GLW o ASF: Nie jesteśmy w stanie zdejmować stref. Dzików nie jest mniej

Produkcja trzody chlewnej w Polsce od ponad dziesięciu lat jest zdominowana przez występowanie w kraju śmiercionośnego wirusa afrykańskiego pomoru świń. Pojawienie się tej choroby w naszym kraju bezpowrotnie zmieniło branżę. Jak długo jeszcze hodowcy będą się z nią borykać? Czy na horyzoncie widać jakąkolwiek szansę na to, że Polska stanie się wolna od ASF? Na te pytania odpowiada Krzysztof Jażdżewski, Główny Lekarz Weterynarii.
Podczas wywiadu, który szef GIW udzielił „Wieściom Rolniczym”, rozmawialiśmy także o innych chorobach spędzających hodowcom sen z powiek - w tym budzącej najwięcej emocji - pryszczycy.
Poruszone w trakcie naszej rozmowy kwestie dotyczyły także choroby niebieskiego języka i przyczyn, z powodu których nie jest ona zwalczana z urzędu. Krzysztof Jażdżewski chętnie odpowiadał także na nasze pytania związane z chorobami zakaźnymi drobiu: grypy ptaków oraz rzekomego pomoru drobiu.
Czytaj też: Niemal 500 ognisk choroby. Tylko ten "korytarz" nie ma ograniczeń dla hodowców
10 lat walki Polski z afrykańskim pomorem świń
ASF to temat już bardzo dobrze znany hodowcom trzody chlewnej. Jak ocenia Pan działania Głównego Inspektoratu Weterynarii prowadzone przez ostatnie 10 lat w zakresie zwalczania tej choroby?
Dobrze oceniam, bo to ja się zajmuję tą chorobą 10 lat i to jest walka, która wyraźnie wskazuje, że jeżeli nie będzie synergii pomiędzy lekarzami weterynarii, hodowcami, instytucjami zajmującymi się środowiskiem, to nigdy tego nie zwalczymy. Chyba że wymyśli się skuteczną szczepionkę i wtedy będziemy mogli rozpocząć masowe szczepienia dzików.
Tej synergii chyba nie ma, skoro walka trwa już tyle lat i końca nie widać.
Na dziś, w zasadzie możemy powiedzieć, że w 95% przypadków ogniska afrykańskiego pomoru świń u świń wybuchają na terenach aktywnego krążenia wirusa wśród dzików, czyli silnie zanieczyszczonego środowiska. Mamy 2-3% przypadków, gdzie niestety, ale są wątpliwości jak doszło do zakażenia. Ognisko wybuchło na tyle daleko od miejsc, gdzie aktywnie krąży wirus wśród dzików, że musiało dojść do mechanicznego przeniesienia.
Rozumiem, że przez człowieka.
Głównie to my jesteśmy tutaj winowajcą, ponieważ to my prowadzimy aktywnie przemieszczanie się poprzez słomę czy zwierzęta. Mieliśmy przecież na Podlasiu jeszcze w początkach rozwoju afrykańskiego pomoru świń właściciela świń, gdzie mu lochy padły, zostały mu jakieś warchlaki, które jakby troszkę później wykazały objawy chorobowe, więc je sprzedał. Jeździł od gospodarstwa do gospodarstwa. Mieliśmy też taki przykład, że człowiek, który posiadał 100 świń, tanio kupił sobie cztery, żeby mieć trochę więcej. I miał ognisko po 2 tygodniach.
Zasady bioasekuracji w gospodarstwach rolnych
A co z bioasekuracją? Wydaje się, że ta świadomość wzrosła.
Niestety, najwięcej ognisk mamy tam, gdzie popełniamy błędy w samej bioasekuracji. Spotykamy się bardzo często z pytaniami:" "jakie zasady bioasekuracji mamy spełnić, żeby dostać odszkodowanie?". I już samo pytanie świadczy o niezrozumieniu istoty zwalczania ASF-u. Rolnicy mówią, że strasznie trudno ochronić chlewnię, gdy wirus krąży w środowisku. Mają gospodarstwa i każdy ich drobny błąd może spowodować wdarcie się wirusa do chlewni. Mają rację. Człowiek nie jest nieomylny. Zasady biosekuracji, które pozwoliłyby uchronić gospodarstwo trzeba wykonywać codziennie. „Mali” dbają o swoje gospodarstwa sami, ale za to mają 1000 różnych zajęć, więc muszą to pogodzić i czasami nie da się łatwo tych zasad bieżącej bioasekuracji utrzymać na odpowiednio wysokim poziomie. Poza tym koszt jest też wysoki, prawda? Środki dezynfekcyjne i maty kosztują.
Niestety sporo hodowców świń zaprzestało produkcji właśnie z uwagi na te koszty.
