Jak wygląda dzień pracy lekarza weterynarii?
Koza spod wiaty
Pan Wojtek ma hodowlę kóz mlecznych. Produkowane przez niego sery rozchodzą się jak ciepłe bułeczki i chyba będzie musiał swoje hobby przerobić na profesjonalną produkcję. Żyjące tutaj kozy i koźlęta mają nie tylko czterogwiazdkowe zakwaterowanie, ale jeszcze do tego widok, za którym tęsknią mieszczuchy: zbocza gór pokryte soczystą zielenią, krystaliczne, rześkie powietrze i majaczącą w oddali Śnieżkę. Bajka!
Przyjechałyśmy do kozy, którą przyprowadził do pana Wojtka sąsiad, do którego zarówno koza, jak i jej koleżanka (a może siostra?) podrzucone zostały pod wiatę. Kto i dlaczego to zrobił? Nie wiadomo, ale ponieważ nie ma czegoś takiego jak schronisko dla kóz, sąsiad wpadł na pomysł, aby przyprowadzić je tam, gdzie na kozach się znają, czyli do pana Wojtka. - Ich identyfikacja była niemożliwa, ponieważ nie miały kolczyków. Przypuszczam, że ktoś się ich chciał pozbyć, ponieważ ani jedna, ani druga nie jest kozą w zupełności sprawną, jeżeli chodzi o dawanie mleka. Jedna z nich ma nieczynne wymię, a druga rozdarty strzyk na skutek ataku psa lub jenota. Pani Dorota zrobiła rekonstrukcję rozerwanego sutka i teraz jesteśmy na etapie jego zasuszania – relacjonuje pan Wojtek w czasie, gdy pani Dorota bada kozę – podrzutka. Nie mogę oprzeć się i nie zapytać o jego współpracę z kobietami-lekarzami.
- Istnieją jeszcze stereotypy, że kobieta do tego zawodu się nie nadaje, chociażby ze względu na brak siły fizycznej i odporności psychicznej. Nie podzielam tej opinii, a „moje weterynarki” są dowodem na to, że kobiety świetnie się w tym zawodzie sprawdzają i spełniają... że nie wspomnę o tym, że nie ma za wielu weterynarzy, którzy zajmowaliby się czymś większym niż kot i pies – śmieje się właściciel koziej gromadki.
Kolejna pacjentka już czeka w kolejce: urodziła dzisiaj bliźniaki, ale nie chce „oddać” łożyska. Leki rozkurczowe, antybiotyk i doświadczenie – to trzy faktory, które pozwalają pani Dorocie uwolnić zwierzę od niepotrzebnego po porodzie organu. Świeżo-upieczona mama i dzieci czują się dobrze, gospodarz oddycha z ulgą, a my jedziemy dalej.
Weterynarz też psycholog
Okazuje się, że tacy klienci jak pan Wojtek są pani Dorocie najbliżsi. - On i jemu podobni są wspaniałymi gospodarzami, którzy naprawdę troszczą się o swoich podopiecznych, a jeśli jest konieczność wezwania nas, to naprawdę współpracują z nami, stosują się do naszych zaleceń, są otwarci, myślący i nie szukają najpierw pomocy u połowy wsi – wypowiada się pani Dorota. - U połowy wsi? A co to znaczy? - pytam, bo nie rozumiem. - Wie pani... gdy dzwonią po mnie w godzinach wieczornych, bo krowa nie może się wycielić, to jadę do niej z duszą na ramieniu. Przeważnie jest tak, że poród trwa od kilku godzin i gdy wreszcie gospodarz decyduje się na wezwanie weterynarza, to znaczy, że zawiodły dotychczas zastosowane metody pomocy okołoporodowej. Jeden rzut okiem i wiem, że w krowie „grzebało” pół wsi. Oczywiście nikt się do tego nie przyzna, chyba że „podejdzie ich pani metodą, którą kładł nam do serca jeden z moich byłych wykładowców – wyjaśnia moja rozmówczyni, a ja nadal niewiele rozumiem.
Dopiero, gdy daje konkretny przykład, dochodzę do wniosku, że w takiej sytuacji nie wystarczy być tylko weterynarzem – tutaj trzeba mieć talent psychologa. - Jeżeli, widząc wycieńczone zwierzę, do tego nie daj Bóg z rozerwaną macicą, spytam, czy ktoś coś robił przy tej krowie, to na pewno usłyszę, że nikt, że nigdy i w ogóle, czego się czepiam. W takiej sytuacji nasz wykładowca zalecał wejście typu: „K...., a czemu nikt nie pomógł wcześniej temu zwierzęciu?!” Można być pewnym, że wśród pomocników wymieniony zostanie Józek, Franek, Antek i Bolek też, a może jeszcze ktoś inny ze wsi – wyjaśnia mi prawie kabaretowo, ale z elementami czarnego humoru pani Dorota.
U schyłku dnia
Pięć godzin wspólnej wędrówki dobiega końca, końca dobiega też dzień. Mój dzień, bo dzień moich weterynaryjnych przewodniczek jeszcze trochę potrwa. Przed gabinetem czeka na nie ktoś z padniętym jagnięciem i prosi o zrobienie sekcji, aby w ten sposób poszukać przyczyny przedwczesnego zdechnięcia. Gdy już uporają się z sekcją, uzupełnią dokumentację, złożą zamówienie na leki i zajrzą do podopiecznych w szpitalu za ścianą, będą mogły zamknąć gabinet i wrócić do swoich domów.
Ja również wracam do domu i to z głową pełną wrażeń. Jeszcze tylko wezmę prysznic i padnę ze zmęczenia. Czy przyśni mi się koza-podrzutek, krowa przed owulacją lub kocur z interwencji? Oby tak.