Rodzina Janecków - prawie sto lat na swoim [ZDJĘCIA]
- 1/2
- następne zdjęcie
Potrzanowo to wieś "coraz mniej wiejska". Rodzina Janecków trafiła tu po powstaniach śląskich.
Ich historia w Potrzanowie zaczęła się w 1927 roku, kiedy ze Śląska trafił na teren Wielkopolski Paweł Janecko, mający za sobą udział w powstańczych działaniach. Otrzymał jasny przekaz, że jeśli się nie wyprowadzi ze Śląska, to będzie miał kłopoty. Tam był spalony, więc szukał swojego miejsca, nowego miejsca.
Pawła wędrówki
Trafił najpierw do Rybowa w gminie Gołańcz, bo tak Ślązacy otrzymywali gospodarstwa. Po trzech latach kupił w Potrzanowie od Niemca 36 hektarów. Dokupili potem jeszcze dziesięć. Po nim gospodarzył tu jego syn Ludwik, który przekazał następnie gospodarstwo synowi Stanisławowi, a ten synowi Grzegorzowi.
- Po nas będzie najprawdopodobniej Tadeusz - mówi Stanisław Janecko, spoglądając na ośmiomiesięcznego wnuka, który beztrosko baraszkuje na podłodze.
Ziemie tu słabe, właściwie nadające się pod zalesienie. Trudno mówić o intensywnej uprawie, bo wielki wpływ na plonowanie mają też warunki pogodowe. Ubiegłoroczna susza spowodowała, że stracili dobre 40 procent plonów.
Te ich hektary były po wojnie solą w oku władzy. Wiadomo - kułak, który patrzy tylko jak władzę robotniczo-chłopską oszukać i wyprowadzić w pole. A że władza nie chciała na to pozwolić, to po wsi jeździł samochód z megafonem, a z niego rozlegało się:
- Janecko, klasa robotnicza czeka na chleb, a ty chomikujesz zboże. Władza nie mogła pokazać swojej słabości i tego, że może przegrać z kułakami, więc dołożyła do planowych dostaw domiar, który w tutejszych warunkach glebowych był nie do osiągnięcia i posłała za brak zaangażowania na rzecz socjalistycznej ojczyzny Ludwika do więzienia, bo jego ojciec był już za stary na odsiadkę. Senior rodu zmarł w 1967 roku.
ZOBACZ TAKŻE: Marcin Kowalski - specjalizuje się w drobiarstwie już od 20 lat [ZDJĘCIA]
Władza wezwała i zapytała: - Janecko Ludwik, ile oddacie zboża? - Nic, bo wszystko, co mogłem, oddałem - odpowiedział zgodnie z prawdą. To władza kazała wyjść i potem przysłała mundurową władzę, która zawiozła niesfornego chłopa do miejsca odosobnienia, żeby rozumu nabrał.
A kiedy Ludwik cieszył się już z wolności, to władza dała domiar na dostawy obowiązkowe mleka, których też nie był w stanie wypełnić i trafił ponownie za kratki. Zaczęli zalesiać grunty, bo to jedyna możliwość ucieczki od sztucznie windowanych planów dostaw. Kiedyś z ich podwórza widać było wieś, teraz widok zasłaniają drzewa, efekt zabiegów sprzed lat. Sposobem na to, żeby ich areał tak nie kuł w oczy, było też wydzierżawienie kilku hektarów kółku rolniczemu. Powstała też rolnicza spółdzielnia produkcyjna, ale nie przetrwała próby czasu, a oni sami nie mieli chęci wstąpienia do niej. Zbyt bolesne były doświadczenia w ówczesną władzą.
Wieś mniej wiejska
Wieś ma teraz ulice, a ta przy której mieszkają: Danuta i Stanisław oraz ich syn Grzegorz z żoną Magdaleną i maleńkim Tadeuszem, nosi nazwę Stare Potrzanowo. Asfaltowa już droga prowadzi obok ich gospodarstwa do starego pałacu i jeziora Włókna, które jest jednym z kilkunastu jezior na terenie gminy. Wokół jeziora powstały osiedla domków sezonowych i całorocznych, które pobudowali tu głównie mieszkańcy Poznania. Atrakcyjne położenie wsi, bliskość jezior i brak uciążliwego przemysłu powoduje, że liczba mieszkańców wciąż rośnie. W trudnej sytuacji znajdują się rolnicy, którzy planują powiększenie chlewni, bo napotyka to na zdecydowany sprzeciw "przyjezdnych", którzy powołali nawet kilka lat temu Stowarzyszenie Natura Potrzanowo na wzór podobnego w Budziszewku w sąsiedniej gminie Rogoźno już w powiecie obornickim. Wsie te zresztą graniczą ze sobą.
