"Czekam na szczęśliwe zderzenie"
Czesław Pękała pracuje na roli, opiekuje się chorym bratem i… ma sentyment do motocykli.
Czesław ma 63 lata. Urodził się w rodzinnym domu w Łosińcu jako najmłodszy z dzieci Heleny i Antoniego. Jego mama pochodziła z chłopskiej rodziny, która gospodarzyła w Kamieńsku, w obecnej gminie Kiszkowo, leżącej na terenie powiatu gnieźnieńskiego. Po wojnie wyszła za mąż i urodziła troje dzieci. Ojciec pochodził ze Świątnik, małej miejscowości koło Mieleszyna, też w tym samym powiecie. Mama ze swoim pierwszym mężem trafiła na gospodarstwo w Łosińcu. Niestety, mąż zmarł, a ona pozostała sama z trojgiem małych dzieci. Czas sprawił, że przyszli rodzice Czesława połączyli swoje losy i zostali gospodarzami na 17 hektarach z kawałkiem. Na świat przyszły kolejne dzieci: Aniela, Bogdan i w 1956 roku najmłodszy Czesław. Rodzice dożyli sędziwych lat: tata zmarł w 2003 roku w wieku 90 lat, mama odeszła na zawsze zaledwie cztery lata temu, w wieku 92 lat.
NA OJCOWIŹNIE
Czesław, najmłodszy z grona całego rodzeństwa nie przeczuwał, że zostanie na ojcowiźnie. Po szkole podstawowej ukończył zawodówkę w Wągrowcu. Miał w ręku papiery mechanika maszyn i urządzeń przemysłowych. A na takich czekała od zaraz praca w wągrowieckiej filii poznańskiego "Ceglorza", czy też w Zakładach Zbożowych w Czerwonaku. Wybrał pracę w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego i w tym samym czasie uczęszczał na trzystopniowe zajęcia popularnego wtedy Przysposobienia Rolniczego. Daleko nie musiał, bo zajęcia były wtedy realizowane na miejscu, a ewentualne dokształcenie można było uzyskać w Technikum Rolniczym w Gołańczy. Kiedy ukończył szkołę zawodową, tata wyłożył pieniądze i wysłał syna na kurs prawa jazdy. Czesław załatwił sprawę hurtowo, bo uzyskał je i na samochód, i na traktor, i na motocykl. Po blisko roku pracy w Wągrowcu, listonosz przyniósł do domu wezwanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej i pojawił się problem pt: Kto zajmie się gospodarstwem, bo rodzicom lata leciały, a pójście Czesława do wojska wyłączało go z możliwości pomocy, której udzielał po godzinach pracy. Jeden z przyrodnich braci jest od dziecka niepełnosprawny. Do dziś mieszka z Czesławem, bo wymaga stałej opieki. Reszta rodzeństwa nie pałała chęcią zostania w gospodarstwie. Rodzina rozważyła wtedy możliwość odroczenia syna od służby wojskowej, bo istniała taka szansa w przypadku jedynego żywiciela rodziny. Pozostało jeszcze namówić go, żeby został w gospodarstwie. Udało się to, ale wiązało się też z koniecznością rezygnacji z pracy zawodowej w HCP.
- I tak zostałem rolnikiem, bo mama dała mi prawo do gospodarowania - mówi Czesław. - Zacząłem się rozglądać po tym prawie już moim gospodarstwie i zauważyłem, że parę rzeczy trzeba wyremontować i parę rzeczy kupić. Ot, chociażby stodoła kryta była jeszcze strzechą i przydałby się też ciągnik - dodaje.
Kupno ciągnika i maszyn towarzyszących nie było sprawą prostą. Władza ludowa według uznania rozdzielała przydziały, a pierwszeństwo miały państwowe gospodarstwa rolne i rolnicze spółdzielnie produkcyjne, jako uprzywilejowane formy gospodarowania.
- Udało mi się kupić, a bardziej wychodzić, używanego Ursusa C- 4011 z PGR-u w Jabłkowie, bo oni dostali nowe, a stare wyprzedawali - wyjaśnia rolnik.
PAN NA WŁOŚCIACH
Kiedy przejmował gospodarstwo od rodziców, ci jeszcze prowadzili uprawy i kosili łąki. W chlewni jednocześnie trwał chów ok. 30 świń, a w oborze było kilkanaście krów mlecznych i przychówek od nich. Służby rolne namawiały go na budowę chlewni, ale nie dał się skusić. Wyremontował istniejące budynki, niedawno postawił wiatę dla maszyn, wymienił ciągnik na nowszy model, bo ten jego pierwszy był produkowany w latach 1965 - 70 i dziś stanowiłby chyba tylko obiekt muzealny.
- Gleby tu słabe, praktycznie pod zalesienie i cudów nie można było się spodziewać, tak więc i zakupy sprzętu trzeba było robić z głową - mówi Czesław. - Dorabiałem do swojego "rolniczego dobrobytu" wszelkimi możliwymi sposobami, a mój wyuczony zawód pomagał w tym - dodaje.
