Mniej za żywiec wieprzowy. Będzie jeszcze gorzej?
Cena żywca wieprzowego leci w dół! Obecnie firmy skupujące proponują najniższą stawkę w ciągu całego roku. Niesprzyjająca tendencja spadkowa dla rolników ma się utrzymywać.
31-letni Leszek Grodzki z Krzyżanek (powiat gostyński) wspólnie z ojcem prowadzi produkcję trzody chlewnej w cyklu zamkniętym. Posiada 180 loch. Miesięcznie sprzedaje 350 tuczników (4 tysiące w ciągu roku). Zboża, kukurydzę i jako nowość w tym roku - groch uprawia na łącznym areale 36 hektarów. Uzyskana w ten sposób pasza zaspokaja tylko 30% potrzeb gospodarstwa, resztę rolnicy muszą kupić. Najczęściej już w okresie żniw zaopatrują się już w zboże, które potem magazynują. - Nasze gospodarstwo było od zawsze wyspecjalizowane. Ojciec zajmował się trzodą, teraz ja tę działalność kontynuuję - wyjaśnia Leszek Grodzki. Dodaje, że w nowe inwestycje wchodzi ostrożnie, z rozwagą. - Chlewnię powiększamy sukcesywnie, co roku coś kupujemy czy dobudowujemy. Następuje to etapami. Nie ma u nas dużych skoków rozwojowych - tłumaczy. Dla wielu innych rolników w swej gminie Pępowo gospodarstwo to uchodzi za wzorcowe. Nic więc w tym dziwnego, że znalazło się na liście laureatów AgroLigi 2015 jako najlepsze w całej Wielkopolsce. Informacja do rolników wpłynęła na samym początku listopada.
Do Leszka Grodzkiego w ostatnim czasie docierają również inne, gorsze wiadomości - spadek cen pogłowia trzody. 31-letni rolnik obserwuje, że kwota za E klasę obniża się systematycznie od 2 tygodni. Za kilogram wagi poubojowej firmy skupujące na początku listopada oferowały 5,00 - 5,10 zł. Jego zdaniem na pogarszanie się sytuacji ma wpływ sprowadzanie prosiąt z Danii i Holandii. - To one psują rynek. Tuczenie ich to dla mnie pseudorolnictwo, bo nic nie daje polskiej gospodarce rolnej. Jest nadpodaż mięsa wieprzowego w naszym kraju, bo do Polski przyjeżdżają ciężarówki z ogromnymi partiami prosiąt liczącymi nawet 800 - 1 000 sztuk. Gdyby na rynek wewnętrzny sprzedawali trzodę tylko ci rolnicy, którzy posiadają produkcję prosiąt, hodowlę w cyklu zamkniętym, takiego problemu by nie było - wyjaśnia.
Jeszcze w połowie października skupy żywca oferowały 4,00 - 4,20 zł za kilogram żywej wagi. Od tego momentu sytuacja pogarszała się. Pod koniec października cena kształtowała się w granicach 3,80 - 4,00 zł, by po kilku dniach (5 listopada) spaść do nawet 3,30 zł/kg żywej wagi. Ma być jeszcze gorzej. A to za sprawą nadwyżki mięsa wieprzowego na rynku wewnętrznym i unijnym. Mówi się jeszcze, że dyktatorem cen w Polsce jest giełda niemiecka. Jeśli na niej zaobserwuje się spadek, pewne jest, że i w naszym kraju na drugi dzień firmy przetwórcze zaoferują niższą stawkę. To z kolei jest wyznacznik dla firm pośredniczących, które również momentalnie obniżają cenę. Najbardziej cierpi ostatnie ogniwo tego łańcucha - rolnik. - Można mówić o zarabianiu w chwili, gdy kilogram tucznika wynosi średnio 4,40 zł. Gdy spada do 4,00 zł to koszty i zyski zamykają się na zero. Poniżej 4,00 - wydatki przewyższają zyski - komentuje Marian Andrzejewski z Grabianowa (powiat gostyński). Zaznacza jednak, że te szacunki nie są równoznaczne dla każdego gospodarstwa. - Jedno może mieć troszeczkę większe koszty związane za zakupem paszy, inne oszczędzać na własnym zbożu - tłumaczy. Jego zdaniem tendencja spadkowa jest charakterystyczna dla listopada w każdym roku. - Ale nie jest to najgorszy miesiąc. W grudniu, z reguły, są jeszcze większe obniżki. Zakłady przetwórcze już wcześniej zaopatrują się w mięso, by w okresie bożonarodzeniowym, a więc gdy jest duża sprzedaż być przygotowanym na potrzeby konsumentów - mówi Marian Andrzejewski. Dlatego pod koniec każdego roku rolnicy mają problem ze zbytem.
Pojawiły się pogłoski, że mięso niemieckie zalewa polski rynek i go destabilizuje. Rolnik z Grabianowa jednak w to nie wierzy. - Rzeczywiście przy większych zakładach mięsnych widzieliśmy samochody na holenderskich czy niemieckich tablicach rejestracyjnych, więc były sztuki dowożone, ale wcześniej, bo teraz cena średnia w Polsce jest niższa o kilka euro centów niż europejska. Nie opłaca im się tego teraz robić - stwierdza. Ubolewa, że polscy rolnicy nie mają gdzie swojego żywca sprzedać. - Sami nie jesteśmy w stanie go przerobić, a sąsiadom nie ma szans sprzedać. Rosja postawiła embargo, a Niemcy nie chcą naszego mięsa pod przykrywką obawy przed Afrykańskim Pomorem Świń. Kolega wracał ostatnio z Niemiec i widział przed granicami tablice ostrzegawcze, by nie przywozić z Polski tuczników, bo u nas, na Białorusi i w Rosji panuje ASF - mówi Marian Andrzejewski.
Problem z ceną żywca potęguje fakt, iż na polskim rynku pojawiły się firmy przetwórcze, które stały się potentatami i to one dyktują warunki. Same prowadzą wiele ferm, na których tuczą po 100 000 sztuk. Swoje wpływy zwiększają - kupują opustoszałe obiekty inwentarskie i je zapełniają partiami sprowadzanymi zza zachodniej granicy. Przeciętny polski rolnik indywidualny nie jest dla nich, niestety, żadnym konkurentem.