Prof. Walenty Poczta: Możemy produkować jeszcze więcej i lepiej
Jak wyglądamy na tle innych państw UE pod kątem eksportu produktów rolno-spożywczych? Dlaczego produkujemy mniej świń? Kiedy technologia 5 G wkroczy do rolnictwa?
Na te pytania odpowiada prof. dr hab. Walenty Poczta, dziekan Wydziału Ekonomiczno - Społecznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu rozmawia Dorota Jańczak
W ciągu 20 lat do polskiego rolnictwa wpłynęło 305 mld zł w ramach programów unijnych. To dużo?
Bardzo dużo. Są to pieniądze, które z polskiego budżetu nigdy i w żaden sposób nie mogłyby być dla rolnictwa wygospodarowane. Rolnictwo było pierwszym beneficjentem i jeśli chodzi o ujęcie sektorowe jest największym. Suma, o której pani wspomina, jest z dołożeniem środków krajowych. Ponad 55 mld euro to środki, które wpłynęły do sektora rolnego bezpośrednio z budżetu UE.
Rozwój polskiego rolnictwa następowałby tak szybko, gdybyśmy nie weszli do UE?
Nie byłoby na to żadnych szans z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na wsparcie, czyli na stronę budowania potencjału, dzięki któremu możliwa była rosnąca podaż produktów rolnych, a po drugie, jeśli byśmy spojrzeli od strony popytu, ze względu na rynek europejski. Bez członkostwa w Unii nie mielibyśmy dostępu do ogromnego jednolitego rynku zbytu, jakim jest rynek europejski.
Czy Polska odniosła sukces w ostatnich latach w dziedzinie rolnictwa?
Tak, ponieważ wzrost eksportu rolno-żywnościowego po naszej akcesji do Unii Europejskiej jest sześciokrotny. Ponad 80% produktów rolno-żywnościowych sprzedajemy właśnie do krajów UE, czyli w tzw. handlu wewnątrzwspólnotowym. Mało tego, 1/3 tego co wytworzy polskie rolnictwo i przemysł spożywczy jest eksportowane, czyli bez jednolitego rynku europejskiego możliwości produkcyjne byłyby ograniczone. Nie byłoby gdzie polskich produktów rolno-żywnościowych sprzedać. I nie mówią prawdy ci, którzy twierdzą, że są rynki alternatywne. Są ale w niewielkim zakresie. Bardzo trudno znaleźć rynek 500 mln konsumentów, gdzie nie ma żadnej protekcji, żadnych ograniczeń taryfowych, czyli ceł, ani pozataryfowych i gdzie jest jeszcze wysoka siła nabywcza.
Zarówno eksport, jak i import polskich produktów rolno-spożywczych z roku na rok wzrasta. Czy ten trend utrzyma się?
Powinien, ale za tym muszą kryć się twarde przewagi efektywnościowe, a nie tylko cenowe, czyli wyższa efektywność i jakość. Nie mówię, że jakość polskich produktów rolno-spożywczych jest zła, ale do niej musi przekonać się konsument w krajach, gdzie nasze produkty spożywcze sprzedajemy. Często jest tak, że one nie są sprzedawane pod polską marką. Nie mamy ekskluzywnych produktów, które za granicą dobrze by się sprzedawały. Tego szybko się nie zrobi. Na to lata pracować trzeba. Obecnie jesteśmy dopiero ósmym eksporterem produktów rolno-żywnościowych w UE. Wiele krajów, gdzie są dużo mniejsze zasoby ziemi, jest przed nami. Nasz udział w handlu na rynku wewnątrzunijnym stanowi niecałe 4%. Mógłby śmiało wynosić jeszcze raz tyle. Ziemi mamy ponad 8% zasobów wszystkich krajów UE.
Jakie państwa mają wyższy eksport niż my?
Przed nami są m.in. Holandia, Włochy, Hiszpania, Francja, Wielka Brytania i Niemcy. Na poziomie Polski jest Belgia. Nieco mniejszy niż Polska eksport rolny ma Irlandia czy Dania.
