Ślad węglowy w rolnictwie. Dlaczego musimy go zredukować? Jak to zrobić? [VIDEO]
Eryk Frontczak - przedstawiciel firmy Heavy Finance, Anna Kornecka - Dyrektor Instytutu, Stowarzyszenie Czysta Polska, Dariusz Strugała - Burmistrz Miasta i Gminy Jaraczewo, członek Europejskiego Komitetu Regionów, Henryk Ignaciuk - rolnik, właściciel firmy Bio-Power, członek Polskiego Stowarzyszenia Producentów Biogazu Rolniczego oraz prof. dr hab. Roman Niżnikowski - wykładowca Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, Prezes Stowarzyszenia na rzecz zrównoważonego rozwoju Polski im. prof. Jana Szyszko - tak przedstawiało się grono ekspertów, których dyskusja wywołała duże emocje zarówno wśród samych prelegentów, jak i zgromadzonej na kongresie publiczności.
Certyfikaty węglowe - przyspieszą zmiany i pozwolą zarobić rolnikom?
Wśród prelegentów panelu pierwotnie zamiast Burmistrza Miasta i Gminy Jaraczewo Dariusza Strugały miał znaleźć się sekretarz stanu w ministerstwie rolnictwa Krzysztof Ciecióra, któremu jednak nie udało się dotrzeć na wydarzenie i to nieco zmieniło początkowy przebieg dyskusji. Ostatecznie otworzył ją Eryk Frontczak. Specjalista ds. śladu węglowego firmy Heavy Finance podkreślił, że ograniczenie śladu węglowego jest kluczowym aspektem, jeżeli chcemy zachować konkurencyjność polskiego rolnictwa. - Musimy wiedzieć o tym, że coraz więcej firm produkujących żywność, myśli także o tym jaki jest ślad węglowy ich producentów. Mamy więc firmy takie jak np. Danone i Nestle, które muszą określać w swoich produktach ślad węglowy wytworzony przez ich dostawców. Jest to temat tak ważny ze względu na zmiany klimatyczne, z którymi mamy do czynienia, ale także na zmiany prawne, które sprawiają, że musimy się do nich odnosić, aby zachować konkurencyjność - zaznaczył Frontczak, podkreślając że w Polsce pojawił się temat certyfikatów węglowych, którymi zajmuje się między innymi firma Heavy Finance. - Jest to instrument łączący biznes prywatny i rolników prowadzących uprawę bezorkową. Dzięki temu poprawiają oni stan swojej ziemi, ale także sekwestrują dwutlenek węgla, gromadząc go i przechowując w swojej glebie. Certyfikat węglowy jest de facto odpowiednikiem jednej tony CO2, zgromadzonej w glebie i taki certyfikat może zostać sprzedany firmom, które prowadząc swoje działania emitują gazy cieplarniane do atmosfery - wyjaśnił Eryk Frontczak, podkreślając że generuje to dla rolników korzyści finansowe w wysokości od 20 do 30 euro do hektara, w zależności od wysokości przechowywanego w glebie dwutlenku węgla. - Wiadomo, że polskie gleby są mozaikowate, jednak zakładamy, że rolnik na jeden hektar jest w stanie uzyskać dwa certyfikaty. To znaczy, że gleba jest w stanie zgromadzić aż dwie tony CO2 - podkreślił przedstawiciel firmy Heavy Finance, którego słowa skomentował Henryk Ignaciuk, twierdząc, że gleba jest w stanie pochłonąć znacznie więcej CO2. - Oczywiście, jest to możliwe, ale staramy się uniknąć tzw. greenwashingu, podchodzimy do tych estymacji bardzo konserwatywnie. Przeprowadzamy periodycznie badania gleby. Jesteśmy w stanie bardzo dokładnie zweryfikować ilości pochłoniętego CO2 i stwierdzić, czy ta ilość była większa. Średnia to jednak 2 tony - zaznaczył w odpowiedzi Eryk Frontczak.
