Wszystko marnieje na naszych oczach
20 lat tradycji, tysiące roślin, tyle samo sadzonek marnieje na oczach ludzi. - W styczniu to nawet nam do głowy nie przyszło, że koronawirus w takim tempie ogranie cały świat. Teraz to już poszło za daleko. Do tej pory byliśmy zawsze wypłacalni, nikomu nie zalegaliśmy z płatnościami. Najgorsze jest patrzeć, jak moja praca, pada na moich oczach - mówi Jadwiga Bugajska, która wspólnie z mężem Januszem prowadzi gospodarstwo ogrodnicze w miejscowości Piotrów w gm. Waśniów.
Pomysł na pełną barw działalność zrodził się w głowach naszych ogrodników ponad 20 lat temu. Wynikał m.in. z zamiłowania do kwiatów, które zawsze były pasją zarówno pani Jadwigi, jak również jej męża Janusza. Absolwentka technikum ogrodniczego przez lata mieszkała w mieście i zajmowała się zupełnie czym innym. Kiedy przed lat pojawiła się perspektywa, a raczej konieczność, przeprowadzki na wieś, w rodzinne strony męża, nie zastanawiali się długo.
Dziś Jadwiga i Janusz Bugajscy z Piotrowa (gm. Waśniów) gospodarują na 12 ha. Ponad 1600 m.kw. stanowią nasadzenia kwiatów pod dachem - to tunele i szklarnie, gdzie hodują kwiaty. - Kiedyś rodzice męża zajmowali się wyłącznie pracą na roli i rolnictwem, uprawiali pomidory. My dziś mamy sady jabłoniowe i wiśniowe, jest poziomka i płodozmiany. Do ubiegłego roku była jeszcze truskawka, ale zlikwidowaliśmy, gdyż nie było komu rwać - brakowało ludzi do zbioru - mówi pani Jadwiga, która do pracy w gospodarstwie zaangażowała również swoje dorosłe już dzieci.
Kwiaty wkoło
Zasadniczy trzon działalności stanowią kwiaty. To rośliny ozdobne, m.in. goździki pachnące, surfinie różnego rodzaju oraz byliny. Pracy jest przy tym na cały rok, bo kiedy kończą się pierwsze wiosenne kwiaty, które schodzą zwykle jeszcze przed Wielkanocą, zaczynają się kwiaty rabatowe i balkonowe (surfinie, pelargonie), potem byliny letnie, a na jesieni - chryzantemy. Chwila oddechu jest od grudnia do lutego, ale żeby coś potem urosło, trzeba odpowiednio przygotować grunt.
- To, co wyhodujemy sprzedajemy głównie na targach w Starachowicach, Sandomierzu, Końskich, bo w naszym regionie nie ma giełd, to głownie handel detaliczny. Teraz kwiaty aż się proszą, żeby je wywieźć, ale nie ma gdzie. Goździk (5 tys. sztuk), stokrotka (10 tys. sztuk), bratek (40 tys. sztuk) i prymulki (7 tys. sztuk) - to wszystko marnieje na naszych oczach. Zawsze to schodziło przed świętami, a teraz niestety stoi i czeka nie wiadomo na co - mówi z bólem w sercu pani Jadwiga. - Nie chodzi już o zyski, żeby na to zarobić, ale o to, by nie zostać z długami i nie zalegać nikomu w płatnościach. Bo kiedy sprzeda się jedno, płaci się za drugie. Teraz przyszły nowe sadzonki, które bierzemy od zagranicznych pośredników (niemieckich, holenderskich, ale także polskich) i trzeba będzie za nie zapłacić. Tylko z czego? Jak nic nie sprzedane. A mamy piękne kwiaty, bardzo dobre gatunkowo i niespotykane u nas odmiany. Bierzemy tylko sprawdzone, oryginalne sadzonki, które cechuje duża wytrzymałość. One u klienta na pewno dłużej się przetrzymają, tego jestem pewna. Zresztą nasi klienci to potwierdzają, bo te same osoby przychodzą do nas i kupują od lat.
Ciężka praca bez efektów
Jak mówią gospodarze, uprawa roślin ozdobnych wymaga dużo troski i pracy, ciężkiej pracy i szczególnego zaangażowania. - Kwiat, jak człowiek musi być dopilnowany. Jeśli się tylko coś odpuści, to człowiek zaraz na tym straci. Nawożenie, nawodnienie - wszystko na czas, w odpowiedniej ilości, do tego środki ochrony roślin od chorób i szkodników. Trzeba tego pilnować. Teraz czasu jest więcej, bo siedzimy w domu, rośliny są dopilnowane, ale nie ma gdzie ich sprzedać, bo miejscowe bazary zostały zamknięte. Myślałam, że targ ruszy, ale łudziłam się tylko. Zamknięcie targu nie było słuszne. Moim zdaniem większe ryzyko zakażenia jest w marketach, które są czynne. Tu jest większa przestrzeń, na powietrzu, ludzie nie stykają się bezpośrednio, nie stoi jeden obok drugiego. W sklepie jest większe zagęszczenie. Miałam nadzieję, że te produkty, które się psują i niszczą, zostaną dopuszczone do handlu, ale myliłam się. Co mamy z tym zrobić? Ci, którzy mają warzywa są w podobnej sytuacji. Za chwilę, sadzonki porów i selerów zgniją i trzeba będzie wyrzucić - mówi Jadwiga Bugajska. - 20 lat pracy i tradycji legło w gruzach. Czas nagle jakby się zatrzymał. Najgorzej patrzeć, jak praca moich rąk pada na moich oczach. Każdego kwiatuszka przeżywam i każdego mi szkoda. Były ostre zimy, szkodniki, różne choroby roślin - i to wszystko jakoś przetrwaliśmy. Po tym, trudno się będzie odbudować. Nie wierzę, że to się dźwignie, przecież nikt do mnie nie przyjedzie po parę kwiatków, osoby starsze to już w ogóle. Państwo zapowiada pomoc dla rolników, ale czy ta pomoc nas obejmie? Jedno obiecywać, a drugie dać. Jakby człowiek wiedział, że dojdzie do takiej sytuacji, to by ograniczył ilości, może się na to przygotował. Ale w styczniu to nawet nam do głowy nie przyszło, że koronawirus w takim tempie ogranie cały świat. Teraz to już poszło za daleko. Do tej pory byliśmy zawsze wypłacalni, nikomu nie zalegaliśmy z płatnościami. Najgorsze jest patrzeć, jak moja praca, pada na moich oczach.
Czytaj także: