Zostawili Kraków dla wsi, by żyć z ziemi
Pochodzą z Podkarpacia, nie mieli właściwie żadnych rolniczych tradycji, oboje – ekonomista i plastyk - pracowali w korporacji. Kilkanaście lat temu postanowili zostawić Kraków dla wsi, by żyć z ziemi i z tego, co na niej wyrośnie. Miała być winorośl, ale stanęło na lawendzie. I choć większości z nas kojarzy się ona głównie z zapachem na mole, to okazuje się, że ma całe multum zastosowań, LAWENDĘ SIĘ JE, a może stać się też sposobem na życie.
Anna i Michał Sitkowie mieszkają w Stokach, pod Krakowem. Kupili tu dom, który pamięta lata 40-te ubiegłego wieku i 3 ha ziemi. - Myśleliśmy o winnicy, ale okazało się, że to bardzo drogie hobby – mówi Michał Sitek – To był 2007 rok i ustawa winiarska dopiero powstawała. W hektar ziemi trzeba było zainwestować 100 tys. zł, a do tego doszłyby jeszcze koszty urządzenia winiarni. Z kolei zboże, burak czy ziemniak nie opłaca się na tak niewielkim areale. Uprawa miała przynieść realne środki potrzebne do życia, więc małżeństwo Sitków wzięło na tapetę kwiaty. - Postawiliśmy sobie kryteria: ładne, rosnące bez tuneli i żeby coś, poza sprzedażą samych kwiatów, można z nimi zrobić. I jeszcze jedno – od początku chcieliśmy ekologię – wspomina pani Ania – I tak wpadliśmy na pomysł kwiatów jadalnych, a stąd już tylko krok był do lawendy.
Umiesz liczyć? Licz na siebie!
Przeczytali dostępne, niestety bardzo nieliczne, poradniki oraz opracowania i na początek kupili 500 sadzonek. Na wiosnę została ich … setka. Porady się nie sprawdziły. - Wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, że trzeba to wszystko zaorać. Był płacz i zgrzytanie zębów – przyznaje pani Ania. - Przynajmniej raz w roku od tego czasu scenariusz z orką uznaję za bliski realizacji, ale mija równie szybko, jak się pojawia. Po tych nienajlepszych początkach pan Michał, jak przystało na ekonomistę, musiał przyznać rację powiedzeniu: „Umiesz liczyć? Licz na siebie!”. I tak rozpoczęli etap opracowywania własnych metod na lawendowe uprawy na podkrakowskich glebach klasy III i IV.
Pierwszą uprawę wykopali, sadzonki sprzedali i już mądrzejsi zainwestowali w szkółkę. Jak małe sadzonki podrosły, dopiero poszły w pole. - Każdy rok był i jest nauką i polem do eksperymentów, a zaskoczeń jest tyle samo, ile etapów uprawy, które są za nami. Z pewnością ogrom ich jeszcze przed nami – z pokorą do natury podchodzą Sitkowie. - Któregoś razu przyszło nam do głowy, by posadzić sadzonki w taśmach. Taka taśma ma 100 m długości i mieści się na niej 160 sadzonek. Przyszło silne wietrzysko, połączone jeszcze z opadem śniegu z deszczem i cztery taśmy odfrunęły! Na kolanach, w błocie ratowaliśmy każdą, pojedynczą sadzonkę, by z powrotem umieścić ją w ziemi – opowiada pan Michał.
Sierpem i … motyką
Państwo Sitkowie pół żartem, pół serio mówią, że lawenda zabiera im 130% czasu, w sezonie po kilkanaście godzin dziennie, wolniejszy mają tylko styczeń i luty. Lawenda to wieloletnia roślina, może nawet osiągać 18 lat. Zimuje pod śniegiem i budzi się z końcem marca. Przycina się ją w październiku, żeby się zasklepiła, a w lecie … to ciągłe nadwyrężanie kręgosłupa. Ścinanie, okopywanie, pielenie - wszystko ręcznie. Anna i Michał są na wsi, w Stokach napływowi, nie mają tu żadnej rodziny, mogą liczyć tylko na siebie i 18-letniego syna. Córka ma dopiero 6 lat. Kupili mały ciągniczek, glebogryzarkę, ale pod nisko rosnące krzewy wjechać się nie da. Sami projektują maszyny ułatwiające pracę, ale główne ich narzędzia to wciąż sierp i motyka, na okrągło. Od kwietnia do listopada, w niedziele także. Na południowym stoku, w lecie, we znaki daje się również upał. Choć dla lawendy susza akurat jest bardzo dobra. Nie rosną wtedy tak szybko chwasty, a jak mówi Michał: - Gdybym uprawiał chwasty, zostałbym milionerem!. Gdy pada deszcz, jednego dnia widać na polu tylko lawendę, a za 48 godzin to już … piękny łąki łan.
