Z profesorem Pocztą o tym, w jaki kierunku zmierza polskie rolnictwo
Z prof. Walentym Pocztą, dziekanem Wydziału Ekonomiczno-Społecznego UP w Poznaniu oraz członkiem zespołu ekspertów do oceny ex-ante PROW 2014-2020 rozmawia Aleksandra Pilarczyk.
Mija dziesięć lat, od kiedy Polska jest w Unii Europejskiej. Nasze rolnictwo jest jednym z największych beneficjentów Wspólnej Polityki Rolnej. Ale przecież nie wszyscy rolnicy skorzystali po równo. Którzy najwięcej?
Unijna pomoc idzie dwoma kanałami. Jednym z nich są dopłaty bezpośrednie, a drugim - pomoc strukturalna, czyli środki w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Jeśli chodzi o pierwszy filar, czyli dopłaty bezpośrednie, to występuje prawie liniowość wsparcia uzależniona od obszaru użytków rolnych. Im większe gospodarstwo, tym większą uzyskuje pomoc. To nie jest pomoc ukierunkowana. Badania i zwykła logika wskazują, że dopiero w tych gospodarstwach, w których poziom dochodu gwarantuje utrzymanie rodziny rolnika, dopłaty bezpośrednie mogą być przeznaczane także na cele rozwojowe. Generalnie z badań wynika, że zdecydowaną większość dopłat rolnicy przeznaczają na zakup obrotowych środków produkcji: nawozów, paliwa i środków ochrony roślin. Stosunkowo niewielki udział ma przeznaczenie na cele konsumpcyjne. Natomiast spożytkowanie dopłat na cele inwestycyjne rośnie wraz z ze wzrostem obszaru gospodarstw. W tych największych deklarują, że około 30% dopłat przeznaczają na cele rozwojowe.
W największych, czyli jak dużych?
Tych które mają 100 i więcej hektarów. W gospodarstwach najmniejszych jest większy udział przeznaczania dopłat na cele konsumpcyjne, następna część jest przeznaczana na środki obrotowe, a wydatki na inwestycje są znikome.
Większe zróżnicowanie w dostępności do środków unijnych jest w drugim filarze. W drugim filarze wsparcie jest ukierunkowane. I korzystają z niego w większym zakresie gospodarstwa duże, ale nie największe. W PROW 2007-2013 w grupie gospodarstw do 20 ha na 100 gospodarstw przypadał mniej niż jeden zrealizowany projekt z działania 121 – „Modernizacja gospodarstw rolnych” ,natomiast w podmiotach powyżej 20 ha przeciętnie co siódme gospodarstwo korzystało z takiego wsparcia (relacja wynosiła 14 projektów na 100 gospodarstw). Wymogom postawionym w PROW-ie są w stanie sprostać gospodarstwa po pierwsze: w miarę duże, po drugie: prorozwojowo nastawione. Jeśli chodzi o wsparcie o charakterze modernizacyjnym, ale także np. z programów rolnośrodowiskowych, też bardziej korzystają z niego gospodarstwa nastawione prorozwojowo. Z prorozwojowych działań PROW-u skorzystało tylko kilkadziesiąt tysięcy gospodarstw na 1,5 mln istniejących. Zresztą prawda jest taka, że jeśliby analizować gospodarstwa pod kątem rozwoju, a za ten rozwój przyjąć wzrost majątku gospodarstwa, to tylko w granicach 80 tys. gospodarstw odnotowuje taki przyrost. W pozostałych gospodarstwach majątku ubywa, nie jest odtwarzany.
Skąd polscy rolnicy biorą pieniądze?
Przede wszystkim z działalności produkcyjnej, ale prawie połowa dochodów rolników pochodzi w Polsce z tytułu uczestnictwa we Wspólnej Polityce Rolnej. Średnio, ale w innych krajach UE jest to zwykle jeszcze więcej. W Polsce to się różnie kształtuje w poszczególnych typach gospodarstw i zależy także od ich wielkości. Stosunkowo mały jest np. udział wsparcia unijnego w dochodach gospodarstw warzywniczych, sadowniczych, ale w gospodarstwach małych niewyspecjalizowanych i dużych prowadzących produkcję roślinną udział środków z WPR przekracza nawet 80%. Trudno sobie w tej chwili wyobrazić sytuację rolnictwa bez wsparcia środkami unijnymi. Nasz budżet na pewno nie byłby w stanie tak dużych środków przeznaczyć na wspieranie rolnictwa.