- Kiedyś udawało się nam bardziej integrować przybyszów - mówi Stanisław, który przez wiele lat był sołtysem wsi. - Ich dzieci już jednak nie są takie skore do asymilacji. Wręcz możemy mówić o tym, że próbują sterować tym, co się we wsi dzieje, nie zawsze jednak zgodnie z interesem rodzimych mieszkańców.
- Wieś staje się coraz mniej wiejska - dodaje syn Grzegorz.
Stanisław ukończył zasadniczą szkołę rolniczą w podpoznańskich Owińskach, a później Technikum Rolnicze w Gołańczy.
- Myślałem także o studiach rolniczych, ale jednym z obowiązkowych egzaminów był ten z języka rosyjskiego. To nie pojechałem, bo nie starałem się go nauczyć - wyjaśnia Stanisław.
Te ich piaszczyste hektary mogły rodzić zboża i to nie wszystkie, obsadzali spory areał ziemniakami jadalnymi, uprawiali len, który był bardzo popularny wtedy wśród rolników. Kiedy jednak koniunktura na len siadła i zlikwidowano roszarnię w Sławie Wielkopolskiej, uprawa tej rośliny poszła w zapomnienie. Siali też przez pewien czas zapomnianą już prawie grykę - tatarkę. Ponieważ chowali bydło, to siali seradelę i łubin, który był w części wykorzystywany jako zielony nawóz. Teraz na pola zawitała kukurydza i łubin. Mają też pięcioletnie doświadczenia z uprawa prosa w ramach projektu podtrzymania gatunków zapomnianych.
- Nigdy na tym nie straciłem, ale uwzględniając warunki glebowe i pogodowe, trudno było przewidzieć stabilne zbiory - wyjaśnia rolnik.- To bardzo wrażliwa roślina, która ma specjalne wymogi w zakresie stosowania oprysków.
Stanisław na swoim
Gospodarstwo po ojcu Stanisław faktycznie przejął już na początku lat osiemdziesiątych, choć na papierze dopiero w 1988 roku. Budowali mozolnie swoje gospodarstwo.
- Fachowcy u mnie nie zarobili, bo większość prac budowlanych i elektrycznych wykonałem sam - mówi z dumą. - Poradzę sobie także z remontami maszyn.
Formalnie teraz gospodarzy syn z synową, ale pomocna dłoń ojca zawsze się przyda. Jest co robić, bo obecnie trzeba uprawiać ponad 60 ha, a do najodleglejszego pola, które jest w Łopuchowie w gminie Murowana Goślina, mają 15 km.
Stanisław poznał Danutę, późniejszą żonę w Budziszewku na imprezie towarzyskiej. Pochodziła ona z Rogoźna. Małżonkowie wychowali pięcioro dzieci. Grzegorz był trzeci w kolejności. Droga syna do bycia rolnikiem wiodła nieco innym szlakiem. Ukończył liceum ogólnokształcące, później studia inżynierskie na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Zaocznie zrobił też "magisterkę" na tej samej uczelni. Tam też poznał swoją przyszłą żonę Magdalenę, która pochodzi z Rusocina w gminie Dolsk w obecnym powiecie śremskim. Dziewczyna jest z gospodarstwa, więc nie miała dylematu pt: w co wchodzę. Są trzy lata po ślubie.
- Mogę powiedzieć, że los żony rolnika wyssałam z mlekiem matki - śmieje się Magdalena. Stanisław patrzy na wnuka i mówi: - Mam nadzieję, że nie ostatni.
ZOBACZ TAKŻE: Gospodarz z kieleckiej wsi i jego krowy [ZDJĘCIA]
- 1/2
- następne zdjęcie