W jakich sektorach rolnych produkcja jeszcze bardziej mogłaby się rozwijać?
Niestety konkurentów mamy dużych i silnych. Klimat powoduje, że w Polsce trzeba uprawiać i produkować te same produkty żywnościowe co w rolnictwie najwyżej rozwiniętych krajów UE, czyli w Danii, Niemczech czy północnej Francji. Nie jest wcale tak prosto i łatwo sprzedawać produkty wysokojakościowe, bo tu oprócz tego, że wytworzy się produkt wysokiej jakości, to trzeba zdobyć markę i z tą marką być na rynku. Szynka parmeńska czy ser parmeński mają wysokie ceny, bo przez lata budowano markę.
A sławetna polska wołowina?
Polska wołowina nie jest najwyższej jakości. Zresztą skutkiem tego uzyskiwane ceny są niższe. Nie mamy wołowiny najwyższej jakości z tego względu, że w stadzie bydła niewielki jest udział krów ras typowo mięsnych. Dużo wołowiny pochodzi z ras mlecznych, ale też coraz więcej z krzyżówek towarowych. Nie jest ona zła, ale daleko ustępuje wołowinie z wielu krajów Europy Zachodniej. Poprawia się i w tym sektorze został odniesiony duży sukces. To jest ten kierunek, który powinien być rozwijany z tego względu, że jest słabe wykorzystanie użytków zielonych w Polsce. W wielu regionach są pozostawione samym sobie albo ich wykorzystywanie ma na celu głównie uzyskanie dopłat. Nie wygląda to dobrze w wielu regionach kraju, od woj. zachodniopomorskiego po woj. podkarpackie. Po stronie niemieckiej obsada bydła na użytkach zielonych jest 2,5 razy większa niż na Pomorzu Zachodnim.
Z czego wynika, że użytki zielone leżą odłogiem?
To ma trochę historyczne uwarunkowanie, bowiem gdy wchodziliśmy do UE była obawa, że nie uda nam się wykorzystać w pełni wszystkich środków, które były dedykowane rolnictwu. Obowiązywał wówczas w starej Unii system polegający na tym, że dopłaty były nie do wszystkich gruntów rolnych, tylko niektórych upraw na gruntach ornych i do przeżuwaczy. Wybraliśmy w Polsce system uproszczony i wystarczyło mieć łąkę, ale nie trzeba było prowadzić produkcji bydła czy owiec i otrzymywać dopłatę. Stąd między innymi wycofano się z produkcji zwierzęcej. Teraz to się trochę zmienia i jest powrót do produkcji zwierzęcej. Poza tym nie było zupełnie ras mięsnych w Polsce. Od niedawna upowszechnia się krzyżowanie towarowe z bydłem ras mięsnych i chów bydła ras mięsnych. Poza tym popyt wewnętrzny na wołowinę był kiepski i nadal jest słaby.
Lepiej radzimy sobie w sektorze mleka.
Tak. Produkcja mleka dobrze funkcjonuje w naszym kraju. Z pewnością będą potrzebne jakieś procesy konsolidacyjne. Tych podmiotów jest nadal stosunkowo dużo. Bardzo dobrze się stało, że jeszcze przed wejściem Polski do UE, przy wykorzystaniu środków przedakcesyjnych ten sektor został dobrze zmodernizowany i całkiem dobrze sobie radzi. Natomiast nadal są potrzebne i zachodzić muszą procesy koncentracji i konsolidacji, i one zachodzą.
Mówiąc o sukcesach trzeba koniecznie wspomnieć o drobiarstwie.
Sektor drobiarski jest przykładem poradzenia sobie bez wsparcia środkami publicznymi na wolnym rynku. Skorzystał on z jednolitego rynku europejskiego, gdzie jest dostęp do 500 mln konsumentów bez żadnych ograniczeń. Branża drobiarska poradziła sobie postępem i innowacjami. W Europie jesteśmy na pierwszym miejscu pod względem wielkości produkcji i eksportu w wymiarze ilościowym.
Zupełnie odwrotna tendencja niż w przypadku produkcji trzody chlewnej...
