Polscy hodowcy mają problemy ze sprzedażą świń. Ceny spadły o 90 groszy
Choroby, jaką jest pryszczyca, nie wykryto w Polsce, ale skutki jej pojawienia się 10 stycznia u naszego zachodniego sąsiada polscy producenci trzody chlewnej odczuwają już na własnej skórze. Jak podał nam Stanisław Ciesielski - hodowca świń z powiatu leszczyńskiego oraz członek Wielkopolskiej Izby Rolniczej, producenci trzody chlewnej mierzą się z coraz większymi problemami. Wynikają one przede wszystkim z faktu, iż Niemcy, w związku z wykryciem choroby, zostały zablokowane przez wielu swoich dotychczasowych odbiorców m.in. mięsa wieprzowego. Mając coraz większe kłopoty z upłynnieniem sprzedaży, jak mówi Stanisław Ciesielski, duże partie świń kierują na polski rynek. Dodatkowo znacznie obniżają ich ceny. To w negatywny sposób wpływa na aktualną sytuację rynkową w naszym kraju.
Ceny żywca wieprzowego wynoszą 4,60 zł/kg?
Jak tłumaczy Ciesielski, jeszcze przed wykryciem choroby, ceny świń wynosiły 5,60 zł/kg. Kilka dni temu spadły do 5 zł/kg, natomiast w ostatnim czasie, niektóre skupy obniżyły stawki do 4,60 zł/kg.
- Po wykryciu pryszczycy w Niemczech spadają ceny żywca wieprzowego w Polsce. To, co się dzieje w tej chwili na rynku, to spadki o 80-90 groszy na kilogramie. Jeszcze przed wykryciem ogniska było za tucznika 5,60 zł/kg, a teraz w niektórych miejscach ceny spadły do 4,60 zł/kg – mówi Stanisław Ciesielski.
Pytamy, czy powodem tej sytuacji jest spekulacja cenowa?
- Nie do końca. To jest działanie firm skupowych w Polsce, nastawionych na to, że mają tani surowiec z Niemiec. Niemcy w tej chwili są zablokowani totalnie, jeśli chodzi o rynki trzecie. Wszystkie rynki, które obsługiwali, jeśli chodzi o mięso wieprzowe, zostały im z dnia na dzień zamknięte – tłumaczy Stanisław Ciesielski.
Problemy ze sprzedażą świń
Hodowca dodaje, że polscy producenci świń mają kłopot, by świnie sprzedać.
- Nie mówię już o strefach nawet różowych i czerwonych ASF-u, bo tu jest ogromny problem. Dla przetwórców pojawiła się okazja zarobić grube pieniądze na mięsie z Niemiec. Po prostu Niemcy w tej chwili szukają zbytu na wszelkie możliwe sposoby, a nasze firmy kupują od nich. I w ten sposób zaniżają cenę na naszych rynku krajowym. Ale tutaj nie można winić za to przedsiębiorców. Jeżeli jest okazja do zarobienia, to czemu nie zarobić? Zastanawiam się jednak, gdzie jest bezpieczeństwo epidemiczne, za które odpowiadają Główny Lekarz Weterynarii i minister rolnictwa? Oni za obecną sytuację odpowiadają – komentuje Stanisław Ciesielski.
Sabotowanie polskiej produkcji zwierzęcej?
Zamieszanie na krajowym rynku w związku z napływem niemieckiego żywca do Polski, zdaniem hodowcy, nie jest w tej chwili największym problemem. W jego opinii, to co może w najbliższym czasie się wydarzyć, będzie wiązało się z jeszcze większymi reperkusjami dla polskiego sektora produkcji zwierzęcej. A wynikać będzie bezpośrednio z tego, że w odpowiednim momencie, a więc po wykryciu choroby w Niemczech, nie zablokowano transportu zwierząt wjeżdżających do Polski.
- Nie zamknięcie granicy z Niemcami, by zablokować napływ mięsa, przetworów mięsnych i żywych zwierząt to wręcz sabotowanie zwierzęcej produkcji rolnej w Polsce. To jest moje prywatne stanowisko. Jest to jedyna forma zabezpieczenia w sytuacji, kiedy nie wiadomo, skąd ten wirus w Niemczech w stadzie bawołów się pojawił. Jeżeli nie ma źródła, to nie wiadomo, co izolować. Wtedy trzeba izolować całość, czyli cały kraj. Nie da się inaczej. Tego nasz Główny Lekarz Weterynarii nie zrobił. Twierdzi, że on tego zrobić nie może, bo Komisja Europejska wprowadziła regionalizację w Niemczech – tłumaczy Stanisław Ciesielski.
