140 macior, 230 prosiąt i tyle samo warchlaków. Chlewnia to jej królestwo [VIDEO]
Hodowla - Trzoda chlewna
Aktualizacja:

Źródło:
Z cyklu „Zawód? Rolniczka!” przedstawiamy dzisiaj Joannę Krzewinę z Rożnowa koło Obornik Wielkopolskich. Od ponad 20 lat zajmuje się ona trzodą chlewną.
Spis treści:
Gospodarstwo Joanny i Krzysztofa Krzewinów
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Po czterech latach poszedłem do teścia, aby zwrócić mu córkę, ale usłyszałem, że termin reklamacji już dawno minął – opowiada z przymrużeniem oka pan Krzysztof, a jego żona potwierdza prawdziwość tej historii.
Chlewnia to jej królestwo
- Każdy dzień zaczynamy od wyrzucenia obornika i naścielenia świeżej słomy. To jest podstawa, której bardzo pilnujemy. Potem są zabiegi z lekarzem weterynarii, ale praktycznie przez cały czas najważniejsze są wyproszenia. Często jest tak, że wracam z chlewni o północy. Zmęczona, ale szczęśliwa. Ja naprawdę lubię to, co robię... gdyby tylko nie było tyle biurokracji – zawiesza głos pani Joanna.
Pryszczyca i jej żniwo
- Pryszczyca jest wielkim problemem i uważam, że granice naszego kraju powinny zostać zamknięte. Tak uważamy wszyscy łącznie z weterynarzami, innymi hodowcami i producentami paszy. Od nas rolników dużo się wymaga, ale my tej choroby nie zahamujemy, bo choroba idzie powietrzem. Za chwilę dojdzie do tego, że nie będziemy mieć rodzinnych gospodarstw. Teraz wszystko jest w rękach rządzących. Co z tego, że duże przejścia są zamknięte, jeśli małe są otwarte? Np. ze Słowacji dużo jedzie do nas. Następnym ważnym punktem jest szczepienie. Na Słowacji już szczepią, a u nas? - pyta retorycznie hodowczyni.
- Byliśmy 3 razy na 30 dni zablokowani ze sprzedażą prosiąt, ponieważ w odległości od 3,5 do 10 kilometrów od naszej miejscowości wystąpił pomór. Przez blokadę 1400 sztuk prosiąt i warchlaków mieliśmy straty na 300 tys. zł. Nie wiedzieliśmy, co zrobić ze zablokowanymi zwierzętami. Były poupychane wszędzie. Uważam, że potrzebna jest współpraca nas rolników z weterynarzami, a tymczasem weterynaria działa na swoich prawach. Są przepisy odgórne, a oni dopasowują się do nich jak urzędnicy, a nie jak ci, którzy mieliby nam pomóc. Tu nie chodzi o zwierzęta, tu chodzi o biurokrację – mówi z przekonaniem pani Joanna.
Bioasekuracja na wysokim poziomie
- To jest podstawa w ASF i pryszczycy. Za bramę nie wjeżdża żaden samochód oprócz tego na załadunek, a pasze są przemieszczane do chlewni paszociągami. Uważam, że bioasekurację utrzymujemy na wysokim poziomie – mówi z przekonaniem nasza rolniczka.
Biurokracja do poprawki
- Mąż zajmuje się przygotowywaniem paszy, ja natomiast razem z dziewczyną, która pracuje u nas od 4 lat, ogarniam chlewnię i papiery, czyli księgowość, dokumenty agencyjne i weterynaryjne. Osobiście uważam, że za dużo jest biurokracji i to ona odstrasza młodych ludzi od pozostania na wsi – stwierdza kategorycznie pani Joanna, nie tylko rolniczka, ale i matka.
- Uważam, że perspektyw w rolnictwie dla młodych ludzi nie ma. Tak będzie, dopóki nie zmienią się wysokie wymagania, które są nam stawiane. Oczywiście mamy prawo unijne, ale u nas brnie się za głęboko w biurokrację. Przepis mówi, że powyżej 60-go dnia życia musimy zgłaszać prosięta do weterynarii a wtedy pobierana jest próbka na ASF. My jednak musimy zgłaszać wszystko i od razu np. przyduszenia, martwe urodzenia czy padnięcia. Często jest tak, że podczas porodów jestem w chlewni cały tydzień i to do 12.00 - 1.00 w nocy, a rano dzień muszę zacząć od papierów – mówi Joanna Krzewina i dodaje, że likwidacja obowiązku zgłoszeń padnięć okołoporodowych jest konieczna.
- Uważam, że dla rządzących powinien obowiązywać wiek emerytalny 65 lat, bo należałoby dopuścić młodych ludzi do głosu, aby mieli szansę się wykazać.
- Myślę, że do rolnictwa trzeba mieć pasję. Jeśli ktoś jej nie ma, to niech się za rolnictwo nie zabiera – mówi pani Joanna z uśmiechem kobiety, której „pasja” wydaje się być drugim imieniem.