Rolnik, sołtys i radny z ambicjami - mieszka w domu z rudą żelaza
Mała miejscowość w Wielkopolsce - poza nazwą - z Zamościem na Lubelszczyźnie ma niewiele wspólnego. Inna lokalizacja, inne perspektywy życiowe i inne problemy.
Dom z rudą żelaza
Tego budynku nie można przeoczyć. Położony przy niezbyt ruchliwej drodze powiatowej zwraca uwagę oryginalnym wyglądem i konstrukcją. To przedwojenny dworek z rudy darniowej, czyli skały osadowej o niewielkiej zawartości żelaza. Rodzina mieszka w nim od pokoleń. Opuścili go tylko raz - gdy w czasie wojny zostali przymusowo wywłaszczeni na mocy dekretu podpisanego przez samego Hitlera. Wyszli tak, jak stali. Bez niczego.
Gospodarstwo przejęli niemieccy farmerzy. Prawowici właściciele odzyskali je po wojnie. - Potomkowie tych Niemców kiedyś tu przyjechali. Z tłumaczem. Mieli zdjęcia tego domu. Chcieli go kupić. Pytali, czym się zajmujemy. Powiedzieliśmy, że hodujemy bydło opasowe. Oni na to: „Gut interes!”, że będzie z tego „Eine Menge Geld”. Ale mama nie chciała z nimi rozmawiać. Odjechali - wspomina Karol Styczyński. Niecodzienną wizytę dobrze pamięta. Miał wtedy kilkanaście lat.
Zniszczony dworek przeszedł gruntowny remont. W zasadzie ocalały tylko ściany frontowe. No i ruda żelaza - widać ją nawet w salonie. Nieotynkowana nadaje pomieszczeniu unikalności i charakteru. Ma też bardzo dobre właściwości wentylacyjne - zimą zatrzymuje ciepło, a latem daje chłód. Klimatyzacji nie trzeba.
Brat był zdolniejszy. Został prawnikiem
Karola i Dominika dzieli 6 lat i zainteresowania. Pierwszego od zawsze bardziej ciągnęło do pracy fizycznej, drugiego do książek. Karol od małego pomagał ojcu w gospodarstwie. Nawet wtedy, gdy uczył się w technikum rolniczym. Z sentymentem wspomina, jak po powrocie ze szkoły jadł szybko obiad, przebierał się w robocze ciuchy i wybiegał z domu. Do lekcji siadał wieczorem.
Dominik był inny - sumienny, ambitny i zdolny. W szkole zawsze chciał być najlepszy. Ukończył liceum ogólnokształcące, później studia prawnicze. Mieszka w Skierniewicach (woj. łódzkie), jest radcą prawnym. Powodzi mu się. Właśnie otworzył drugą kancelarię.
- Trochę mu zazdroszczę - nie kryje Karol. - Jak ja wyjadę na tydzień nad Bałtyk, to jestem szczęśliwy. I to jeszcze pod warunkiem, że tata mnie zastąpi. A on podróżuje po całym świecie. Nie jest tak uwiązany. No i ma pieniądze.
Postawił na bydło. Mniej wymogów, pewniejszy pieniądz
Kiedyś było inaczej. Bogdan Styczyński, ojciec Karola i Dominika, prowadził hodowlę trzody chlewnej i bydła. Z czasem z trzody jednak zrezygnował. Przekonały go bardziej stabilne ceny mięsa i mniej rygorystyczne wymogi. Do tego doszła nie najlepsza jakość ziemi. 85-hektarowe gospodarstwo stanowią głównie grunty szóstej i piątej klasy; są użytkowane jako łąki i pastwiska. Obecnie wypasa się na nich stado liczące prawie 80 sztuk bydła. Hodowla jest prowadzona w cyklu zamkniętym. Mamki wykarmiają cielaki, z kolei dorosłe zwierzęta są sprzedawane.
- W trzodzie jest szybszy obrót pieniędzmi. Po 3, 4 miesiącach możesz liczyć na zysk. Ale on nigdy nie jest oczywisty. Podstawa to umowa z pewnym odbiorcą, który płaci na czas. W przeciwnym razie nie ma kalkulacji - uważa Karol Styczyński. - A nie daj Boże, jak przyjdzie ASF, wejdziesz w czerwoną strefę i koniec! Zlikwidują ci hodowlę i zostawią z niezapłaconymi ratami za ciągnik czy ziemię. Ryzykowne.
W hodowli bydła ryzyka też nie brakuje. Największe dotyczy warunków atmosferycznych. Susza powoduje, że paszy jest mniej, a do tego gorsza jakościowo.
Sołtysowanie go wciągnęło. Teraz został radnym
Przygodę z samorządem rozpoczął w 2019 r. Miał wtedy 35 lat. Rzucił wyzwanie wieloletniemu gospodarzowi wsi, a prywatnie swojemu sąsiadowi. To był rekordzista wśród sołtysów - funkcję pełnił nieprzerwanie od 30 lat.
- Pomysł wyszedł od mieszkańców. Dzwonili, pytali: „Karol, spróbujesz, wystartujesz?” Troszeczkę się wahałem, ale widziałem, że dużo młodych ludzi chce zmiany, więc postanowiłem zaryzykować - mówił w lokalnym Radiu Września.