W tym czasie prowadzono intensywne prace melioracyjne w gminie i w okolicach. Wkręcił się do takiej firmy i rozwoził ciągnikiem po polach niezbędny sprzęt i akcesoria.- Nie miałem szans na powiększenie gospodarstwa. Były tu prawie po sąsiedzku dwa hektary piasków, ale swoich miałem dość - mówi z uśmiechem. Kiedy przeszedł tylko na uprawy i zlikwidował jakąkolwiek hodowlę, sprzedał łąki. Teraz zostało mu niespełna 13 ha własnych gruntów i dwa, które są własnością innej osoby. Postawił na uprawę żyta i owsa.- Te zboża zawsze dobrze sprzedam, a osiągnięcie wysokich plonów innych gatunków zbóż są tylko niespełnionymi marzeniami przy tej klasie gleb.
W ciągu dwóch ostatnich lat susza spowodowały u niego straty w wysokości 50 proc. plonów. Miał to szczęście, że agencja szybko oszacowała szkody i wypłaciła odszkodowanie i zaliczkę na dopłaty. Inni rolnicy nie mieli tego szczęścia. Rolnik nie miał swoich upraw ubezpieczonych, więc i pieniądze dostał mniejsze. Teraz rozważa zawarcie umów z ubezpieczycielem. - Były takie momenty, że nasz z bratem budżet domowy ratowały pieniądze, które dostaję na niego - wyjaśnia rolnik.
Nie poszedł w uprawę kukurydzy, która pojawiła się masowo w okolicy. - Dzięki temu dziki, które występują tu w dużych ilościach wiedzą, co to jest okoliczny las - śmieje się. Ze sprawami szkód łowieckich ma teraz często do czynienia, jako uczestniczący w roli mediatora z ramienia izby rolniczej między np. kołem łowieckim a poszkodowanym rolnikiem.
MARZENIA O DRUGIEJ POŁOWIE
Na podwórku dostrzegam w kojcu okazałego rasowego wilczura długowłosego. - O tutaj mam jeszcze dwa koty. Jeden mój, a drugi przyłączył się do nas po śmierci właścicielki - sąsiadki - mówi Czesław. - To teraz cały mój inwentarz. Na pytanie, czy nie rozważa zapełnienia stojących pustych budynków odpowiada: - Kiedyś myślałem o tym, ale mam pod opieką chorego brata i to wyznacza mój rytm życia. Jest prawnym opiekunem przyrodniego brata i to nakłada na niego określone obowiązki. Przyznaje, że krążyły mu wcześniej po głowie myśli, żeby to wszystko zostawić i pójść do pracy od 7 do 15, mieć wolne soboty i niedziele, i możliwość wyjechania na urlop. Życie napisało jednak inne scenariusze.
Kiedy pytam o dzieci, odpowiada, że ma córkę Michalinę, która ma teraz 27 lat i mieszka w Murowanej Goślinie w powiecie poznańskim.
- Była i żona, ale nam nie wyszło - dodaje sam z siebie. Dalej nie pytam.
- Ale jest i wnusia - mówi z wielkim uśmiechem na twarzy Czesław. - Ma już trzy latka - dodaje z dumą.
- Właściwie to powinienem już być emerytem. Ale państwo nie gwarantuje mi i mnie podobnym godziwych warunków - mówi. - Za dwa lata i tak będę musiał zdecydować, co zrobić z gospodarstwem. Czy sprzedać ziemię, czy ją wydzierżawić? - dodaje pytająco.
Przed wyborami samorządowymi w 2014 roku, po kolejnej rozmowie ze Stasiem Janecko, prezesem gminnego komitetu Polskiego Stronnictwa Ludowego, wstąpił do tej partii. Znalazł się też na listach wyborczych. Teraz jest skarbnikiem Zarządu Powiatowego PSL w Wągrowcu. Od ubiegłego roku jest członkiem zarządu Rady Powiatowej Wielkopolskiej Izby Rolniczej. Kiedy jeszcze do przełomu lat 80- i 90-tych działała tu jednostka OSP, był jej ostatnim prezesem.
A od trzech sezonów Czesław... jeździ wypasionym motocyklem - choperem. Ponieważ na terenie powiatu funkcjonuje kilka zorganizowanych klubów motocyklowych, to zapragnął spróbować. Kupił sobie najpierw Yamahę Virago 535. Po jakimś czasie zamienił ją na Yamahę Dragstar. Potem kupił sobie strój, jakiego z reguły używają motocykliści. - Właśnie choperek, a nie ścigacz, bo nie chodzi o to, żeby szpanować na szosie - wyjaśnia. Mamy swój nieformalny Moto Klub Skoki i jak trzeba, to organizujemy się na Facebooku. Ostatnio uczestniczyliśmy z innymi klubami w rajdzie motorowym organizowanym z okazji Święta Niepodległości. Objechaliśmy prawie cały powiat - wyjaśnia.
Kiedy żegnam się z nim, pytam na odchodne o możliwe jeszcze marzenia: - Przydałaby się może druga połowa w życiu. Wiem, że sama się pojawi, a ja liczę na to, że szczęśliwie zderzymy się, by wspólnie potem marzyć.