Nie tylko w Polsce, ale i całej Europie, temat certyfikatów węglowych jest dla wielu nowością, ale według Eryka Frontczaka, w Stanach Zjednoczonych i Australii, certyfikaty węglowe generowane przez rolników są tematem powszednim od ponad 10 lat i znacznie podwyższają dochodowość gospodarstw. Zwiększają także ceny gruntów rolnych. - Rolnik w Australii, uprawiający glebę bezorkowo, uzyskując dodatkowy przychód z tytułu certyfikatów węglowych przez dłuższy czas - np. 5 lat, jest w stanie sprzedać jeden hektar swojej ziemi za zdecydowanie wyższą cenę, niż sąsiad, który z tego programu nie korzysta - zaznaczył Frontczak, podkreślając znaczenie edukowania rolników. - Rolnictwo regeneratywne poprawia jakość gleby i powoduje, że jest ona dużo bardziej konkurencyjna, a jest to tak specyficzny rynek, gdzie jakakolwiek dodaktkowa korzyść finansowa, która nie wymaga od rolnika żadnych dodatkowych nakładów, jest po prostu czystą korzyścią. W tak trudnych warunkach rynkowych rolnicy bardzo takich korzyści potrzebują - podsumował Frontczak.
Dlaczego w ogóle musimy redukować ślad węglowy?
Redukcja śladu węglowego w rolnictwie to po pierwsze odpowiednie sposoby uprawy gleby, ale równie duży, jeśli nie większy potencjał drzemie w odnawialnych źródłach energii. To właśnie w tej branży ekspertką jest Anna Kornecka - Dyrektor Instytutu Stowarzyszenia Czysta Polska, które od 2012 roku działa na rzecz środowiska naturalnego, edukując i kształtując świadomość ekologiczną. - Ślad węglowy to dzisiaj jeden z najważniejszych czynników, które będą kształtowały Wspólną Politykę Rolną Unii Europejskiej. WPR nie jest już dzisiaj polityką sektorową, a tak naprawdę polityką klimatyczną i niestety, redukcja śladu węglowego czy dekarbonizacja - w zależności od tego jak ją nazwiemy, jest obecna w zasadzie we wszystkich dziedzinach naszego życia - podkreśliła ekspertka, komentując przywołane przeze mnie dane, mówiące o tym, że jeśli chodzi o emisyjność prądu, który zużywamy na co dzień, jesteśmy na szarym końcu państw należących do UE. - Nie da się ominąć tej kwestii, rozważając przyszłość rolnictwa. Stąd pojawiają się różnego rodzaju rozwiązania, które mają tą emisję CO2 w rolnictwie obniżyć, a trzeba zaznaczyć, że rolnictwo jest bardzo energochłonne. Przoduje tutaj produkcja zwierzęca - wytwarzanie mięsa i mleka - zaznaczyła Kornecka. W związku z tym, istotnym elementem dekarbonizacji będzie zaopatrzenie rolników w zieloną energię. - Musimy redukować ślad węglowy, jeśli chcemy eksportować nasze towary, ponieważ na wspólnotowym, ale i globalnym rynku kwestia śladu węglowego zaczyna mieć coraz większe znaczenie. Niebawem raportowanie emisyjności większych producentów rolnych będzie wymagane. Będzie to wymuszać na rolnikach podejmowanie szeregu działań z zakresu redukcji emisji. Certyfikaty węglowe są jednym z przykładów - zaznaczyła Anna Kornecka. Jak dodała, potężny, niewykorzystany nadal potencjał drzemie także w biogazowniach rolniczych, które mogą produkować prąd i ciepło, wykorzystując do tego produkty uważane dzisiaj za odpady. - Da nam to gospodarkę obiegu zamkniętego, wszystkie elementy składające się na dużą emisję mogą być redukowane. A przy okazji pozostanie nam jako produkt uboczny poferment - a więc bardzo wartościowy zielony nawóz, który jest dużo lepiej przyswajalny niż tradycyjny obornik czy gnojowica - zaznaczyła Kornecka, podkreślając, że wachlarz instrumentów, które można wykorzystać do dekarbonizacji jest bardzo szeroki, a kluczowe do jej przyspieszenia jest zbudowanie odpowiedniej strategi działania. - Należy utworzyć strategię redukcji emisji w rolnictwie, która pozwoli przesunąć środki na pomoc rolnikom w przeprowadzeniu transformacji, żeby produkty, które później trafiają do sklepów były oznaczone niskim śladem węglowym - podsumowała Dyrektor Instytutu.