W tym przypadku nie zaszły procesy unowocześnienia produkcji, jakie zajść powinny. Z produkcją trzody chlewnej stało się na świecie i staje w Europie to, co wcześniej stało się z produkcją drobiarską, czyli gros tej produkcji wytwarzane jest przez raczej duże gospodarstwa rolne. Oczywiście pozostała jakaś ilość, szczególnie w Europie, gospodarstw mniejszych, które, aby miały rację bytu, powinny być zintegrowane z mniejszymi rzeźniami i przetwórniami oraz produkować na rynek lokalny produkty o wyższej jakości. A to w Polsce działa w niedużym zakresie. Natomiast gros tej produkcji na świecie to produkcja masowa o wysokiej efektywności i tania. Dzięki sile UE, jako negocjatora na forum Światowej Organizacji Handlu, dzięki temu, że są bariery taryfowe i pozataryfowe na granicy UE, także polskie rolnictwo jest chronione przed groźbą, zarówno obecnie a głównie w przyszłości, napływu taniej wieprzowiny z krajów takich jak USA, Rosja, Ukraina, Chiny, gdzie procesy koncentracji zachodzą w wymiarze niewyobrażalnym w Unii Europejskiej. Tam są budowane fermy o wielkości setek tysięcy sztuk świń w jednym wsadzie.
Ukraina jest dla nas silnym konkurentem nie tylko w przypadku produkcji zwierzęcej, ale i roślinnej. Polscy rolnicy narzekają na napływ dużych ilości taniego zboża z Ukrainy.
To z jednej strony prawda, ale z drugiej strony powinniśmy się z tego cieszyć, być przygotowani i mieć pogłowie świń wynoszące nie 10 mln, a 25 mln sztuk i to tanie zboże wykorzystać na paszę, przerobić i sprzedać mięso.
Tylko jak to zrobić?
Duńczycy i Holendrzy potrafią. Polacy też mogą potrafić.
W jakim momencie popełniono błąd, który spowodował, że pogłowie świń w Polsce tak drastycznie spadło?
Popełniono błąd już paręnaście lat temu nie wspierając czy nawet utrudniając procesy koncentracji. Między innymi rolnicy mają duży problem, jeśli chodzi o wydzielenie terenów, na których mogliby swobodnie inwestować w rozwój trzody chlewnej bez protestów sąsiadów.
W innych krajach nie ma tego problemu?
Oczywiście, że jest. Ale powydzielane są strefy produkcji rolnej. Zadbano o to, by była doprowadzona infrastruktura, bo nie wystarczy na mapie palcem pokazać, tu możecie budować chlewnię. Trzeba dostarczyć prąd, wodę, kanalizację. Natomiast u nas to leży, a potem co chwilę mamy awantury, bo rolnik chce wybudować chlewnię, a sąsiedzi, którzy przestali być rolnikami kilka lat wcześniej, mówią, że będzie im źle pachnieć.
Co się stało z fermami zarodowymi świń w Polsce? Dlaczego sprowadzamy tyle sztuk warchlaka z Danii i Holandii?
Bo to jest produkcja, gdzie są postawione bardzo wysokie wymagania. Musi być materiał jednorodny, zdrowy, dobrze utrzymany. Jest nie tak mało ferm, które w Polsce radzą sobie dobrze, natomiast jest ich za mało w stosunku do skali produkcji, którą możemy realizować. Są dwa pytania: czy sobie z tym poradzimy, czy trzeba zaakceptować fakt, że „wylęgarnią” prosiąt w Europie jest Dania? Być może uda się w Polsce odbudować produkcję prosiąt. Potrzebne jest do tego wsparcie środkami publicznymi i odpowiednie zabezpieczenie sfery regulacyjno - prawnej.
Niebywale wahania cen na rynku trzodziarskim raczej demotywują producentów do budowania ferm zarodowych...