Panie profesorze, a jak pan ocenia działanie skierowane na pomoc dla młodych rolników? Jaka jest skuteczność premii za młodość do 40. roku życia?
Ta premia za młodość do 40. roku życia ma jakieś uzasadnienie, bo wynika z następstwa pokoleń, gdyż często nie wcześniej niż koło czterdziestki następuje przekazanie gospodarstwa. Rozstrzygnięcia, które były w PROW-ie 2007-13, są daleko lepsze od tych, które funkcjonowały wcześniej. One po pierwsze: zapobiegają niepotrzebnemu wydatkowaniu premii na gospodarstwa sztucznie dzielone, po drugie: wymuszają jakieś ukierunkowanie. Często tak bywa, że ten młody człowiek ma pomysły, chce dokonywać zmian w gospodarstwie, wprowadzać innowacje. Myślę, że to nie są zmarnowane pieniądze, jeśli się wesprze młodych rolników którzy chcą dokonać jakiegoś skoku technologicznego, unowocześnić produkcję. Jest to zwykle ich wybór życiowy na lat kilkadziesiąt.
A jak pan profesor ocenia działanie, które ma być wprowadzone w nowym PROW-ie, polegające na wypłacaniu premii w wysokości 60 tys. zł dla małych gospodarstw? To działanie będzie utrwalało istnienie kilkuhektarowych posiadłości. Ekonomiści podkreślają, że gospodarstwo, które jest w stanie utrzymać rodzinę na przyzwoitym poziomie, powinno mieć 50 ha, a najlepiej żeby to było 100 ha.
Jestem sceptykiem, jeśli chodzi o to działanie. Tutaj jest jeden jedyny warunek, pozwalający wystrzec się kłopotów, jakie wystąpiły z działaniem „wspieranie gospodarstw niskotowarowych” w PROW 2004-2006. Nie ma żadnego uzasadnienia dla wspierania specjalnymi premiami gospodarstw bardzo małych z jednym wyjątkiem: jeśli będzie przedstawiony wiarygodny i dobry biznesplan, że w tym gospodarstwie stworzone zostanie przynajmniej jedno miejsce pracy, że beneficjent dzięki temu wsparciu zarobi chociaż na siebie. Musi mieć jakikolwiek pomysł, który zapewni sukces ekonomiczny. Jeśli nie będzie z tego planu wynikać, że w wyniku inwestycji powstanie i utrzyma się przynajmniej jedno miejsce pracy, taka premia nie powinna być przyznawana, bo nie ma dla niej uzasadnienia. I myślę, że w przypadku kontroli Europejskiego Trybunału Obrachunkowego będą kłopoty. I słusznie.
Myślę, że ARiMR nie ma narzędzi, żeby zbadać skuteczność przedstawianych biznesplanów. To trzeba je stworzyć. Ten, kto aplikuje, powinien mieć dobry pomysł. W przeciwnym razie lepiej te środki przeznaczyć na inne cele: na przykład żeby pomóc wychodzącym z rolnictwa, stworzyć dla nich miejsca pracy.
Czy ma pan albo inni uczeni pomysł na to, jak by niekorzystną strukturę polskich gospodarstw zmienić? Jak sprawić, by były większe i bardziej dochodowe?
Problem leży poza rolnictwem. Tak długo nie będzie istotnych przemian strukturalnych w rolnictwie, jak nie będzie takiego wzrostu gospodarczego, który stworzyłby konkurencyjne miejsca pracy w stosunku do posiadania kilku- czy kilkunastohektarowego gospodarstwa. Jeśli koś nie ma alternatywy dla utrzymania siebie czy rodziny, to on jest sam sobie pozostawiony w tym gospodarstwie. W Polsce sytuacja jest trudniejsza niż bywała w Europie Zachodniej 50 lat temu, w tych krajach silnie rozwijał się przemysł, budownictwo, chłonność na siłę roboczą była duża, więc możliwości przepływu osób z rolnictwa zaistniały. W tej chwili rola przemysłu jest mniejsza i mniej pracochłonne są technologie. Skutkuje to tym, że są duże trudności z odpływem siły roboczej z rolnictwa do innych sektorów gospodarki. Problemem jest też wykształcenie dzieci ze wsi. Bo utrzymanie studenta w dużym mieście to na pewno jest wyzwanie finansowe. Teraz upowszechnienie kształcenia także w mniejszych ośrodkach jest duże.
Pan profesor chce powiedzieć, że studia na uniwersytecie w Poznaniu to jest to samo, co studia w małym mieście?