Mamy technologię żeby to zrobić
Jedną z najbardziej znanych postaci w polskim środowisku producentów biogazu rolniczego jest Henryk Ignaciuk, rolnik prowadzący swoje gospodarstwo w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego. Od 15 lat pasjonuje się on biogazowniami rolniczymi, prowadząc firmę Bio-Power, która może pochwalić się wybudowaniem kilku obiektów w unikatowej technologii, na którą przedsiębiorstwo posiada patent. Ponadto Henryk Ignaciuk jest członkiem Polskiego Stowarzyszenia Producentów Biogazu Rolniczego. To właśnie Ignaciuk, jako kolejny z prelegentów, zabrał głos podczas panelu, odpowiadając na moje pytanie, dotyczące tego, dlaczego w naszym kraju temat powstawania nowych biogazowni od kilkunastu lat tak naprawdę stał w miejscu, mimo potężnego potencjału. - Rynek ten bardzo się nie rozwinął - delikatnie mówiąc. Prowadzę biogazownię od 2011 roku i generalnie, w pewnym momencie szliśmy w kierunku bankructwa, przed którym uchronił nas minister Jurgiel, który wprowadził błękitne certyfikaty i za to wielkie dzięki - podkreślił Ignaciuk, tłumacząc wyjątkowość technologii, w której produkuje on biogaz. - Jestem rolnikiem, więc tym bardziej podkreślam unikatowość naszej biogazowni, tak naprawdę w skali świata. Może ona przerabiać gnojowicę i oboniki drobiowe, które mogą stanowić prawie 80% substratów - podkreślił Ignaciuk. Wspominał wizytę delegacji z Chin na jego obiekcie. - Od jednego z profesorów dowiedziałem się, że w Chinach jest zalecenie budowania biogazowni przy każdej hodowli, nie tylko ze względu na ślad węglowy, ale i bezpieczeństwo sanitarne kraju - zaznaczył Henryk Ignaciuk, podkreślając trudności, które niosą za sobą afrykański pomór świń i ptasia grypa, będące bardzo dużym utrudnieniem dla opłacalnego działania polskich hodowców. - Wszyscy powinniśmy dążyć do tego, żeby rząd stworzył warunki do rozwoju inwestycji biogazowych, bo każda hodowla to emisja amoniaku i innych szkodliwych gazów, które biogazownia przerabia na nawóz dla roślin - zaznaczył rolnik. Zwrócił także uwagę na to, że dyskutuje się o rolnictwie węglowym, ale należy też mówić o rolnictwie emisyjnym. - Przy naszej biogazowni utworzyła się grupa 13 rolników, którzy produkują prosięta, utrzymując 2.600 macior. Biogazownia działa w taki sposób, że codziennie gnojowica automatycznie z obiektów jest rurami transportowana do produkcji biogazu. Sprawia to, że zwierzęta mają lepszy mikroklimat, zdrowsze powietrze do oddychania. Naturalnie jest to więc ostatecznie lepszy produkt. Poza tym unikamy emisji obornika i gnojowicy, które summa summarum są bardzo duże - tłumaczył Ignaciuk. Prezes firmy Bio-Power podkreślił także, że wbrew pozorom, eneriga produkowana przez biogazownie nie jest droższa od tej z fotowoltaiki i wiatraków. - Przeliczyłem to i jeśli doda się wszystkie koszty, które musimy ponosić, to energia z biogazu jest najtańsza. Ten prąd możemy w przyszłości sprzedawać do klienta z dopłatą tysiąc złotych - podsumował.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle - czyli głos burmistrza