Ryzyko się opłaciło. Styczyński sensacyjnie wygrał. Stanął na czele najmniejszego, bo liczącego około 60 mieszkańców sołectwa w gm. Pyzdry. I właśnie mieszkańcy byli motorem napędowym jego działań - udało mu się ich zintegrować i zmotywować do działania. Zachęcił ich nawet do udziału w akcjach charytatywnych na rzecz potrzebujących dzieci. Zbierali pieniądze, kasztany, puszki i nakrętki.
- Wcześniej każdy widział tylko czubek własnego nosa. Nawet do sprzątania wsi było ciężko kogoś namówić. Z czasem zaczęły się dołączać kolejne osoby - wspomina.
Sukcesów w mijającej kadencji było więcej: we wsi powstała drewniana wiata, przylegający do niej plac został wyłożony kostką betonową, wymieniono lampy uliczne i utwardzono drogi dojazdowe do pól. Sporo jak na skromny, bo liczący tylko 18 tys. zł budżet sołecki.
Kulminacją były jednak zeszłoroczne dożynki gminne. Pierwsze takie we wsi. Sołtys otrzymał za nie podziękowania od samego burmistrza.
- To był dobry czas - Karol Styczyński podsumowuje mijające 5 lat. - Wszystko, co sobie zaplanowałem, zrobiłem. Najważniejsze, że ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać, udzielać się na rzecz wsi i o nią dbać.
Najniższy szczebel samorządu gminnego mu nie wystarczył. We wrześniu ubiegłego roku wszedł w skład Rady Powiatowej Wielkopolskiej Izby Rolniczej we Wrześni. Chętnych brakowało, więc sam się zgłosił.
W kwietniowych wyborach samorządowych z kolei uzyskał mandat radnego Rady Miejskiej w Pyzdrach. Sprawił jedną z większych niespodzianek - wygrał z wieloletnim radnym z sąsiedniej miejscowości.
- Radny może więcej niż sołtys. Chciałbym coś zrobić dla wsi, dla mieszkańców - argumentuje swoją decyzję.
Na samorządzie gminnym kariery kończyć nie zamierza. Marzy mu się Rada Powiatu Wrzesińskiego. Startował do niej już 5 lat temu. Nie wyklucza, że spróbuje ponownie. Z dorobkiem sołtysa i radnego powinno mu być łatwiej.
Walczy o lepszą przyszłość. Dlatego protestuje
40-latek aktywnie angażuje się w protesty rolnicze. Pierwszy zorganizował w styczniu tego roku. Na zrekonstruowane przejście graniczne między Pyzdrami a Borzykowem zjechało ponad 80 ciągników z biało-czerwonymi flagami i antyunijnymi hasłami. Stały tak przez kilka godzin.
Dużo bardziej uciążliwy dla mieszkańców był marcowy protest - polegał na blokadzie mostu w Pyzdrach.
- Ludzie na nas psioczyli, ale przecież my walczymy nie tylko o siebie. O wszystkich! Zielony Ład nas wykończy. Polityka Unii Europejskiej prowadzi donikąd! - rozkłada bezradnie ręce. - Tu nie chodzi tylko o Polskę, ale o całą Europę - dodaje.
Strajki przyniosły tylko połowiczny efekt. Z zapisów Zielonego Ładu ma zniknąć część wymogów związanych z dekarbonizacją rolnictwa, m.in. obowiązek ugorowania. Niewielu jednak to zadowala.
- Chciałbym, żeby w końcu przyszedł ktoś, kto będzie myśleć po polsku. Ja rozumiem, że jesteśmy w Unii, że mamy otwarte granice, ale tam się wprowadza ograniczenia i nie zastanawia nad ich konsekwencjami - twierdzi.
- Wiceminister Kołodziejaczak nie myśli po polsku? - dopytujemy.
- Uważam, że nie. On mnie nigdy nie przekonywał.
- A czy wy, rolnicy, oceniacie pozytywnie któregokolwiek z dotychczasowych ministrów rolnictwa? - drążymy temat.
- W ostatnim czasie nie.
- A wcześniej?
- Dla mnie ostatnim przedstawicielem rolników, który myślał jak prawdziwy Polak, był Andrzej Lepper. Nie było lepszego.
Przyszłość rysuje się w ciemnych barwach
Karol Styczyński nie należy do żadnej partii. Znajomi śmieją się, że jest antysystemowy - nie popiera opcji, która była, ani tej, która jest. Nawet na potrzeby udziału w wyborach do rady miejskiej założył swój komitet.
- Jedyne, czego bym chciał, to normalności i stabilizacji. Ale dziś na próżno ich szukać. To wszystko idzie w złym kierunku - nie ma wątpliwości.
Stąd obawy przed kolejnymi inwestycjami w gospodarstwo - chciałby wznieść budynek inwentarski i halę do słomy. Na razie się z tym jednak wstrzymuje. Nie wie, co będzie jutro, a co dopiero za rok, czy za dwa. Wie tylko jedno - w kryzysie wieś sama się wyżywi. Miasto niekoniecznie.