1200 tuczników to za mało - chce więcej!
W tej chwili pan Daniel sprzedaje zwierzęta pośrednikowi, który oddaje do Pini Polonia. Mówi, że ma kontraktacje po cenach niemieckich. - Na jednej sprzedaży gorzej wyszedłem, ale generalnie jest dobrze. 70% odstawiam do Woźnieckiego, 30% do lokalnych ubojni, które zgadzają sie na cenę niemiecką minus 6 eurocentów - tłumaczy.
Pierwsza komora była budowana w 2005 roku, a rozbudowana w 2013. Teraz tuczarnia Daniela Skoniecznego liczy 1300 miejsc, jest w pełni zautomatyzowana . Jedna komora mieści 400, a dwie pozostałe - 450 szt. Są one zasiedlane rotacyjnie. Warchlaki pochodzą z dużej fermy, w której jest utrzymywanych 700 loch. Jednorazowo są kupowane partie po 400 - 450 warchlaków. Rolnik zaznacza, że najlepiej jest brać materiał z dużych ferm, bo jest wtedy wyrównany. Przed wejściem do chlewni i po wyjściu wszystkie sztuki są ważone.
- Kiedyś wszystko zasiedlałem jednego dnia, potem sprzedawałem na 2-3 razy i trzy takie rzuty w roku. Czyli, w styczniu zasiedlałem, w kwietniu sprzedaż, następnie w sierpniu i na koniec roku. Jak się trafiło trzy górki cenowe, to było fajnie, ale jak trzy dołki to gorzej. Można było drogo kupić warchlaki, a tanio sprzedać tuczniki - opowiada pan Daniel. - Dlatego rozbudowałem tuczarnię i zrobiłem 3 komory. Zasiedlam je w przedziale 6 tygodni. Zaliczam więc teraz każdy dołek i każdą górkę, a średnia wychodzi niezła - podsumowuje.
Między komorami są tylko drzwi, nie ma śluzy i jest przejście. Niestety takie utrzymanie tuczników ma swoje minusy. W jednym budynku znajdują się bowiem trzy grupy wagowe - 20-25 kg, 60 i 110 kg. - Niestety jak przychodzą nowe warchlaki, to wirusy, które przyniosą ze sobą rozprzestrzeniają się po całej chlewni i muszę działać prewencyjnie na całe stado - tłumaczy właściciel. Jest to jeden z powodów, przez który chce produkować własne prosięta - wówczas materiał będzie krążył tylko po gospodarstwie.
- Sam dla siebie przestrzegam zasad bioasekuracji. Znając wytyczne, przeprowadzając cykliczne mycia komór, robiąc dezynfekcję i stosując maty mogę maksymalnie ograniczyć przenoszenie chorób i upadki zwierząt, w przeciwnym wypadku dostanę po kieszeni. Myślę, ze wszyscy więksi hodowcy stosują się do owych zasad. A ci mali, którzy nie zawsze ich przestrzegają nie mają świadomości jak bardzo mogą zaszkodzić tym dużym. Ja mam szczęście, że w promieniu kilku kilometrów nie mam żadnej hodowli trzody - opowiada gospodarz.