To prawda. „Duzi” znowu mają problem, bo nie opiekują się zwierzętami sami, tylko mają pracowników. A jak się ma pracowników, to pracownicy stanowią potencjalne zagrożenie, jeżeli nie są to osoby naprawdę dobrze umotywowane i przeszkolone. Nie może być tak, że pracownik, który ma mieć za każdym razem zmianę obuwia przy wejściu do budynku inwentarskiego, jednak wyjdzie sobie zapalić lub załatwić drobna sprawę na zewnątrz i nie zmieni tego obuwia. Już nie mówiąc o sytuacji, kiedy są różnego rodzaju prace polowe, a sprzęt, który wyjeżdża w pola, wjeżdża praktycznie w pobliże budynków inwentarskich i przynosi różne rzeczy na kołach. Umówmy się, że popryskanie kół ręcznym opryskiwaczem niewiele da w tym momencie.
Wszystkie koszty występowania ASF w środowisku spadają na rolników
Od rolników wymaga się naprawdę wiele. Producenci posiadający swoje fermy w strefach zagrożonych ASF-em nie mają łatwo.
Musimy o tym pamiętać, że zasady bioasekuracji są bardzo trudne do utrzymania. Tam, gdzie jest aktywne krążenie wirusa, tam bardzo łatwo jest doprowadzić do przeniesienia patogenu do gospodarstwa. I wtedy zaczyna się dyskusja na temat ponoszenia konsekwencji występowania afrykańskiego pomoru świń. Dlaczego rolnik ma ponosić te konsekwencje w całości, wraz z utrzymaniem bioasekuracji, a część środowiskowa praktycznie nie ponosi tych kosztów, czyli nie zwalcza aktywnie ASF-u u dzików. Tu, rzeczywiście, mamy pewne niezrozumienie po stronie środowiskowej. Naukowcy i ludzie związani ze środowiskiem - w tym związaniu z Ministerstwem Środowiska i Klimatu, są bardzo sceptyczni, jeśli chodzi o wprowadzanie radykalnych działań w zakresie zwalczania ASF u dzików.
Rozmowy Głównego Lekarza Weterynarii z Ministerstwem Klimatu i Środowiska nie są łatwe?
Są bardzo trudne. Szczególnie, że ich wsparcie naukowe idzie w kierunku w zasadzie odwrotnym, niż to, co my widzimy, jako element przydatny przy pozbywaniu się ASF-u u dzików, nie mając szczepionki.
To znaczy, że cały czas stoją państwo na stanowisku, że odstrzał sanitarny dzików powinien być zwiększany?
Stoimy na stanowisku, że maksymalne zmniejszenie populacji dzika pozwoliłoby nam ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa w środowisku.
Standardowy odstrzał dzików niewiele wnosi
A jak jest w tej chwili z odstrzałem?
Odstrzały są wykonywane, ale my nadal nie mamy metod policzenia zwierząt dzikich. Pamiętajmy, że dzik jest zwierzęciem niezwykle plastycznym. Jako gatunek porównywalny jest do gołębi i szczurów. W sensie sposobu dostosowania do warunków środowiskowych. Co zresztą widzimy w miastach. I kwestia jest taka, że łagodne zimy, olbrzymie zasiewy kukurydzy, dostęp do bazy pokarmowej w każdym miejscu Polski, właściwie poza wysokimi górami, powoduje, że odstrzał standardowy niewiele wnosi. Populacja się odradza. Tych dzików wcale nie ma mniej. Tam, gdzie wchodzi choroba, widzimy to, bo wtedy dziesiątki padłych dzików są znajdowane w terenie. A wiadomą rzeczą jest, że nie wyzbieramy wszystkich. Jeżeli mamy więc 60-70% sztuk dodatnich, jeśli chodzi o padłe dziki w terenie, gdzie krąży wirus, to nawet wyzbieranie 2/3 powoduje, że w tej 1/3 populacji 60% dzików ma w sobie wirusa, czyli potencjalnie stanie się źródłem nowego zarzewia choroby.
Krajowa Rada Przyrody, organ działający przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska zaproponował kiedyś, by w pomoc przy zbieraniu padłych dzików zaangażować grzybiarzy. Co Pan o tym sądzi?
Po pierwsze, grzybiarze to jest środowisko bardzo zróżnicowane i działające w określonych miesiącach roku. Nie potrzebujemy mieć zgłoszeń wyłącznie we wrześniu i w październiku, tylko cały rok. Chodziło o to, by płacić wszystkim, a nie tylko myśliwym za wskazanie dzika, więc to jest oczywiście możliwe. Ale strasznie trudne do wykonania logistycznie, bo proszę sobie wyobrazić, że każdy przyjdzie i będzie chciał mieć te dwie stówki za wskazanie, trzeba mu wypisać wszystkie dokumenty i tych ludzi może być mnóstwo. Przede wszystkim jednak, jaką ja mam gwarancję, że nie będziemy mieli poszukiwaczy padliny, którzy jednocześnie będą mieli swoje zwierzęta? Jeżeli będę wiedział, że mogę dostać dwie stówki, a mam małe stadko świń, z którego się normalnie nie utrzymuje, to będę chciał zarobić, przy okazji zbierania grzybów. I będę wchodził w środowisko, gdzie tego wirusa jest mnóstwo. Myśliwi, pracownicy Lasów Państwowych są przez nas przeszkoleni. To są grupy bardziej zwarte. Jesteśmy w stanie się z nimi dogadać.