Wahania były, są i będą. Zmiany cenowe są mniejsze niż kiedyś bywały. Cykl świński, mimo wszystko, łagodzi się. Natomiast opłacalność musi być w cyklu. Nie można jej szacować, kiedy jest akurat górka świńska, kiedy ceny są niskie. Duńczycy nie narzekają, a ceny mają te same. Jest jednolity rynek europejski. Z wyjątkiem drobiu, ceny wszystkich polskich produktów rolnych mieszczą się w granicach średnich cen europejskich.
Na produkcji rolnej można byłoby lepiej zarabiać, gdyby rolnicy się zrzeszali. A to w naszym kraju nadal kuleje. Dlaczego?
Na pewno nie jest to panaceum dla wszystkich gospodarstw rolnych. Tym najmniejszym gospodarstwom grupy producenckie też nie pomogą. Natomiast powinny gospodarstwa rodzinne, średnie i większe ze sobą współpracować. Różne są przyczyny braku integracji. Niedostatek kapitału społecznego dotyczy całego społeczeństwa, w tym i rolników. Nie ufamy sobie. Możliwości kooperacji są duże. Integracja pozioma, która sama w sobie jest wartością, stwarza możliwości integracji pionowej, czyli np. kilkunastu rolników może myśleć, by wejść w przetwórstwo i zyskać kolejne dochody. Mogą nie tylko uzyskać wyższe ceny sprzedaży czy niższe ceny zakupu, ale także uzyskiwać dochody w kolejnych ogniwach łańcucha żywnościowego. Jeśli chodzi o uregulowania prawne, w ostatnich latach zrobiono bardzo pozytywne kroki w tym względzie. Może jeszcze za wcześnie, by obserwować tego efekty, ale, niestety, optymistą nie jestem.
Sprzęt rolniczy i technologia w porównaniu do tego, co było jeszcze 20 lat temu, ogromnie się zmieniły.
Tak, a to dopiero początek. Wchodzimy w fazę, gdzie technika cyfrowa, łącznie z wykorzystaniem technologii 5 G, będzie wkraczać coraz szerzej w rolnictwo. Myślę, że jest to kwestia najbliższych kilkunastu lat. To się dzieje i nie ma bariery, by proces ten zatrzymać. Przez wieki uważano, że rolnictwo to współdziałanie przyrody i ręcznej pracy ludzi, potem udało się to przełamać, dzięki wyżej zaawansowanej mechanizacji. A w tej chwili, gdy dołoży się techniki cyfrowe, tę pracę fizyczną będzie można coraz bardziej zastępować, może i w niedalekiej przyszłości, w całości robotami.
Wykorzystywanie coraz wyższej technologii w rolnictwie wymusza zdobywanie wiedzy. Rolnicy są coraz lepiej wykształceni?
Na naszym Uniwersytecie na Wydziale Ekonomiczno-Społecznym jest coraz więcej studentów z gospodarstw rolnych, którzy do nas przyszli głównie po wiedzę ekonomiczno - finansową. Z kolei na studiach podyplomowych mamy osoby, które z wykształcenia są prawnikami, ekonomistami, inżynierami, ale mamy też, o dziwo, lekarzy czy osoby po teologii, po uczelniach artystycznych. Osoby te chcą uzupełnić swoje wykształcenie. Wybrały wcześniej inne kierunki, ale zmieniają swoje plany w związku z tym, że rodzice mają gospodarstwo i dochodzą do wniosku, że rolnictwo będzie ich głównym albo dodatkowym zajęciem. Odpowiednio duże gospodarstwo w tej chwili to nie jest złe miejsce pracy. To są stabilne dochody i pewna swoboda w tym, co się robi, a przy tym nie ma tak ciężkiej pracy fizycznej, jak kiedyś bywało.
Od ilu hektarów przy produkcji roślinnej można mówić o rentowności gospodarstwa rolnego?
Przy typowej produkcji roślinnej o dochodach porównywalnych ze średnią krajową można myśleć przy 50 hektarach. W Europie zachodniej u naszych konkurentów rośnie liczba gospodarstw powyżej 100 ha. Liczba tych z mniejszym areałem spada. Oznacza to, że rolnicy dysponujący mniejszą ilość gruntów rezygnują z prowadzenia gospodarstw. W Polsce od kilku lat zauważa się wzrost gospodarstw od 30 ha.
