Potrafi ujeździć byka, sam buduje maszyny. Historia Romka Zaklinacza Byków

- Pierwszy raz na byka wskoczyłem, jak miałem 13 lat – mówi z uśmiechem pan Romek, gdy idziemy wspólnie przez pastwisko w stronę Aliego.
Ali to jeden z byków należących do mężczyzny – i jeden z głównych „bohaterów”, którego można znaleźć na filmach z udziałem pana Romualda, na jego kanale na You Tube.
ZOBACZ WIDEO:
Widać, że potężne zwierzę czuje respekt przed swoim właścicielem – z pokorą wykonuje jego polecenia, mężczyzna także bez większego trudu przy nas go dosiada.
Dla pana Romka – to nic nowego, Ali jest bowiem siódmym bykiem, na którym jeździł w swoim życiu, niedawno zresztą kupił także nowego, ósmego. Jak opowiada, niektóre ze zwierząt dają się ujarzmić szybciej, inne wymagają długiej pracy.
- Nieraz byki są bardzo „trudne” i nawet, jeśli wydają się ujarzmione, mogą jeszcze coś „wywinąć”. Nawet Ali nieraz mnie atakował, mimo że jest ze mną obeznany – opowiada rolnik.
Mężczyzna ma jednak już swoje sposoby, by z tymi wielkimi zwierzętami sobie radzić. I właśnie ta umiejętność sprawiła, że stał się sławny w internecie.
Filmy z udziałem ponad 72-letniego rolnika oglądają setki tysięcy osób – od najmłodszych po najstarszych. I nie chodzi już tylko o byki. Pan Romek pokazuje bowiem swoją codzienną pracę, maszyny, zwyczaje, wspomina czasami także to, jak żyło się na wsi dawniej.
Romek Zaklinacz Byków. Historia gospodarstwa
No właśnie, jak wyglądały początki? Jak opowiada w rozmowie z „Wieściami Rolniczymi” pan Romek, historia gospodarstwa, którym obecnie opiekuje się już jego syn, rozpoczęła się pod koniec lat 60. minionego wieku.
- Przyjechałem tutaj w 1969 roku z rodzicami i z piątką rodzeństwa. Na początku mieliśmy dziesięć hektarów bo wtedy nie można było mieć więcej, takie było prawo komunistyczne. Mieliśmy dziesięć i można było mieć dwa hektary dzierżawy, więc ojciec miał tę dzierżawę gdzieś w okolicy kilometra od domu. Pasły się tam konie – opowiada.
Już jako kilkunastoletni chłopiec pomagał w pracy ojcu, który nauczył go m.in. bronowania czy orki końmi. Nie była to łatwa praca, zaoranie hektara gliniastej, mokrej ziemi mogło zająć nawet tydzień.
Jak wspomina, w gospodarstwie były wówczas krowy, ale także jeszcze owce i świnie.
- Wtedy nie było ASF, nie było w ogóle takich rygorów jak obecnie i w każdym z gospodarstw były świniaki – mówi.
Chlewnia znajdowała się w miejscu, w którym dziś mężczyzna ma swój warsztat. Pracuje tu często – naprawia swoje stare ciągniki, ale także buduje sam maszyny rolnicze.
- Mój ojciec nie „warsztatował”, był bardziej samym rolnikiem. Natomiast ja w młodości „zaraziłem się” kowalstwem. Nawet u mamy w kuchni grzałem kawałek pręta i próbowałem coś tam wykuć – wspomina z uśmiechem.
Gdy odwiedzamy mężczyznę z naszą „wieściową” kamerą – jest na etapie budowania brony rolniczej. Jak zaznacza, bywa, że spędza w warsztacie nieraz cały dzień.
Romek Zaklinacz Byków. Mleko woził w bańkach
Gospodarstwo przejął ostatecznie od rodziców w 1984 roku.
