Wawrzyński. Takiego drugiego rolnika nie ma w całej Europie!
- 1/3
- następne zdjęcie
Na co dzień zajmuje się produkcją rolną, w weekendy współpracuje z najwybitniejszymi muzykami.
Czy można połączyć dwie odmienne profesje przez wiele lat, czerpać z nich satysfakcję i zarabiać? Czy rolnik - obok prowadzenia gospodarstwa, może także realizować się w zupełnie innym zawodzie? Jeśli uważacie, że nie, koniecznie przeczytajcie tę historię.
Drugiej takiej osoby, jak Tadeusz Wawrzyński z Tuchorzy (gmina Wolsztyn, powiat Nowy Tomyśl, woj. wielkopolskie) w naszym kraju, a może i w Europie, chyba nie ma. Wraz z rodziną - żoną Anną i 22-letnim synem Bartkiem prowadzi gospodarstwo rolne. Łączny areał to 30 hektarów, na których Wawrzyńscy uprawiają zboża i ziemniaki jadalne (2,5 ha). Zajmują się także chowem trzody chlewnej oraz drobiu.
Gdy Tadeusz Wawrzyński był młody, do końca nie wierzył w to, że zostanie rolnikiem. Kształcił się w zupełnie innym kierunku, ale tradycja rodzinna nakazała mu, by przejął schedę po ojcu. Majątek został przepisany w 1984 r. - Żal mi było tej ziemi. Nie chciałem, by poszła w obce ręce - opowiada Tadeusz Wawrzyński. Wówczas gospodarstwo ukierunkowane było w niewielkiej części na chów świń, ale głównie na produkcję bydła mlecznego, której zaniechano po 10 latach. W 1997 roku zainwestowano w brojlery. W tej chwili znajduje się tam kurnik na 5 tys. sztuk. - Wejście w produkcję drobiu było dobrym pomysłem. Wtedy była opłacalność porządna. Później zrobiło się gorzej. Były takie lata, że na niektórych rzutach wychodziło się na zero, bo były straszne zawirowania w cenach. Mimo to ciągnęliśmy produkcję skoro obiekt stał. W tej chwili nie jest tak źle. Znów jest gdzie sprzedawać, bo jest dosyć duży zbyt na kurczaki - wyjaśnia pan Tadeusz.
Czytaj także: Rolnik z powołania. Łączy pracę z pasją [ZDJĘCIA]
Zmiana profilu produkcji była podyktowana dodatkowymi obowiązkami pana Tadeusza. - Z racji tej, że pracowałem zawodowo na etacie, nie było możliwości, by krowy dojne utrzymywać, bo tam jest człowiek przywiązany - tłumaczy Wawrzyński. Dzięki temu rolnik z Tuchorzy mógł realizować się zarówno jako gospodarz i... stroiciel fortepianów.
Skąd tak niezwykła profesja? - W naszej rodzinie każdy muzykował. Mój ojciec wraz z braćmi mieli zespół i grywali na weselach. Wspólnie z moim bratem przejęliśmy te tradycje i graliśmy w domu. Jako dziecko chodziłem do ogniska muzycznego na fortepian do Wolsztyna. A przypadek był taki, że dyrektorem szkoły podstawowej w Tuchorzy był także muzyk, prywatnie kolega mojego ojca. Wiedział, że w Kaliszu jest technikum budowy fortepianów. I dogadali się z moim ojcem, że trzeba tam wysłać Tadeusza na 5 lat i tak mnie załatwili - mówi ze śmiechem pan Tadeusz i dodaje, że gdy ukończył naukę wiedział, iż chce stroić fortepiany. - Do klawiszy mnie zawsze ciągnęło. Nie żałuję, bo relaksuje się przy fortepianach. Pracuję w siedmiu szkołach muzycznych, w tym w Zielonej Górze, Zbąszyniu i Międzyrzeczu oraz w domach kultury, przedszkolach a także w domach prywatnych - mówi Tadeusz Wawrzyński.
Dziennie średnio stroi pięć instrumentów, czasem liczba wzrasta do dziesięciu albo maleje do dwóch. - I po tej pracy można zjechać na warsztat rolniczy. Gdy są żniwa, a w szkołach wakacje, udzielam się bardziej w rolnictwie - tłumaczy.
- 1/3
- następne zdjęcie