Do słów Henryka Ignaciuka w swoim wystąpieniu odniosł się Burmistrz Miasta i Gminy Jaraczewo Dariusz Strugała, który jest także członkiem Europejskiego Komitetu Regionów i Polskiego Stowarzyszenia Gmin Wiejskich. Samorządowiec na wstępie zaznaczył, że nie zastępuje w panelu ministra Ciecióry i nie będzie go w żaden sposób reprezentował, ale bardzo cieszy się z możliwości wystąpienia. Strugała zwrócił uwagę na to, że na różnych szczeblach dyskutuje się szeroko m.in. o śladzie węglowym i darmowej energii oraz strategii od pola do stołu, ale aby uzyskać odpowiednie efekty tych działań, należy zwrócić uwagę na jeden ważny element: - 80% naszego kraju to tereny wiejskie, które zamieszkuje 40% ludności. Wieś to jednak nie tylko rolnictwo. Wszyscy wiemy, co mamy robić, żeby zredukować ślad węglowy, ale problem jest jeden - należy opracować jakiś system, który pozwoli uświadomić rolnikom i mieszkańcom wsi, że jest to konieczność, a nie fanaberia, że to nam szkodzi. Musi się to im opłacić. Ta dekarbonizacja musi przynieść efekt ekonomiczny rolnikom i wszystkim mieszkańcom wsi z rolnictwem niezwiąznym, których jest coraz więcej - zaznaczył Strugała, przywołując informacje o protestach mieszkańców wsi przeciwko budowom wiatraków i biogazowni. - Sam brałem udział w panelu przeciwko biogazowni. Zapoczątkowała go duża grupa ludzi, którzy na wieś przeprowadzili się z miasta. Jeżeli nie zwiąże się interesów tych mieszkańców ze spółdzielniami energetycznymi, z tymi urządzeniami, dzięki którym chcemy zmieniać środowisko i społeczeństwo nie będzie czuło, że coś z tego ma, to nic z tego nie wyjdzie - podkreślił burmistrz. Następnie zwrócił się bezpośrednio do Henryka Ignaciuka: - Pytam pana z szacunkiem, skoro jest tak dobrze, jak panu wyszło, to dlaczego jest tak źle? - powiedział Strugała wzbudzając tym poruszenie wśród zebranej publiczności. - My jesteśmy w stanie przekonać mieszkańców do biogazowni, ale chcemy jakiegoś racjonalnego programu dojścia do samowystarczalności, nie tylko samego rolnictwa, ale jeżeli chodzi o energetykę całej wsi - zaznaczył samorządowiec.
Specustawa poprawi warunki?
Słowa burmistrza Strugały skomentował Henryk Iganciuk, który poczuł się wywołany do odpowiedzi. - Procedowana jest specustawa, żeby biogazownie mogły powstawać przy gospodarstwach bez konieczności wydawania decyzji środowiskowych, które doskonale znają wszystkie urzędy. Biogazownie to są utylizatornie, unikamy emisji, więc po jaką cholerę potrzebujemy decyzję środowiskową? To jest absurd absurdów - stwierdził Henryk Ignaciuk, i dodał: - Nie wiem, co będzie z tą ustawą, ale potrzeba zdrowego rozsądku, żeby to wszystko zmienić. Następnie prezes firmy Bio-Power odniósł się do innych urządzeń pozyskujących energię odnawialną, twierdząc że fotowoltaika i turbiny wiatrowe zabierają biogazowniom możliwości przyłączenia do sieci. - Uważam, że to jest duży błąd, ponieważ spółki energetyczne wydają duże pieniądze na sieci, żeby można było przyłączyć do nich więcej fotowoltaiki, która pracuje efektywnie przez 10% czasu. Trzeba pozwolić, żeby biogazownie mogły się przyłączać wszędzie, ponieważ one mogą współdzielić te warunki przyłączeniowe z innymi instalacjami. Pozwoli to biogazowniom być magazynami energii. To jest najtańszy magazyn energii - podkreślił Ignaciuk, zwracając się do prof. Romana Niżnikowskiego. - Zapraszam także was - naukowców - do opracowania metody liczenia tego, ile unikamy emisji na polu, jeżeli nie stosujemy nawozów, tylko rozlewamy poferment i to wszystko idzie od razu w glebę. To koniecznie trzeba policzyć, a dodam jeszcze, że przypadkowo odkryłem, iż poferment sprawia, że niszczę mączniaka. Potrzebne są badania, dlaczego tak się dzieje? - pytał Ignaciuk, odnosząc się także do kwestii wojny na Ukrainie, która diametralnie zmieniła w ostatanim czasie sytuację na rynku m.in. powodując olbrzymi kryzys zbożowy. - Dzisiaj wszyscy boją się Ukrainy. To prawda, możemy znaleźć się w dramatycznej sytuacji. Tym bardziej konieczne jest działanie. Musimy działać z wyprzedzeniem - podsumował.