Rodzeństwo porozjeżdżało się w międzyczasie w różne strony, rodzice także przeprowadzili się na emeryturę do innej miejscowości. Po przejęciu gospodarstwa pan Romuald postawił na krowy mleczne. Jak wspomina, przez wiele lat mleko trafiało do mleczarni w Lidzbarku Warmińskim, poprzez dostarczanie go do pobliskiej we wsi zlewni.
- Wożone było w bańkach. Dzienne udoje sięgały nawet 200-220 litrów – wspomina mężczyzna.
Jak jednak przy tym dodaje, po upadku komunizmu cena mleka spadła, co skłoniło do stopniowego ograniczania hodowli krów mlecznych. Przez ponad dwadzieścia lat pan Romek sprzedawał ponadto mleko bezpośrednio w mieście, głównie starszym ludziom, którzy cenili jego jakość.
Niestety – z czasem sprzedaż malała, ponieważ młodzi ludzie wybierali mleko kartonowe, ze sklepów. - Stało się więc to jeżdżenie nieopłacalne – zaznacza wprost.
W międzyczasie pojawił się także inny problem – w kontekście inseminacji.
- Bywało, że po wielu próbach, nawet dziewięciu, pokryta została tylko jedna krowa. A każda próba była płatna – podkreśla mężczyzna.
Stąd stwierdził ostatecznie, że trzeba po prostu mieć w gospodarstwie własnego byka.
Romek Zaklinacz Byków. Jak rozpoczęła się historia z tymi zwierzętami?
Na początku mężczyzna jeździł jeszcze do kolegi, który miał byka, ale, jak zaznacza, praca z nie swoim – a tym samym nieznanym - zwierzęciem była po prostu niebezpieczna. Byk poturbował go zresztą raz dość mocno, wyłączając z pracy aż na trzy tygodnie.
Wtedy doszedł do ostatecznego wniosku, że trzeba mieć własne zwierzę i je ujarzmić. Jak przy tym wspomina, pewną inspiracją była też opowieść, jaką ojciec przekazał mu jeszcze w dzieciństwie, a którą pamiętał doskonale przez lata.
- Opowiadał mi, że w sąsiedniej wsi był człowiek, który pracował z bykiem w lesie. Sprzęgał go podobno z koniem. I tą parą: byk i koń, ciągnęło się lepiej – opowiada.
Tak też zaczęła się poniekąd historia ujeżdżania...
- Ta historia tak mi bowiem została w pamięci, że pomyślałem: co, ja nie mogę byka obłóczyć? - opowiada.
Warto jednak zaznaczyć, że ten pierwszy raz, kiedy pan Romek wskoczył na byka, miał miejsce już w dzieciństwie.
- Spędzając kiedyś krowy z pola widziałem byka, który szedł obok świeżo zaoranego pola, w bruździe. A słyszałem od chłopaków w szkole, że w Ameryce kowboje jeżdżą na bykach. Więc ja podszedłem, położyłem mu rękę na grzbiecie i... hop! Siedzę, patrzę i o dziwo - jadę! Dwa, trzy kroki, byk idzie spokojnie. Czułem się jak kowboj! Ale w sumie nawet nie zdążyłem tego do końca pomyśleć a byk strzelił zadem do góry i zrobił mi prawdziwe rodeo - aż zaryłem nosem w te świeżo zaorane pole. I był koniec jazdy – wspomina z uśmiechem pan Romuald.
Drugi raz dosiadł byka na podwórku.
- Pił przy studni, stał trochę niżej. Wskoczyłem mu na grzbiet, ale mnie zrzucił znów w błoto. Spróbowałem jednak trzeci raz – wtedy już przejechałem najwięcej, dopiero jak byk wpadł do obory to „zgarnął” mnie o futrynę. No i tak od tej pory poszło... - opowiada.
Większość byków ujarzmiał już jednak jako dorosły gospodarz, obłóczał je, dzięki czemu sam nie musiał nic dźwigać.
Fani pana Romka doskonale znają Aliego, już nieco starszego byka, na którym mężczyzna jeździł wielokrotnie.
