Zaczęło się... od połowy ciągnika
- 1/2
- następne zdjęcie
- Pamiętam śmiech sąsiadów i bliskich, kiedy jednym ciągnikiem przyciągnąłem do domu połowę drugiego - wspomina pan Marek. Został rolnikiem, zmienił swoje życie, a teraz martwi się o przyszłość.
Marek Nowak ma 56 lat, 30 lat temu wziął ślub z Marią, z którą wychowali dwóch synów i córkę. Urodził się w Mieścisku, ale do 26 roku życia mieszkał w Gorzewie n/Wełną. Jest najstarszym z rodzeństwa. Ma trzy siostry i brata. Na roli gospodarzył jego dziadek, który przywędrował tu z Wolsztyna po 1920 roku. Ojciec Marka był murarzem, ale po dziadku odziedziczył 2 ha gruntów. Marek pracował wtedy w PTHW w Wągrowcu jako mistrz obsługi sprzętu, bo z zawodu jest mechanikiem po technikum samochodowym.
Kiedy był na tzw. "kuroniówce", a ojciec zamierzał wydzierżawić swoje 2 hektary, w jego głowie zrodziła się myśl o zostaniu rolnikiem. - Tata, a może ja bym spróbował tę ziemię uprawiać? - wspomina swoje słowa mój rozmówca. - Zachłysnąłem się możliwością pracy na swojej ziemi - dodaje z uśmiechem.
To było w 1991 roku, Marek był już żonaty. Myślał o zapewnieniu rodzinie godziwego życia. Maria pracowała jako sprzedawca, kiedy się poznali (z widzenia znali się od wielu lat). - Tata zaczął mi kibicować, bo był przecież chłopakiem z roli - mówi. - Nie miałem żadnego narzędzia rolniczego, a za pieniądze żony kupiłem w upadającym PGR-ze radziecki pług ciągnikowy, który wymagał naprawy. Nie miałem ciągnika, żeby wyjechać w pole. - wspomina rolnik. Od teścia dostał cztery prosięta, ziemię obsiał zbożem, a za chlewnię służyło małe pomieszczenie. Kolega wyłożył pieniądze na zakup w pobliskiej Sarbii... połowy ciągnika. - Pamiętam śmiech sąsiadów i bliskich, kiedy jednym ciągnikiem przyciągnąłem do domu połowę drugiego - mówi pan Marek. - Mama dała mi pieniądze na silnik do niego, a ja rozebrałem go do ostatniej śrubki i potem złożyłem na nowo.
Pożyczone pieniądze oddał po sprzedaży pierwszych odchowanych tuczników. Kolega, który mu wtedy pomógł, był przez lata doradcą jako doświadczony rolnik.
I DALEJ
Ciągnik już był, brakowało jednak opon do niego. Dostał od sąsiada jedną uszkodzoną przez kosiarkę, to nałożył na nią łaty skręcone śrubami. Szukał potrzebnych części po całym powiecie jeżdżąc najczęściej autostopem. Kiedy już ciągnik był w komplecie, udało mu się wydzierżawić 4 ha gruntów z Państwowego Funduszu Ziemi. Od spółdzielni mieszkaniowej w Popowie Kościelnym wydzierżawił budynek bez wody i energii elektrycznej, i wspólnie z ojcem zaadaptowali go na chlewnię. Miał już wtedy 7 macior, które dawały przychówek. Dwa razy dziennie dowoził tam paszę, kiedy już zakończył dniówkę jako tokarz w "Ceglorzu".
- Do dziś jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy wtedy wspomagali mnie sprzętem do uprawy, bo nie zawsze było mnie stać na wynajęcie jego - mówi.