Spotkanie izb rolniczych z ministrem rolnictwa
O konieczności zablokowania transportu niektórzy przedstawiciele izb rolniczych mówili m.in. podczas spotkania, jakie wczoraj odbyli z ministrem rolnictwa Czesławem Siekierskim. Uczestniczył w nim także Stanisław Ciesielski.
- Minister rolnictwa podał, że zamknięcie granicy jest absolutnie niemożliwe. Nie ma żadnej podstawy, by to zrobić. Prawo Unii Europejskiej, jak tłumaczył, jest nadrzędne nad prawem polskim. Gdybyśmy zamknęli granicę, spotkalibyśmy się z reperkusją ze strony pozostałych państw członkowskich – tłumaczy rolnik.
Pytamy, z czym związane byłby wspomniane reperkusje?
- Tego już się nie dowiedzieliśmy. Bardzo ogólnie to było powiedziane. Myślę, że chodzi też o to, że jeśli jest uznawana regionalizacja w kontekście ASF-u, to na rynki Unii Europejskiej możemy sprzedawać mięso i trzodę z terenów poza strefowych. Wtedy mogłoby to spotkać się z odwetem takim, że my byśmy tego eksportować nie mogli. Pominięty został natomiast fakt, że nie jesteśmy eksporterem netto wieprzowiny, tylko importerem. I tutaj ten argument nijak się ma do rzeczywistości - tłumaczy Stanisław Ciesielski.
Rynki utracone przez Niemcy mogła przejąć Polska?
Rolnik ubolewa, że Polska nie wykorzystała szansy przejęcia rynków zbytu, które utracił nasz zachodni sąsiad.
- Ważny jest dla mnie interes UE, ale najważniejszy naszego kraju - Polski. Natomiast wszystko się robi w taki sposób, że interesu polskiego i polskiej produkcji zwierzęcej w ogóle nie broni. Mieliśmy przecież olbrzymią szansę wejść na te rynki trzecie, które wcześniej były opanowane przez przemysł mięsny z Niemiec. Niektóre kraje wprowadziły embargo na Niemcy. Pojawiła się możliwość byśmy my na tym skorzystali, ale ta możliwość zniknęła w momencie, kiedy wpuściliśmy na swój rynek mięso z Niemiec. Jeżeli przetwórstwo jest oparte na niemieckim mięsie, który według importera docelowego twierdzi, że ono może być zagrożeniem, to on go nie kupi. Pozbyliśmy się atutu w rękach. (...) Mamy możliwość wysyłania mięsa do Korei, ale pewnie z tej szansy nie skorzystamy, bo dla firm pojedynczych ważniejszy jest interes tu i teraz, a nie dłuższa perspektywa. Zostaliśmy na lodzie po raz kolejny jako rolnicy - komentuje Stanisław Ciesielski.
Kraje trzecie mogą zamknąć się na polskie mięso wołowe?
Przedstawiciel Wielkopolskiej Izby Rolniczej dalej mówi o tym, że żadnych zmian na rynkach mleka oraz mięsa wołowego w Polsce póki co nie widać. Może się to jednak, w jego opinii, szybko zmienić.
- To jest tylko kwestia czasu, kiedy kraje trzecie zamkną się na polskie mięso wołowe. Obawiam się wręcz jednego, że my pewnie wcześniej czy później z tym problemem się będziemy mierzyć już tutaj po tej stronie granicy, bo choroby wirusowe mają to do siebie, że niestety są nieobliczalne i one się przenoszą. A pryszczyca potrafi się szerzyć w różny sposób, nie tylko przez paszę czy odzież, ale również przez powietrze i to na duże odległości. Mamy olbrzymie zagrożenie. Obawy budzi fakt, że odległość tego ogniska od Polski jest stosunkowo bliska – mówi Stanisław Ciesielski.
Zastanawiamy się, jakie można przyjąć scenariusze w kontekście tego, co w najbliższym czasie się wydarzy? Czy ceny trzody chlewnej będą jeszcze spadać? I czy mogą jeszcze w ogóle spaść?
- Wszystko może się wydarzyć. Wszystko zależy od tego, co zrobią Niemcy ze swoimi produktami. Czy są w stanie, a pewnie są, jeszcze bardziej obniżyć ceny. Wtedy już całkowicie dojdzie do krachu. Tym bardziej, że już w tej chwili żywiec w Polsce jest o te 50-60 groszy tańszy niż w Niemczech – komentuje Stanisław Ciesielski.
Kontrolują transporty na granicy. Polska przerażona doniesieniami o pryszczycy
- Tagi:
- pryszczyca
- ceny świń
- import świń