To nie jest to samo. Na pewno lepiej jest studiować w Poznaniu. I jest wielu młodych ludzi, którzy tu przyjeżdżają i sobie radzą. Często znajdują dodatkowe zatrudnienie i studiują. Jest też studentom oferowana pomoc socjalna. Jak spojrzeć na wyniki pańskiego raportu o stanie wsi, to w porównaniu z 1989 rokiem, poza burakami, pszenicą, mlekiem i drobiem wydajność polskiego rolnictwa za bardzo nie wzrosła. Ogółem produkcja wzrosła o kilkanaście, może 20% w tym czasie. Natomiast zmniejszył się obszar użytków rolnych. Na pewno poprawiła się jakość, poprawił się sposób przetwórstwa. Jeśli chodzi o wydajność – zwiększyła się wydajność buraków, mleka produkujemy więcej przy dużo mniejszym stadzie. Bardzo wzrosła produkcja drobiarska, szczególnie mięsa drobiowego.
Wejście Polski do Unii Europejskiej to też otwarcie rynku dla wszystkich jej członków. Czy nasza żywność może być konkurencyjna na unijnym rynku?
Nie jest źle. Eksport rolno-spożywczy wzrósł ponad trzykrotnie podczas naszej obecności w Unii. Mamy nadwyżkowe saldo obrotów i to przede wszystkim w handlu wewnątrzwspólnotowym, a na rynku UE lokujemy trzy czwarte naszej eksportowanej żywności. Ale to nie jest to, czego by się chciało. Bo udział, mimo tego że wzrósł trzykrotnie, wynosi około 3,5% w całości obrotów wewnątrzwspólnotowych, czyli to nie jest bardzo dużo, mogłoby być więcej. Trudno sprzedać polskie produkty pod polskimi markami.
Konfekcjonują to za granicą…
Tak. Wartość dodana – ta ostateczna – jest realizowana poza Polską. Na to potrzeba lat, by przekonać konsumentów z Europy Zachodniej do polskiej żywności. Profesjonaliści – handel i przemysł przetwórczy - wiedzą, że to jest towar dobrej jakości, ale marki u konsumentów żywności nie mamy jeszcze wyrobionej.
Mamy tanią siłę roboczą, ale nie jesteśmy konkurencyjni na rynku wieprzowiny. Świnie z Danii, Holandii i Niemiec są tańsze. Z czego to wynika?
To wynika z tego, że jeśli chodzi o produkcję wieprzowiny, nie zaszły w Polsce procesy koncentracji i modernizacji technologicznej. Odwrotnym przykładem jest drób, gdzie te procesy zaszły i nasza produkcja jest konkurencyjna.
Najbardziej stabilnie, bez rynkowych załamań, przebiega produkcja tych towarów, które są kwotowane: mleko i cukier. Ale kwoty mleczna i cukrowa będą zniesione. Jak pan przewiduje, czym to grozi?
Te przewidywania nie są takie proste. Jeśli chodzi o polskie rolnictwo, zniesienie kwot nie powinno wywołać jakichś dużych perturbacji sektorowych. Natomiast na pewno dalej będą zachodziły procesy koncentracji. I to zarówno jeśli chodzi o wielkość produkcji, jak i – w przypadku buraków cukrowych - koncentracji przestrzennej. Większe znaczenie będą miały koszty dowozu. Kto będzie miał duży areał, blisko cukrowni, ten będzie w korzystniejszej sytuacji. Podobnie będzie zresztą z mlekiem. Robiliśmy tu takie symulacje, które wskazują, że w Polsce nie powinno być spadku produkcji mleka, ale mogą być istotne przesunięcia regionalne.
Jak pan widzi przyszłość polskiego rolnictwa w ramach Wspólnej Polityki Rolnej?
Widzę nasze rolnictwo tylko w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, bo po pierwsze w polskim budżecie nie ma co marzyć o takim wsparciu jakie pochodzi z budżetu UE, a po drugie za granicę sprzedajemy ponad 25% produkcji rolnictwa i przemysłu spożywczego. Bez łatwego dostępu do rynku UE nie byłoby to możliwe. Nie ma też co marzyć o wyższych cenach żywności na rynku krajowym, bo kto i za co ją kupi? Myślę, że nasze rolnictwo nadal będzie się rozwijać. Natomiast ważną kwestią będą długofalowe zmiany strukturalne. Ale to będzie zależało od rozwoju całej gospodarki. Bo rolnictwo samo nie da rady. Jak będzie szybki wzrost gospodarczy i ssanie na siłę roboczą z rolnictwa, to te zmiany od razu przyspieszą.