- W maju będzie sześć lat jak go kupiłem. Był dziki, nie miał kółek w nosie ani obroży na karku. Chowany był, jak to się mówi, w stadzie, wolny. Ale już na pierwszym spacerze zaczął szaleć. Zarył m.in. rogiem o koparkę, zerwał sobie ten róg. No, ale i tak go później obłóczyłem – opowiada z uśmiechem mężczyzna.
Niedawno mężczyzna kupił także nowego, w sumie już ósmego w swojej historii byka. Jak jednak opowiada, nie wie jeszcze, czy będzie go ujeżdżał.
Stare maszyny Romka Zaklinacza Byków
Dziś za gospodarstwo odpowiada już syn pana Romka, jednak emerytowany rolnik co dzień ma co robić. Jak zaznacza, wstaje codziennie o piątej rano, ma też swój poranny rytuał, jakim jest pacierz i wypicie drożdży przygotowanych dzień wcześniej wieczorem.
Potem wizyta w oborze, gdzie obecnie są trzy dojne krowy. Poza tym różne prace, których, jak wiadomo – w każdym gospodarstwie nie brakuje. W niemal każde żniwa robi także za kombajnistę – w gospodarstwie jest stary Claas Mercador 75, którego obsługuje do dziś.
- Obecnie mamy tu ok. 25 hektarów, w tym około trzech hektarów nieużytku, które będę przywracał do uprawy – opowiada pan Romek.
Romek Zaklinacz Byków: Tradycyjna uprawa jest najlepsza
Uprawa jest tradycyjna, która, według pana Romualda, sprawdza się najlepiej.
- Tradycyjna uprawa jest najlepsza, no może z czasem jakaś talerzówka się pojawi. Musi być normalnie zaorane, na wiosnę puszczony kultywator, z tyłu za kultywatorem od razu idą trzy ciężkie brony. No i później jeszcze raz brona i siew – opowiada.
Jedną z bron kończy właśnie robić samodzielnie, sam też zrobił zresztą także wiele części do swoich starych ciągników. Ma ich w sumie trzy.
Ciągniki Romka Zaklinacza Byków
Pierwszy to Fortschritt z silnikiem IFA z 1989 roku.
- Jest w pełni sprawny w tej chwili tylko trzeba wymienić sprzęgiełko na pompie wtryskowej, bo się wypracowało – opowiada.
Drugi to Jumz, radziecki ciągnik z 1984 roku, który wcześniej służył jako koparka.
- Rok produkcji to 1984. Wymaga malowania, ale jest sprawny – zaznacza pan Romek.
Największą perełką jest jednak Fordson Major.
- To bardzo stary ciągnik z lat sześćdziesiątych, także na chodzie. W gospodarstwie jest od 2011 roku, sprowadzany był ze Szwecji – mówi emerytowany rolnik.
Dlaczego akurat ten model? - Podoba mi się to, że te modele mają bardzo ciche mosty. On most ma cichszy niż „sześćdziesiątka” która od niego jest młodsza – wspomina mężczyzna.
Ursusy oczywiście jednak też miał w swoim gospodarstwie.
- W siedemdziesiątym roku, późną jesienią ojciec dostał przydział i kupił C328, to był ciągnik po kapitalnym remoncie. Cieszyłem się bardzo, że jest w gospodarstwie traktor, bo nie musiałem już za końmi chodzić – wspomina mężczyzna.
W swoim życiu pan Romek ma także epizod pracy w Bieszczadach – tam pracował na 4011 w lesie.
Później w gospodarstwie także na innych modelach. To, co się psuło naprawiał – i naprawia do dziś – sam. Zaczepy, cięgła, wsporniki. - O, tu np. wsporniki są zrobione z szyny kolejowej – pokazuje na tył jednego z ciągników.
Jak zaznacza na koniec, lubi to, co robi na co dzień.
- Grunt to mieć zdrowie. Jak się je ma, to reszta się sama dorobi – mówi nam.