Niewykorzystany potencjał wiatraków
Odnosząc się do słów Henryka Ignaciuka, który swoimi słowami postawił fotowoltaikę i turbiny wiatrowe w nieco negatywnym świetle, skierowałem pytanie do dyrektor Anny Korneckiej, poruszając temat zmiany „ustawy wiatrakowej”, która weszła w życie w ostatnim czasie. Zmianiła ona zasady stawiania turbin, które obecnie mogą być budowane w odległości 700 metrów od zabudowań, a nie jak to było wcześniej w odległości 10-krotnej wysokości wieży i łopaty wirnika w najwyższym położeniu. Oczekiwania były jednak inne, nowa ustawa początkowo miała dawać możliwość tworzenia inwestycji już w odległości 500 metrów od zabudowy mieszkalnej. - Oczekiwania ze względu na to, że projekt rządowy przewidywał odległość 500 metrów były ogromne. Mamy potężny niewykorzystany potencjał, który należy oczywiście uwolnić robiąc to z głową. Regulacje powinny mieć na celu regionalizację tych odległości. Każdy region jest inny. Inne są gęstości zaludnienia i siła wiatru. W związku z tym w całej Europie stosuje się takie regionalne uwarunkowania, a niekoniecznie zasady ogólnokrajowe, bo one nie oodają lokalnych uwarunkowań - podkreśliła Kornecka. - Za sprawą nowej ustawy jakiś potencjał został odblokowany, ale jednak nie tego oczekiwaliśmy. Wraz ze zwiększeniem odległości z 500 do 700 metrów, możliwości zostały zmniejszone o 60% - dodała, zwracając uwagę na to, że patrząc na oficjalne dokumenty i założenia polityki energetycznej, przy obecnej legislacji, Polska nie jest w stanie osiągnąć swoich założeń do 2040 roku. - Rozwój OZE w Polsce zablokowany jest na skutek dwóch czynników. Pierwszym z nich jest oczywiście legislacja, a drugim wspomniane już przez moich przedmówców sieci energetyczne, którde nie były modernizowane przez kilkadziesiąt lat i nie są zaprojektowane do instalacji OZE w sieci - zwróciła uwagę Anna Kornecka podkreślając, że energetycy zamiast angażować się w to, aby dostosować naszą sieć do tego jak w rzeczywistości powinna wyglądać, biorąc pod uwagę rozwój technologiczny, tak naprawdę koncentrują się na kontestowaniu rzeczywistości i „walce z wiatrakami.” - Produktywność fotowoltaiki w Polsce jest znacznie wyższa niż 10%. Należy wszystkie urządzenia do pozyskiwania energii połączyć, a biogazownie wykorzystywać jako magazyny energii - tak jak mówił mój przedmówca. My to nazywamy stabilizatorem systemu. Są rozwiązania techniczne, które pozwolą nam odblokować bariery sieci elektro-energetycznych, wszystko jest możliwe, tylko trzeba w to inwestować. Innowacje, innowacje i jeszcze raz innowacje - zakończyła Anna Kornecka.
Geotermia, (znikoma) emisja Europy i marnowanie żywności - czyli głos naukowca
Prof. dr hab. Roman Niżnikowski, któremu przyszło poruszyć ważne kwestie dotyczące redukcji śladu węglowego w rolnictwie na koniec naszego panelu, do odnawialnych źródeł energii, o których mówili jego przedmówcy, dodał energię geotermalną. - Jest ona zupełnie bezemisyjna, oparta na ciepłych wodach geotermalnych, którymi większość naszego kraju jest pokryta. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę fakt z wczoraj. Na Podhalu, w Szaflarach otwarty został nowy odwiert, który ma głębokość 7 tys. metrów. Wcześniej było to u nas mniej więcej 5 tys. m, ale na świecie najgłębszy odwiert ma nawet 13 tys. m. W każdym razie, my jesteśmy w takim położeniu, że wcale nie musimy tak głęboko sięgać - podkreślił naukowiec, który na co dzień w SGGW pracuje w katedrze żywienia zwierząt. Prof. Niżnikowski odniósł się następnie do apelu Henryka Ignaciuka. - W radzie naukowej kongresu jest „mój rektor”, prof. Michał Zasada i myślę, że jest to doskonała okazja do rozmów. Zresztą wspólnie z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej został już przyjęty projekt budowy na razie małej biogazowni o mocy 50 kW. Będziemy tam nabierać doświadczenia w zakresie wykorzystania biomasy i produkcji biogazu - podkreślił prof. Niżnikowski. Według niego edukacja jest bardzo istotna, tym bardziej że na wieś przenoszą się z miast duże grupy ludzi, którzy szukają spokoju. - W kwestii edukacji zrobiono tak naprawdę stosunkowo niewiele. Każdy kto jest zorientowany w biogazownictwie, wie że biogazownia to odbiorca różnego rodzaju odorów, które zamienia na energię. Lepszego dobrodziejstwa trudno się spodziewać, jeśli dodamy do tego poferment, który jest nieinwazyjny dla środowiska i ma bardzo dużą wartość jako nawóz - zaznaczył naukowiec, który jest także Prezesem Stowarzyszenia na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski.
