Prowadzi ostatnie gospodarstwo we wsi i pracuje jako listonosz
- Dawniej, jak wszyscy we wsi mieli krowy, to się kochaliśmy, wszyscy jednakowo pachnieliśmy. Dzisiaj idziemy do kościoła i koleżanka żony mówi: "Już nie będę obok niej siedzieć, bo ona śmierdzi". A dwa lata temu sama miała jeszcze krowy i było dobrze... - mówi Stanisław Roś - rolnik z miejscowości Nowosiółki położonej w Bieszczadach.
- W Nowosiółkach jest 108 domów. Jeszcze 10 lat temu w każdym były co najmniej 2 krowy i jedna świnia. Teraz moje gospodarstwo zostało ostatnie we wsi. Jako jedyny utrzymuję krowy. Nikt inny nie ma nawet konia, nie mówiąc już o świniaku - mówi Stanisław Roś. - Czuję zazdrość i to, że niektórym moje gospodarstwo przeszkadza. Jak idę do kościoła, to z niektórymi nie chcę się nawet spotykać, bo słyszę tylko pytania: "Jeszcze to trzymasz?", "Po co to trzymasz?", "Zlikwiduj to". Nie umiem tego zrozumieć - zaznacza rolnik, podkreślając, że praca w rolnictwie wymaga od niego dużych poświęceń. - Wstaję tak, żeby być o wpół do piątej w oborze i kładę się spać nieraz o 23, bo trzeba oporządzić krowy i później iść do pracy. Człowiek lata z językiem na brodzie, żeby to wszystko ogarnąć - podkreśla Roś. Obecnie jego gospodarstwo liczy sobie 9 ha gruntów ornych i użytków zielonych. Utrzymywane jest w nim 12 krów mlecznych. - Dałoby się to gospodarstwo powiększyć, ale potrzeba do tego siły roboczej, a z tym jest problem. Ja pracuję jako listonosz, żona również chodzi do pracy, dzieci praktycznie wyfrunęły już z domu. Jeden syn mieszka jeszcze z nami, ale nie ma pociągu do rolnictwa. Kiedy jest opłacalność, to mówi, że mu się to podoba, a jak cena spadnie, to twierdzi już, że to nie robota - tłumaczy Stanisław Roś.
Spadek opłacalności mimo dodatków do mleka
Według rolnika 10 lat temu z gospodarstwa takiej wielkości jak jego, można było spokojnie z niego wyżyć. Dzisiaj jest to bardzo trudne. - Przy takiej inflacji i obecnych cenach środków do produkcji jest ciężko. 1 września miną mi 44 lata pracy na roli. Jeszcze trochę i będzie emerytura. A co dalej? Nie popuszczę gospodarstwa. Dopóki żyję będą u nas krowy. Czy to będzie 5 sztuk czy 2, ale będą. Liczę cały czas na to, że może ceny mleka pójdą do góry - zaznacza rolnik. Jak twierdzi, obecne ceny nie należą do najniższych, ale zawsze mogłoby być lepiej. - Dziennie przy 12 krowach mam 160-200 litrów mleka. W zależności od okresu laktacji poszczególnych sztuk. Sprzedaję je do Mlekovity i obecnie litr, jako że moje gospodarstwo posiada również certyfikat gospodarstwa ekologicznego, kosztuje 2,35 zł. Dzięki temu cena jest wyższa o 10 gr. To nie jest zła cena, bo patrząc wstecz - 5 lat temu było to 1,2 zł za litr, ale należy pamiętać jak po drodze zdrożały wszystkie środki produkcji, paliwo... - mówi Roś.
Ekologia, a ekologia
- Jest jedna rzecz, której nie mogę zrozumieć. Kiedy słyszę, że rolnik nie ma ani jednej krowy, ani innych zwierząt, a sadzi ziemniaki i sprzedaje je później jako ekologiczne, to zastanawiam się jak to możliwe. Na czym one rosną? - pyta rolnik. Jak podkreśla, sam uprawia co roku kawałek ziemniaków. - Mam swoich stałych odbiorców. Mogą być pewni, że poza obornikiem nie stosuję do ich uprawy żadnych nawozów sztucznych - mówi Roś i wyjaśnia specyfikę pracy w gospodarstwie ekologicznym. - Podstawą jest to, żeby były ugory, które ja wykorzystuję jako pastwiska. Krowy muszą być też karmione swoją paszą, czyli w moim przypadku pszenicą i ziemniakami - tłumaczy. - Jeśli chodzi o plony, to nie uzyskuję jakichś imponujących wyników. Zazwyczaj są to 3 tony z hektara. Jak są 4, to jest już naprawdę sukces. Więc kiedy słyszę, jak kolega z okolic Przemyśla mówi mi o 8-9 tonach... gdybym ja tyle uzyskał, to byłbym tutaj panem - śmieje się Stanisław Roś, podkreślając, że gleby które uprawia należą do VI i V klasy bonitacyjnej. Zdarza się także VI. - Na szczęście nie ma problemu z dzikami, ale gorzej jest z jeleniami i sarnami. Pojawiają się także żubry - mówi na temat szkód wyrządzanych przez dzikie zwierzęta.
Zbiera trawę z pól sąsiadów
- Według unijnych przepisów do jednej krowy ma być 2,2 ha areału. Ja mam tylko 9 ha na własność, ale zbieram też paszę z pól sąsiadów. Oni biorą dopłatę, a mi nawet pomagają kosić - wyjaśnia Roś. Jak podkreśla, praca na górzystych terenach nie należy jednak do najłatwiejszych. - Nieraz kiedy jadę na wystawę maszyn rolniczych i patrzę na te potężne pługi 6, 7 skibowe to łapie mnie niedosyt, bo wiem, że u nas nawet 2 skibowego pługa się czasami nie zapnie - zaznacza rolnik. - Podczas prasowania zdarza się, że bela ucieknie w dół zbocza. Trzeba tak kierować, żeby ją dobrze ustawić. To nie jest taka praca jak na terenach nizinnych... Nasz rząd nie myśli o terenach górzystych. Jest dodatek 200 zł do hektara, ale to tak naprawdę nic w porównaniu do różnicy w możliwościach pracy - podkreśla Stanisław Roś.
Planuje produkować soki
- Mam przed domem kawałek pięknego sadu. Chciałbym w przyszłości zacząć produkować soki. Orientowałem się już w temacie, nie wymaga to dużych kosztów. Planuję rozwinąć Rolniczy Handel Detaliczny - zapowiada Roś. - Można było dostać w tym roku dofinansowanie 50 tys. zł na taki cel, ale przegapiłem nabór wniosków, bo człowiek nie jest w stanie wszystkiego śledzić, a nikt nam tego nie podpowie. Myślę jednak, że w przyszłym roku się uda - dodaje. Według rolnika to dobry kierunek rozwoju. - Poza tym, pozostanę przy prowadzeniu gospodarstwa w takim zakresie jak obecnie. W czasie pandemii wybudowałem też dwa domki letniskowe na wynajem dla turystów, tak żeby mieć kilka źródeł dochodu - mówi. - A co będzie z gospodarstwem w dłuższej perspektywie? To już zależy od decyzji rodziny - kończy.
ZOBACZ TAKŻE: Rodzinne gospodarstwo Wojciechowskich - 200 ha, trzoda chlewna i bydło [VIDEO]
- Tagi:
- rolnik
- Bieszczady