Jak sam uważa, momentem przełomowym w drodze do sukcesu był zakup kolejnych hektarów, rozpoczęcie na nich budowy obiektu inwentarskiego i zatwierdzenie projektu domu. Było to w 1997 roku. Tam przeniósł się ze swoim gospodarstwem, choć nie zawsze świeciło nad nim słońce. Kiedy zamontował dach na nowej chlewni, zerwała go niespodziewana wichura, tak że całą zimę musiał przetrwać bez kompletnego dachu. - Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, że może mi się coś w życiu nie uda - mówi. - Jak na coś brakowało pieniędzy na rozwój gospodarstwa, to szukałem zawsze możliwości, żeby załatać przysłowiowe dziury. Mimo tego, że było nam niekiedy ciężko, gospodarstwo stawało się coraz bardziej moją pasją i to taką, która z każdym dniem się budowała - snuje refleksje rolnik. - Dużo czytałem, podpatrywałem innych. Cieszyłem się z każdego sukcesu, a on wciągał.
ROZWÓJ
Budynek gospodarczy dokończył w 2002 roku. A kiedy dzieci uczyły się, zastanawiał się nad tym, czy zdoła zarobić na ich kształcenie. Tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej kupił kolejne 20 hektarów ziemi. Tym razem w Piastowicach położonych blisko 10 km od Mieściska (Piastowice słyną z tego, że urodził się w nich Walenty Szwajcer, późniejszy odkrywca osady w Biskupinie). - To były grunty po byłych PGR-ach i pierwsze, co zrobiliśmy z żoną i synami, to wyzbieraliśmy 90 ton kamieni z pól - wspomina i dodaje po chwili nieco łamiącym się głosem. - Żałuję, że odebrałem dzieciom część ich dzieciństwa. Zamiast bawić się z rówieśnikami, tyrali jak woły w polu. Gdybym mógł cofnąć czas, to drugi raz nie traktowałbym swoich dzieci w ten sposób.
Dojazd do nowego siedliska był zawsze trudny - po polnej drodze, a zwożona z pobliskiej szklarni szlaka rozwiązywała problem na krótko. W ubiegłym roku postanowił sam zwozić tłuczeń. Komuś się to nie spodobało i dostał ustne upomnienie ze strony urzędnika z gminy.
- Przez cały okres płacenia przeze mnie podatków gmina nie dała mi ani kilograma tłucznia na drogę do mojego siedliska - mówi z przekąsem. - Zapłaciłem w formie podatku tyle, że starczyłoby nawet na wyłożenie drogi podkładami kolejowymi lub płytami betonowymi.
CHWILE ZWĄTPIENIA
Obecnie gospodarstwo liczy 33 hektary i jak mówi Marek - więcej nie chce mieć. Podstawą uprawy jest rzepak i zboża na pasze, które sam zawsze produkował w wystarczającej ilości do wykarmienia hodowanych w cyklu zamkniętym 40 macior i przychówku od nich.
- Ostatnie trzy lata spowodowały, że zdecydowaliśmy się wygaszać hodowlę. Rząd nie dba o interes polskiego rolnika. Przy obecnych cenach skupu żywca wieprzowego produkcja staje się nieopłacalna - mówi zdecydowanie pan Marek. - To była moja pasja, moje życie. Wybudowałem dom, w którym nie ma kto zamieszkać. Synowie ukończyli studia politechniczne, poszli tam, gdzie chleb lżejszy. - dodaje smutnym głosem. Ten kierunek kształcenia obrała także córka, która na podobieństwo taty studiuje budowę maszyn.
Teraz w chlewni znajduje się jeszcze ok. 70 sztuk tuczników i tylko jedna maciora. - Jeśli ceny skupu żywca pójdą w górę, być może powrócimy do poprzedniego stanu, ale kto da nam gwarancje, że ceny ustabilizują się na dłuższy okres? Pan Marek podkreśla, że nie czuje się na siłach, by zmienić profil hodowli. Wprawdzie dziś na swoje wychodzą ci, którzy postawili na opasy, ale jak długo będzie na nie koniunktura, nikt nie wie.
Zanim odwiedzę ich nowy dom rozglądam się po gospodarstwie. Nowakowie mają wszystko, co było i jest potrzebne do prowadzenia uprawy i hodowli w takiej skali. - Być może nasz sprzęt nie jest z tzw. "górnej półki", ale za to nie jesteśmy winni żadnemu bankowi ani złotówki - mówi z dumą w głosie gospodarz. Ich nowy dom jest gustownie urządzony, co - jak podkreśla pan Marek - jest zasługą jego żony.
- 1/2
- następne zdjęcie