świnki wyglądają. Na razie nie pobierali próbek na ASF, ale sprawdzali, czy gorączki nie mają. Chodzą po wsiach i weryfikują, czy na fermach dzieje się coś złego, ale nigdzie nie ma sygnałów o tym, by były gdzieś indziej zakażone stada. Tak się stało tylko na tej dużej fermie, dokąd przyjechały warchlaki zakażone - skomentował Mariusz Swojak.
Jego zdaniem właściciele fermy w Więckowicach nie ponoszą odpowiedzialności za to, co się stało. - Znam tych ludzi. Wiem, że wszystkie zasady ostrożności są tam stosowane. Nie wiedzieli, że przywiozą im chore sztuki. Dziś przejeżdżałem koło tej fermy i widziałem, że jeszcze utylizują obornik, który wkładają we worki foliowe. Mają ogrom roboty, muszą rozkręcać kojce, by je dokładnie dezynfekować - powiedział Mariusz Swojak.
Do produkcji w gospodarstwie w Więckowicach będzie można powrócić najwcześniej po 40 dniach od dnia zakończenia oczyszczania i dezynfekcji. Te procedury przeprowadzane są pod nadzorem inspektora weterynarii.
Czytaj także: ASF zamiesza na rynku trzody w Polsce i na świecie