Prof. Niżnikowski przechodząc do tematu śladu węglowego w rolnictwie na wstępie przywołał bardzo ważną kwestię - według danych emisja gazów cieplarnianych Europy w stosunku do emisji ogólnoświatowej wynosi zaledwie 7-8%. - To jest moim zdaniem główny punkt, o którym powinniśmy mówić. Jeżeli zlikwidujemy emisję na naszym kontynencie, to wcale nie znaczy, że pozbędziemy się problemu. Jest to problem, który wymaga czasu i opracowania odpowiednich scenriuszy, tak jak mówiła pani dyrektor Anna Kornecka. A tych scenariuszy jeszcze nie mamy, a jeżeli mamy, to są one niekompletne - zaznaczył przedstawiciel SGGW. - Efekt tego jest taki, że miotamy się pod naciskiem państw, które te scenariusze mają opracowane, bo nie mamy argumentów - uzupełnił, przechodząc od problemu produkcji zwierzęcej, który w przeciwieństwie do produkcji roślinnej nie pochłania dwutlenku węgla, a go emituje. - Emisje od zwierząt w skali ziemi według różnych szacunków wahają się 12 do 18% wszystkich emisji. Oznacza to, że mamy tutaj duży potencjał do redukcji tej emisyjności, ale musimy też podzielić tą kwestię na pochodzenie gazów, bo inaczej wygląda to u przeżuwaczy, a inaczej u monogastryków - zaznaczył, przypominając, że ludzie też należą do monogastryków i też emitują, ale poziom naszej emisyjności jest przynajmniej o połowę mniejszy niż w przypadku przeżuwaczy. - To jest dla nas pocieszające, że nikt w przyszłości nie będzie na nas krzyczał, żebyśmy ograniczali naszą osobistą emisję - stwierdził z uśmiechem. Podkreślił przy okazji, że poruszając problem produkcji zwierzęcej, powinniśmy zwrócić także uwagę na problem marnowania żywności. - Emisje pochodzące z marnowanej żywności są na takim poziomie, jak z całej produkcji zwierzęcej. Musimy się więc zastanowić, czy atakujemy zwierzęta, czy rozpoczynamy działalność edukacyjną, która by pozwoliła uświadomić społeczeństwu, że marnowanie żywności, to jest działalność na własną szkodę - podsumował prof. Roman Niżnikowski.
Które uprawy pochłaniają najwięcej CO2? Pesymizm burmistrza
W trakcie podsumowania panelu wśród prelegentów wywiązała się jeszcze kilkuwątkowa dyskusja. Henryk Ignaciuk zachęcał naukowców do pracy nad zbadaniem tego, ile gazów cieplarnianych pochłaniają poszczególne rośliny. - Byłoby to ważne dla nas, żebyśmy wiedzieli, w którym kierunku pójść, co nam się opłaci, co jest konieczne? - podkreśłił Ignaciuk, na co prof. Niżnikowski stwierdził, że według obecnego stanu wiedzy, dużo dwutlenku węgla pochłania na pewno kukurydza, ale w przypadku innych upraw jest jeszcze dużo pracy do wykonania. Głos zabrał także burmistrz Dariusz Strugała, który zaznaczył, że z punktu widzenia praktyka, nie jest optymistą, jeżeli chodzi o dynamiczny rozwój OZE na wsi. - Jako burmistrz gminy, która jest typowo wiejska, mam praktycznie na naszym obszarze samych rolników, ale podkreślam, jeżeli nie będzie zniesionych barier, które ograniczają nas w rozwoju, jeżeli ludzie w danej miejsowości, danej gminie, danym okręgu nie będą mieli z tego korzyści, to będzie problem. Dodatkową przeszkodą jest brak możliwości przyłączeniowych. Inwestycje w farmy fotowoltaiczne można powiedzieć, że się zatrzymały, przynajmniej w Wielkopolsce - zaznaczył Strugała, kwitując to wszystko stwierdzeniem: Jeżeli instytucjonalne problemy nie będą rozwiązane, jeżeli nie będzie tego, o czym mówili pani Anna Kornecka i pan profesor, czyli metod dojścia, to zderzymy się ze ścianą teraźniejszości, z problemami tak bieżącymi, jak kryzys zbożowy i opłacalność rolnictwa w ogóle.