Myśliwi celowo pozostawiają niektóre dziki w strefach ASF - dla własnych korzyści?
Współpracę instytucji weterynaryjnych z myśliwymi ocenia Pan pozytywnie?
Oceniam w miarę pozytywnie. Oczywiście nie jestem w stanie dać ręki za wszystkie obwody łowieckie, bo też mieliśmy kilka momentów trudnych z niektórymi działaczami Polskiego Związku Łowieckiego, ale uważamy, że nieźle nam się współpracuje. Jedyny problem jest taki, że finansowanie PZŁ ze składek, różnego rodzaju organizacji polowań i tak dalej powoduje, że mają odruch, żeby zaoszczędzić trochę tych zwierząt. A przy zwalczaniu chorób zakaźnych nie ma oszczędności. Czy my zostawiamy najcenniejsze sztuki w chlewni, w której wystąpił afrykański pomór świń? Jeżeli jest to stado zarodowe, nie zostaje ani jedna sztuka, mimo iż locha lub knur jest wart olbrzymie pieniądze. W rezultacie miękkie serce kończy się twardym lądowaniem. Zwalczanie chorób to nie jest zabawa, w której możemy sobie i mięso zagospodarować, i trochę zwierząt zostawić, żeby było na później. Nie ma czegoś takiego, bo choroba jak wchodzi w dany teren, to nie patrzy na wartości.
Jakie konsekwencje niesie ze sobą mniej restrykcyjne podejście do odstrzału dzików na terenach objętych ASF-em i pozostawianie pewnej populacji?
Są obwody łowieckie, gdzie na przykład przez pierwsze dwa lata po wejściu wirusa nie było na co już polować. Ta populacja się później odnawia, bo przecież wiadomo, że poziom wirusa w terenie w końcu spadnie. My część tych zwierząt wyzbieramy. I robi się swoista nisza. Nowe pokolenie z terenu, gdzie ASF-u nie było, wchodzi i zasiedla ten obszar. Jeżeli pozostawiono w środowisku kilka sztuk, które mogą być nosicielami wirusa, zanim się ta populacja odbuduje, to znowu troszkę nowych przypadków ASF się pojawia. W rezultacie praktycznie nie jesteśmy w stanie zdejmować stref. Proszę zauważyć, że po kilku latach nie ma masowych ognisk ASF u dzików, tylko raz na miesiąc czy raz na trzy miesiące i z takim „never ending story” mamy już w wielu miejscach do czynienia.
ASF. "Ludzie są już zmęczeni"
Czytając to rolnicy pomyślą, że problemy z ASF-em chyba nigdy się nie skończą...
To poważny problem. Nie ma właściwej synergii i wydaje mi się, że ludzie są już zmęczeni. Nie pomaga retoryka niektórych, którzy komentują: "no przecież nie zwalczyliście, nie udało się. Dotychczasowe wasze wysiłki spełzły na niczym. Mniej będzie kosztować, jak nie będziecie nic robić.”
Roczny odstrzał sanitarny dzika wynosi 80 tysięcy sztuk
Ale nadal uważa Pan, że zmniejszenie populacji dzika jest tutaj kluczowe. Jaka jest w tej chwili wielkość odstrzału sanitarnego?
Odstrzał sanitarny jest w granicach 80 000 dzików rocznie. Kiedyś było 160 000.
Dlaczego jest zmniejszony?
Problem trochę polega na tym, że jak zwiększono do 160 000 sztuk, to spadała liczba pozyskanych dzików w ramach polowań. Bilans wynosił równo.
Jak to się dzieje?
Odstrzał sanitarny jest nakazywany, a polowanie to pozyskanie zwierzyny w ramach planów łowieckich opracowanych przez koła łowieckie. Dzisiaj PZŁ ustala nie docelowe, a minimalne liczby zwierząt do odstrzału.
PZŁ zatem sam redukował sobie wielkości planów łowieckich, po to, by zarobić na odstrzale sanitarnym?
Nie będę komentował intencji działania, natomiast jest tak, że jeżeli zwiększamy w dużym stopniu odstrzały sanitarne, automatycznie zmniejszają się polowania na danym terenie.
Czytaj też: 100 zł za każde prosię? "Konieczne jest natychmiastowe wsparcie dla hodowców"