140 macior, 230 prosiąt i tyle samo warchlaków. Chlewnia to jej królestwo [VIDEO]
Hodowla - Trzoda chlewna
Aktualizacja:

Źródło:
Z cyklu „Zawód? Rolniczka!” przedstawiamy dzisiaj Joannę Krzewinę z Rożnowa koło Obornik Wielkopolskich. Od ponad 20 lat zajmuje się ona trzodą chlewną.
Spis treści:
Gdy wjeżdżamy z operatorem Michałem na podwórze Joanny i Krzysztofa Krzewinów, zauważamy przede wszystkim porządek.
Gospodarstwo jest w posiadaniu rodziny pana Krzysztofa od trzech pokoleń.
ZOBACZ WIDEO:
Na powitanie zostajemy poczęstowani drożdżowym plackiem według przepisu babci gospodarza. Spoglądam na leżące na stole zdjęcie: kawałek podwórza, zabudowania, a na pierwszym planie mały klomb z wielokolorowymi tulipanami.
Dzisiaj dom jest nowy, ale klomb widoczny na zdjęciu pozostał ten sam. Pozostał też wspomniany porządek, który panował tutaj od samego początku.
Ciasto rozpływa się w ustach, a w głowie powstaje pytanie o powód jego wyjątkowości. Okazuje się, że jest ono ucierane, bo tak nakazuje oryginalna receptura.
- Po teściowej pozostał zeszyt pełen własnoręcznie spisanych przepisów – mówi nasza gospodyni, a ponieważ chwilę później przynosi wspomniany zeszyt zapisany pięknym charakterem pisma. Na pierwszej stronie zupa cebulowa, potem czernina, zupa z botwinki, dalej babka bawarska, jajecznica w mortadeli… Cuda, wianki.

Gospodarstwo Joanny i Krzysztofa Krzewinów
Jak poznali się nasi gospodarze? Gdy pani Joanna była w szkole rolniczej i szukała z koleżanką miejsca na odbycie praktyk zawodowych, pan Krzysztof był już doświadczonym rolnikiem.
Przyszły do niego z prośbą o miejsce praktyk. Odbyły je, a po ich zakończeniu pani Asia została u pana Krzysztofa i są razem do dzisiaj.
Gospodarz wspomina:
- Po czterech latach poszedłem do teścia, aby zwrócić mu córkę, ale usłyszałem, że termin reklamacji już dawno minął – opowiada z przymrużeniem oka pan Krzysztof, a jego żona potwierdza prawdziwość tej historii.
Chlewnia to jej królestwo
Własnych gruntów ornych mają 21 hektarów do tego dochodzi jeszcze 7 hektarów dzierżawy. Całość obsiewają zbożem na paszę dla trzody chlewnej, która w gospodarstwie rodziny Krzewinów hodowana jest od trzech pokoleń. To, że świnie są nadal w trzecim pokoleniu, jest zasługą pani Joanny, bo jak mówi jej mąż, zaangażowanie żony w chów prosiaków, warchlaków i macior jest wyjątkowe, bezgraniczne i godne podziwu.
Po naszym spotkaniu dodałabym jeszcze, że nasza gospodyni jest osobą stanowczą, konsekwentną i nieustraszoną. Ta ostatnia cecha wybrzmiewa najbardziej, gdy rozmawiamy o aktualnej sytuacji w rolnictwie… ale o tym trochę później.
W chlewni jest obecnie 140 macior, około 230 prosiąt przy maciorach i tyle samo warchlaków, a co ważne – wszystkie zwierzęta są na ściółce.
- Każdy dzień zaczynamy od wyrzucenia obornika i naścielenia świeżej słomy. To jest podstawa, której bardzo pilnujemy. Potem są zabiegi z lekarzem weterynarii, ale praktycznie przez cały czas najważniejsze są wyproszenia. Często jest tak, że wracam z chlewni o północy. Zmęczona, ale szczęśliwa. Ja naprawdę lubię to, co robię... gdyby tylko nie było tyle biurokracji – zawiesza głos pani Joanna.

