Za pomidory można było kupić... malucha!
Krzysztof Szpitalniak z Kurcewa (gm. Kotlin, Wielkopolska) należy do trzeciego już pokolenia uprawiającego pomidory. Plantacje prowadził najpierw jego dziadek, kontynuował ojciec, teraz uprawia je on.
Prowadzi gospodarstwo - zakupione z rodzicami - od 1996 roku. Na 24 ha uprawia pomidory, kukurydzę i pszenicę ozimą. - Korzystam z programów rolno-środowiskowych, które pomagają w uprawie pomidora, jako forma zmianowania - mówi rolnik.
Jego plantacja pomidorów - obejmująca wcześniej od 3 do 4 ha - liczy obecnie 4,82 ha i jest największa w dotychczasowej działalności plantatora i myśli jeszcze o jej powiększeniu - nawet do 1/3 wielkości gospodarstwa.
Z roku na rok stosowana tu technologia produkcji jest unowocześniana. - Teraz pracujemy nad wdrożeniem siewu bezpośredniego, żeby pominąć pikowanie, które jest bardzo pracochłonne i wymaga dużych nakładów pracy ręcznej, do której trudno jest teraz znaleźć chętnych - dodaje gospodarz. Co jeszcze zostało unowocześnione na plantacji? - Zmieniona została technologia pikowania, udoskonalona została produkcja rozsady. Zrobione zostało dodatkowe nawadnianie rozsady pomidora, unowocześnione zostało nagrzewanie tunelu podczas produkcji rozsady, unowocześniony jest opryskiwacz - żeby było bardziej dokładne opryskanie uprawy. Nie ma więc prawie zachwaszczeń, jakichś dużych ognisk choroby - podkreśla Krzysztof Szpitalniak. Jak sobie radzi z brakiem siły roboczej? - Mam posadzone trzy różne odmiany, które różnią się terminami zbiorów i zbiór będzie odbywał się mechanicznie. Praca ręczna ograniczona będzie więc do minimum - tłumaczy rolnik. Jakie są tegoroczne prognozy, jeśli chodzi o plony? - Wszystko zależy od tego, jaka będzie pogoda. Jeśli utrzyma się taka, jak do tej pory, powinny być zadowalające. Jeśli jednak będzie wilgoć, będą niskie. Wydajność spadnie. Przyczyni się do tego duża ilość chorób - wyjaśnia.
Podkreśla, że szczególnie uciążliwe były chłody, które nastały wiosną. - Trzeba było poświęcić dużo energii na przygotowanie rozsady. Praktycznie do samego końca trzeba było ogrzewać, bo cały czas były zimne noce. Potem, po wysadzeniu, w czerwcu przyszły takie trzy tygodnie, w czasie których udało się nadrobić straty z początku produkcji - mówi Krzysztof Szpitalniak.
Pomidory sprzeda za pośrednictwem zrzeszenia, do którego należy - "Pomwitrus", do zakładu "Kotlin" i do "Jamaru". Dostaje 40 gr/kg. Żeby produkcja się opłacała, cena musiałaby wynosić 50 gr.
Mankamentem - poza brakiem siły roboczej - jest brak skutecznych środków ochrony roślin. - Mamy bardzo wąską paletę środków czynnych, które są dozwolone w pomidorze. One ograniczają nasze działania. Kiedyś była szersza gama tych substancji i ta ochrona była lepsza. W tej chwili zwiększa się częstotliwość zabiegów wykonywanych w pomidorze. Jeżeli jest mniej substancji, one są mniej aktywne, trzeba zwiększyć ilość tych zabiegów - mówi gospodarz z Kurcewa. - Przerażające jest to, że w całym sezonie wegetacyjnym robi się ich dziesięć. Kiedyś robiło się 3-4 albo 5 i wystarczyło. W tej chwili trzeba to robić częściej i sukcesywnie, bo jeżeli coś wpadnie mocno, nie da się opanować tych chorób. Nie ma takich mocnych substancji, żeby to zatrzymać. Musi być zabieg non stop, co 7-8 lub 10 dni. Rolnik przyznaje, że cały czas trzeba monitorować plantację. W procesie produkcji wspierają go i doradzają BASF i Intermag.
Krzysztof Szpitalniak zastanawia się, jaka przyszłość czeka właścicieli upraw. - W latach 80-tych pomidor tak się sprzedawał, że można sobie było kupić za niego malucha. To było coś! A dzisiaj? Może być tak, że młode pokolenie nie będzie już robić pomidora - dodaje rolnik z Kurcewa.