Zawód? Rolniczka. Inga Sobucka [ZDJĘCIA, WIDEO]
Spotkaniem z Ingą Sobucką rozpoczynamy serię portretów ludzi związanych z rolnictwem. Portretów nieco innych, bo wyłącznie kobiecych. Statystycznie co trzecie gospodarstwo w Polsce prowadzone jest przez kobietę. Jedną z nich jest nasza dzisiejsza bohaterka.
Spis treści:
Gdy zadzwoniłam do pani Ingi w połowie marca, było niedzielne południe. Przepraszałam, że zawracam jej głowę w świętą niedzielę, bo pewnie gotuje rosół, ale okazało się, że rosołu nie gotowała, ale za to robiła obrządki u bydła.
Głos miała radosny, nie narzekała na pracę ani też na brak czasu. Tym bardziej miło mi było usłyszeć, że zgadza się na nasze spotkanie. Trzy tygodnie później siedziałyśmy przy jednym stole, jedząc smaczny sernik jej wypieku, popijałyśmy kawę i gawędziłyśmy, jakbyśmy znały się od dawna.
Zawód - rolniczka. Inga Sobucka
Inga Sobucka ma 48 lat, jest żoną Arka i mamą Dominiki, a z zawodu jest rolniczką. Gospodarstwo, które prowadzi wspólnie z mężem, położone jest w miejscowości Zacisze koło Leśnej na Dolnym Śląsku.
ZOBACZ WIDEO:
Uprawiają 300 hektarów, z których połowa jest dzierżawą. Postawili na bydło mięsne, choć w przeszłości zajmowali się hodowlą trzody chlewnej. Dzisiaj mają 60 krów matek, 16 jałówek, 2 byki oraz 52 cielęta. Rasami dominującymi są Limousine i Simental oraz krzyżówki tych ras. - Śmiejemy się, że wykreowaliśmy rasę izerską, która jest bardziej mleczna i odporna zdrowotnie niż te w czystej rasie – wyjaśnia moja rozmówczyni.
Korzenie Ingi Sobuckiej
Inga Sobucka zajmuje się rolnictwem już w czwartym pokoleniu, a jej córka Dominika, z wykształcenia lekarz weterynarii, jest kolejnym, czyli piątym pokoleniem. Jak mówi gospodyni, umiłowanie tego zawodu mają przekazane w genach.
Z opowiadań wiadomo, że wszystkie kobiety w rodzinie były bardzo samodzielne i pracowite. Żadna maszyna nie była im obca i to obojętnie, czy zaczepiano ją do ciągnika, czy ciągnięta była przez konie. Inga jeździ każdym z trzech posiadanych ciągników i podczepia do nich wszystkie maszyny za wyjątkiem siewnika i kombajnu. Mało tego: ma zmysł mechanika sprzętu rolniczego, co potwierdza jej mąż, mówiąc, że żona ma więcej cierpliwości i technicznej wyobraźni, a w ich 2-osobowym zespole to ona jest kierownikiem.
Jej Arek
Chcę od niej dowiedzieć się, jak to się stało, że została rolniczką: czy było to marzenie, przeznaczenie, czy może konieczność? W odpowiedzi słyszę, że częściowo było to marzenie, a częściowo przeznaczenie podyktowane historią poprzednich pokoleń. Prowadzenie gospodarstwa na pewno jest dla niej również nie lada wyzwaniem, zwłaszcza z racji bycia kobietą.
To, że poznali się z Arkiem, jest wielkim szczęściem, choć historia pierwszego spotkania brzmi jak anegdota.
- Moi rodzice mieli wtedy konie i punkt krycia klaczy. Z okolicy zjeżdżali się ludzie ze swoimi klaczami do naszego ogiera. Arek, jako młody chłopak, przyjechał do nas razem ze swoim wujkiem i wujka klaczą z pobliskiego Gryfowa. Przy tej okazji poznaliśmy się, a w rodzinie mówiło się od tego czasu, że jedyną rzeczą, która wujkowi dobrze wyszła, to właśnie ta, że przywiózł do nas Arka. Tak to jesteśmy razem ponad 30 lat - opowiada ze śmiechem pani Inga. Śmiech to jej drugie imię.
Jej córka
Wspomniana już córka Dominika jest z wykształcenia lekarką weterynarii i jednocześnie rolniczką.
Ukończyła studia na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, następnie przez dwa lata pogłębiała swoją wiedzę na temat chorób bydła na stanowisku asystentki w Klinice Przeżuwaczy i Świń Uniwersytetu Lipskiego, a obecnie w Dolnej Saksonii zajmuje się leczeniem krów.
Dla rodziców jest powodem do dumy, ale również wielką pomocą.
- Mamy oczywiście lekarza weterynarii na miejscu, ale cieszymy się, że o poradę zawsze możemy spytać Dominikę. Często dostajemy pytania od sąsiadów i znajomych o powrót córki, bo niedobór lekarzy zajmujących się zwierzętami gospodarskimi jest poważnym problemem – przyznaje pani Inga.
Jej zwierzęta
Nasza bohaterka jest doświadczoną hodowczynią, a jej kontakt ze zwierzętami jest wyjątkowy, o czym mogę się przekonać, gdy krzątamy się razem po gospodarstwie. Zrównoważenie, zdecydowanie, ale i czułość, które ma dla swoich podopiecznych, przekładają się na spokój czworonogów. Cieszę się, gdy słyszę że nie jestem osamotniona w moim umiłowaniu nadawania zwierzętom imion.
Kółko, Zorro, Kropka, Lala, Kimczi, Pilsum - to tylko niektóre efekty „chrzczenia” bydła państwa Sobuckich.
- Zwierzęta są wyzwaniem. Trzeba wiele się domyślać, dużo obserwować, potrafić wyciągać wnioski. Chętnie biorę udział w różnych workshopach, czyli jak ja to mówię „ćwiczeniach terenowych”, aby zgłębić moją wiedzę, bo zwierzęta niestety nie powiedzą same, co im jest. Gdybym musiała się zdecydować, czy jechać na pole czy zostać przy krowach – wybrałabym zwierzęta – mówi moja rozmówczyni i podkreśla, że gospodarstwem, które prowadzone jest ekstensywnie, zajmują się tylko we dwoje.
Jeśli jest to możliwe, robią jak najwięcej wspólnie, ale jeśli nie idzie inaczej, dzielą się obowiązkami np. Arek jedzie na pole. a ona zostaje przy zwierzętach.
Jej taniec i różaniec
Moja śp. babcia Katarzyna mówiła o niektórych kobietach, że mają dryg do pracy albo, że są do tańca i do różańca. Jedno i drugie było komplementem, co z babcinych ust rzadko dało się słyszeć. Jestem jednak pewna, że Inga Sobucka usłyszałaby od babci jedno lub drugie powiedzenie.
- Czy podpisałaby się pani pod stwierdzeniem, że kobiety to słaba płeć? - pytam moją rozmówczynię, a w odpowiedzi słyszę: - Nie. Nawet powiedziałabym, że jesteśmy silniejsze, bo jesteśmy takie bardziej uparte i jeżeli postawimy sobie jakiś cel, to do tego celu dochodzimy. Czasami coś, gdzieś nam się zdarza jako słabość, ale szybko o tym zapominamy – mówi z przekonaniem i uśmiechem moja rolniczka.
Jej buty na obcasie
Siedzimy przy stole, ale już za chwilę mamy założyć gumowce i wyjść na gospodarstwo.
Czy pani Inga ma w swojej szafie coś takiego jak sukienkę, czy buty na obcasach?
– Mam, ale bardzo rzadko zakładam. Mam ich niewiele, ale przez to, że zakładam je rzadko – ciągle są jak nowe. Nieraz jak w okolicy organizowane są jakieś imprezy dla kobiet, to ubieram się od czasu do czasu w sukienkę i zakładam buty na obcasach. Przyjaciółek mam niewiele, bo i czasu na wyjście nie mam dużo. Często jednak jest tak, że wśród spotkanych kobiet jestem jedyną rolniczką, bo moje koleżanki rzadko wychodzą z domu, a szkoda, że tak jest – głos pani Ingi staje się na chwilę jakby smutniejszy.
Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem dodaje: - Ja lubię udzielać się społecznie. Dwie kadencje byłam delegatem do Izby Rolniczej, działam w Radzie Sołeckiej, w Kole Gospodyń Wiejskich, udzielam się teraz przy wyborach – zawsze znajdę chwilę aby oderwać się od obowiązków na gospodarstwie, bo również to jest czasami potrzebne.
Jej matki, żony i kochanki
Inga Sobucka jest nie tylko żoną i matką, ona jest przede wszystkim partnerką. Pytam ją o zdanie na temat przyszłości kobiet w rolnictwie. Czy myśli, że będzie nas coraz więcej?
- Myślę, że tak. Kobiety mają lepsze podejście do zwierząt. Jest coraz więcej młodych kobiet, które są partnerkami dla swoich chłopaków. Nie jest to jak za czasów mojej babci, że trzeba było wszystko robić ręcznie. To było wyczerpujące. Teraz jest dużo mechanizacji i nauczyć się obsługiwać te maszyny to nie jest wielki problem. Mogą to robić zarówno dziewczęta, jak i chłopcy. Tu nie ma różnicy. Myślę, że kobiety w rolnictwie mają przyszłość – mówi z przekonaniem pani Inga.
Dość niedawno, przed pierwszym etapem rolniczych protestów, dostałam od niej SMSa zaczynającego się od słów: „Za każdym mężczyzną stoi matka, żona lub kochanka….”.
Skąd ten pomysł?
- Napisałam to, gdyż byłam aktywną uczestniczką w protestach, a jeden nawet organizowałam. Gównie widać tam było panów. Powiedziałam więc do męża, że może by te żony wyszły na strajk. Jak już nie chodzą na żadne spotkania, szkolenia, to niech wyjdą chociaż na protest. Stąd ten pomysł na SMS-a z mężczyzną, za którym stoi matka, żona lub kochanka. Napisałam, aby te kobiety przyłączyły się do protestu na swój sposób np. piekąc ciasto – wspomina moja rozmówczyni.
No i udało się. Na drogi wyszły nie tylko „matki, żony i kochanki”, czyli partnerki rolników, ale dołączyły też do nich mieszkanki pobliskiego miasteczka.
Gdy pytam ją, skąd bierze się u niej chęć do angażowania się społecznie, odpowiada:
Genów nie da się oszukać. Już mój pradziadek był sołtysem, a potem ojciec członkiem różnych rad rolniczych. Również moja siostra jest sołtysem i kandyduje do rady gminy, wszyscy więc mamy angażowanie się w genach. Mamy to raczej po dziadku i ojcu, bo mama jest domatorką i po niej lubimy piec ciasta (śmiech) – mówi Inga Sobucka.
Jej trzy zdania
Na koniec proszę Ingę Sobucką o dokończenie trzech zdań:
Gdybym jeszcze raz miała wybór, to… na pewno nie trzymałabym świń, tylko od początku hodowałabym krowy mięsne.
Moim największym marzeniem jest… pojechać na wakacje.
Jeśli ktoś mi mówi, że jestem dzielną kobietą, to… myślę, że ma rację.
CZYTAJ TAKŻE: Uprawiają 228 ha. Mają 400 charolaise. Postawią następną biogazownię [VIDEO]