Pryszczyca i jej żniwo
Jeszcze nie tak dawno mieli 200 macior, ale ze względu na ASF oraz pryszczycę ich liczbę zmniejszyli o 70 sztuk.
- Pryszczyca jest wielkim problemem i uważam, że granice naszego kraju powinny zostać zamknięte. Tak uważamy wszyscy łącznie z weterynarzami, innymi hodowcami i producentami paszy. Od nas rolników dużo się wymaga, ale my tej choroby nie zahamujemy, bo choroba idzie powietrzem. Za chwilę dojdzie do tego, że nie będziemy mieć rodzinnych gospodarstw. Teraz wszystko jest w rękach rządzących. Co z tego, że duże przejścia są zamknięte, jeśli małe są otwarte? Np. ze Słowacji dużo jedzie do nas. Następnym ważnym punktem jest szczepienie. Na Słowacji już szczepią, a u nas? - pyta retorycznie hodowczyni.
Pani Joanna wskazuje wprawdzie na poprawę cen tuczników, która jeszcze dwa miesiące temu była na poziomie niepokrywającym kosztów produkcji zwierząt, ale dodaje: - Rolnicy porobili duże inwestycje w zakupie sprzętu, budowie dużych chlewni na rusztach, mają duże kredyty do spłacenia. Nie stać ich na ciągłe dokładanie do interesu.
Sytuacja jest napięta również ze względu na ASF, który także w gospodarstwie rodziny Krzewina zebrał swoje żniwo.
- Byliśmy 3 razy na 30 dni zablokowani ze sprzedażą prosiąt, ponieważ w odległości od 3,5 do 10 kilometrów od naszej miejscowości wystąpił pomór. Przez blokadę 1400 sztuk prosiąt i warchlaków mieliśmy straty na 300 tys. zł. Nie wiedzieliśmy, co zrobić ze zablokowanymi zwierzętami. Były poupychane wszędzie. Uważam, że potrzebna jest współpraca nas rolników z weterynarzami, a tymczasem weterynaria działa na swoich prawach. Są przepisy odgórne, a oni dopasowują się do nich jak urzędnicy, a nie jak ci, którzy mieliby nam pomóc. Tu nie chodzi o zwierzęta, tu chodzi o biurokrację – mówi z przekonaniem pani Joanna.
Bioasekuracja na wysokim poziomie
Wspomniany porządek na gospodarstwie jest pomocny w konsekwentnym praktykowaniu bioasekuracji. Dwie strefy: brudna i czysta oddzielone są bramą, bramownicą na wjeździe, matami przejazdowymi, czerwonymi tabliczkami ostrzegawczymi oraz stanowczością gospodyni.
- To jest podstawa w ASF i pryszczycy. Za bramę nie wjeżdża żaden samochód oprócz tego na załadunek, a pasze są przemieszczane do chlewni paszociągami. Uważam, że bioasekurację utrzymujemy na wysokim poziomie – mówi z przekonaniem nasza rolniczka.
W przestrzeganiu czystości i przepisów nie robi żadnych wyjątków... łącznie z urzędnikami i prasą. Na zrobienie zdjęć czy nagranie filmu w chlewni nie mamy szans – no i dobrze, tym bardziej, że Joanna Krzewina ma smykałkę reporterską i sama robi dokumentację filmową.
A propos samochodu załadunkowego: jest jeden plus wystąpienia ASF i pryszczycy, a mianowicie sprzedaż 30-kilogramowych warchlaków do jednego odbiorcy, który znajduje się w sąsiedztwie gospodarstwa. Tak jak wcześniej zwierzęta były sprzedawane do wielu odbiorców na odległość 300 kilometrów, tak teraz ich transport wynosi 5 kilometrów z korzyścią dla ok. 4 tysięcy czworonogów rocznie. Koszt produkcji jeden sztuki opiewa na 280 zł.

Biurokracja do poprawki
Obowiązki na gospodarstwie są podzielone:
- Mąż zajmuje się przygotowywaniem paszy, ja natomiast razem z dziewczyną, która pracuje u nas od 4 lat, ogarniam chlewnię i papiery, czyli księgowość, dokumenty agencyjne i weterynaryjne. Osobiście uważam, że za dużo jest biurokracji i to ona odstrasza młodych ludzi od pozostania na wsi – stwierdza kategorycznie pani Joanna, nie tylko rolniczka, ale i matka.
Ich syn studiuje technologię drewna, ale w międzyczasie zrobił kurs rolniczy i dużo pomaga w gospodarstwie. Do pozostania na nim rodzice jednak nie namawiają go.
- Uważam, że perspektyw w rolnictwie dla młodych ludzi nie ma. Tak będzie, dopóki nie zmienią się wysokie wymagania, które są nam stawiane. Oczywiście mamy prawo unijne, ale u nas brnie się za głęboko w biurokrację. Przepis mówi, że powyżej 60-go dnia życia musimy zgłaszać prosięta do weterynarii a wtedy pobierana jest próbka na ASF. My jednak musimy zgłaszać wszystko i od razu np. przyduszenia, martwe urodzenia czy padnięcia. Często jest tak, że podczas porodów jestem w chlewni cały tydzień i to do 12.00 - 1.00 w nocy, a rano dzień muszę zacząć od papierów – mówi Joanna Krzewina i dodaje, że likwidacja obowiązku zgłoszeń padnięć okołoporodowych jest konieczna.
Podczas naszej rozmowy wybrzmiewa konkretna propozycja dotycząca polityków:
- Uważam, że dla rządzących powinien obowiązywać wiek emerytalny 65 lat, bo należałoby dopuścić młodych ludzi do głosu, aby mieli szansę się wykazać.
A jakie jest jej zdanie na temat przyszłości kobiet w rolnictwie? Również tutaj moja rozmówczyni jest stanowcza:
- Myślę, że do rolnictwa trzeba mieć pasję. Jeśli ktoś jej nie ma, to niech się za rolnictwo nie zabiera – mówi pani Joanna z uśmiechem kobiety, której „pasja” wydaje się być drugim imieniem.