Jaka może być średnia wielkość gospodarstw za 20 - 30 lat?
Średnią się nie przejmujmy, bo jest bardzo dużo gospodarstw, które są drobne i użytkują niewielki odsetek ziemi. Ważniejszą informacją jest to, jaka część ziemi rolniczej jest w gospodarstwach rozwojowych, które przyrastają. U naszych konkurentów, w Europie Zachodniej 80-90% ziemi jest w gospodarstwach, które rozwijają się. A w Polsce stanowi to 50-60%. 40% ziemi jest w gospodarstwach, w których rozwoju nie ma.
Powiększanie gospodarstw w tej chwili w Polsce nie jest łatwe.
Zgadza się. Pierwsza sprawa to cena gruntu, a po drugie to jest proces społeczno-demograficzny i tego nie da się przyśpieszyć. Natomiast ważne jest to, żeby rozwiązaniami prawnymi nie hamować tego procesu.
Co ma miejsce pana zdaniem w tej chwili? Źle pan ocenia wejście w życie ustawy o obrocie gruntami rolnymi?
Wprowadzone ograniczenia chyba nie są potrzebne. Chronić trzeba ziemię dobrą jakościowo. Gospodarstw powyżej 100 ha w Polsce mamy raptem 12 tysięcy. I one użytkują 21% ziemi. A tych powyżej 300 ha jest nieco powyżej 2 tysiące i one użytkują 1,5 mln ha, czyli tylko11% ziemi rolnej. Nie ma zatem problemu nadmiernej koncentracji.
Czy problem ziemi nieużytkowanej rolniczo w naszym kraju jest znaczny?
Jeśli ziemia jest słabej jakości i wypada, bo przeznaczona jest na inne cele, np. zalesianie, to dobrze. Ale większym problemem jest „udawanie” produkcji rolniczej, żeby uzyskać dopłaty, dotyczy to niektórych większych, ale w dużym zakresie małych gospodarstw. Następuje tam skrajna ekstensyfikacja, uprawiane jest tylko zboże bez żadnej pielęgnacji i nawożenia, byle tylko coś zasiać i wziąć dopłatę. Im mniejsze gospodarstwo, tym powinna być większa intensywność produkcji. A jest często dokładnie odwrotnie. Znaczna część zasobu ziemi jest w gospodarstwach nierozwojowych, gdzie wymagana nowoczesność nie trafiła. Część ziemi jest też porzucana, bo jeśli ktoś ma 1-2 ha i dochody z innych źródeł, zwłaszcza w południowej i środkowej części kraju, gruntów nie obsiewa. Są one zaniedbane.
Myśli pan, że programy unijne są dobrze wykorzystywane?
W większości są nieźle wykorzystywane. Może niepotrzebnie za dużo środków jest przeznaczanych na ONW bez żadnych zobowiązań ze strony rolników. Mógłby np. pojawić się chociażby wymóg wapnowania gleb kwaśnych.
Jaka będzie Wspólna Polityka Rolna po 2020 roku?
Dużo nadal nie wiemy, ale na pewno będzie. Niestety chyba będzie mniej środków, zwłaszcza w PROW. Będą duże wymagania rolno-środowiskowo-klimatyczne, a ONW będzie z nich wyłączone, czyli trzeba będzie przeznaczyć więcej środków na inne działania prośrodowiskowe. Istotne będzie, jak się je uda zapisać w projektowanych działaniach, czy one będą niejako przy okazji prorozwojowe. Ważne jest bowiem, żeby w polskim rolnictwie znacząca część środków trafiła na rozwój, bo jeszcze możemy i powinniśmy produkować więcej, bo polski sektor rolno-żywnościowy jest istotny z puntu widzenia całej gospodarki. Chociażby wspomniany już eksport rolno-żywnościowy, który stanowi 13% całości eksportu naszego kraju. Rolnictwo to całkiem ważna w Polsce gałąź gospodarki.