Dla innych jak dla siebie samego
Uprawa Michała i Ani jest w całości ekologiczna, więc nie ma mowy o opryskach i środkach chemicznych. Z chwastami walczą rękoma. Konwencjonalna metoda jest lżejsza i milsza dla oka, ale Sitkowie żyją i odżywiają się zdrowo, ekologicznie. Nie chcą uprawiać czegoś, czego sami by nie zjedli lub nie użyli. Tu lawenda rośnie nie w celach turystyczno-fotograficzno-plenerowych, ale spożywczych. Musi być czysta, nie może być tam za wielu ludzi. Nie wpuszczają wycieczek stęsknionych za prowansalskimi klimatami. Dostęp mają tylko ci, którzy chcą kupić produkty i mogą w polu skosztować kwiatów prosto z krzaka.
-Wszystko, co przygotowujemy z lawendy, jest wypróbowane przez nas. Dopiero jak mi smakuje, Michał może handlować – przekonuje pani Ania. Ona zajmuje się gospodarstwem, a Michał jeździ na targi, promuje produkty, które sprzedają w ramach Rolniczego Handlu Detalicznego. Chwalą nowe uregulowania prawne, które weszły w życie w ubiegłym roku. Receptury przygotowuje głównie Anna – dobierane ilości kwiatów, temperatury, dodatków jest przyjemne i twórcze, ale i tak często bywa nerwowo, gdy raz za razem czegoś brakuje, a satysfakcja musi być przecież 100-procentowa. Opracowanie niektórych przepisów zajmuje nawet dwa lata.
Kto jada kwiatki, ten piękny i gładki
Pierwszym produktem był syrop z lawendy. Póki państwo nie spróbujecie sami, uwierzyć musicie na słowo, że jest po prostu pyszny! Potem pojawiły się w asortymencie: ocet z kwiatów, powidła śliwkowe z dodatkiem lawendy, lemoniady czy wreszcie prawdziwy rarytas, rozchwytywany przez najlepsze restauracje, lawenda kulinarna czyli specjalnie selekcjonowane i suszone pączki i kwiaty. Jedyni w Polsce robią hydrolat z kwiatów lawendy, który potrafi dodać wykwintnego smaku deserom czy innym potrawom, a przy tym ma właściwości antyseptyczne, i grzybobójcze.
Co do konkurencji, warto wspomnieć, że nie jest jej za dużo. Gospodarstwo Sitków znajduje się w pierwszej co do wielkości upraw dziesiątce w Polsce i jeszcze do niedawna byli jedynymi z lawendą ekologiczną.
Zbudować lawendowy rynek
Sitkowie pracują i nie lubią narzekać. Nawet gdyby lubili, to czasu na to i tak byłoby niewiele. Pytani o problemy - mówią o braku wsparcia dla takich innowacyjnych rolników, jak oni. Występują o dofinansowanie z UE. Dostali premię na restrukturyzację. Kupili za nią trochę sprzętu rolniczego i powiększyli uprawy. W ubiegłym roku złożyli wniosek na małe przetwórstwo. Czekają teraz na informację o możliwości podpisania umowy na budowę hali do przechowywania i przetwarzania, bo to pozwoliłoby im rozwinąć skrzydła w produkcji i zwiększyć sprzedaż.
Misją Sitków jest budowanie rynku lawendy w Polsce, chcieliby uzmysłowić, że służy nie tylko do uprzykrzenia życia molom, ale że jest jadalna, zdrowa i ma też walory kosmetyczne. Są docenieni wieloma nagrodami, otrzymali znak „Poznaj Dobrą Żywność” nadawany przez Ministerstwo Rolnictwa, Orła WPROST, zostali przedstawieni w Żółtym Przewodniku, który rekomenduje najlepsze polskie restauracje.
Na wieś uciekli z wielkiego miasta, jakim jest Kraków i z pracy w korporacji. Decyzji nie żałują, bo jak sami mówią – mają teraz możliwość tworzenia swojej własnej historii, a przyszłość pachnąca lawendą rysuje się optymistycznie.
Czytaj także: