Gospodarstwo „na końcu świata” [ZDJĘCIA]
Gospodarstwo Marii i Stefana Witkowskich znajduje się na granicy trzech gmin i dwóch powiatów. Do najbliższego domostwa jest prawie kilometr, a do szkoły, do której uczęszczają ich wnuczki, prawie dwa.
Polska wieś, to nie tylko nowoczesne gospodarstwa z dogodnym dojazdem, wodociągiem, gazociągiem, dostępem do szybkiego Internetu, dogodnym dojazdem dzieci do szkół, itp. We wsi Kamieniec, w gminie Kłecko, w powiecie gnieźnieńskim znalazłem gospodarstwo, którego właściciele i ich rodzina może powiedzieć, że żyje na łasce żywiołów i trzech gmin.
Gospodarstwo „na końcu świata”. Czwarte pokolenie
Gospodarstwo Marii i Stefana Witkowskich znajduje się na granicy trzech gmin i dwóch powiatów. Tuż przy ich płocie stoi tablica wskazująca z jednej strony początek, a z drugiej strony koniec miejscowości. Do najbliższego domostwa jest prawie kilometr, a do szkoły, do której uczęszczają ich wnuczki - prawie dwa. Dziewczynki dojeżdżają rowerami, jeśli warunki na to pozwalają. Szkoła, prowadzona przez Stowarzyszenie Edukacyjne TĘCZA mieści się w Jabłkowie. Tuż za szkołą zaczyna się kawałek piaszczystej drogi i kiedy słońce przygrzewa, luźny piasek uniemożliwia jazdę na rowerze. W połowie drogo do domostwa Witkowskich znajduje się rów melioracyjny, a nad nim mostek zbudowany z cegieł. Z biegiem lat cegły zmurszały i mostek stoi na „słowo honoru”.
- Teraz tu jeżdżą ciężkie maszyny rolnicze i samochody ciężarowe, na które ładowane są bele ze słomą. Aż strach pomyśleć, kiedy cegły nie wytrzymają nacisku np. kombajnu - mówi Sławek Szymański, zięć Witkowskich.
Jan, dziadek Stefana Witkowskiego, kupił to gospodarstwo prawie siedemdziesiąt lat temu. Ktoś inny miał chrapkę na te dobre ziemie, ale w ostateczności zrezygnował z osiedlenia się tutaj. Było tego 11,37 ha i tak pozostało do teraz. Po dziadku Janie gospodarstwo przejęli Łucjan i Waleria - rodzice Stefana. W gospodarstwie było wszystkiego po trochę: świnie, krowy, konie do pracy. I choć Stefan nie był najstarszy z dzieci, to jemu potem przypadło gospodarstwo, ponieważ starszy brat zmarł. Maria i Stefan są prawowitymi gospodarzami od 1987 roku. Swoją żonę Stefan poznał za sprawą znajomego. Mieszkała w Miłosławicach w gminie Mieścisko. Maria ma korzenie rolnicze, bo jej dziadek prowadził gospodarstwo rolne. Pobrali się w 1984 roku i w domu w Kamieńcu pojawiła się młoda gospodyni. Doczekali się dwóch córek: Ewy i Mirosławy. Najstarsza córka osiadła z czasem w Ujeździe, wsi w gminie Kiszkowo, a Mirosława została z rodzicami.
Te niespełna 12 hektarów obsiewają głównie pszenżytem i mieszankami zbożowymi, które stanowią bazę pasz dla trzody chlewnej. Jest też kawałek pole ziemniaków, uprawianych głównie na własne potrzeby.
- Gleby tu dobre, ale trudne w uprawie - mówi Stefan Witkowski. - Ale jakoś musimy dawać sobie radę.
Na potrzeby gospodarstwa mają ciągnik Ursus C-360 i wszystkie maszyny towarzyszące. Jak twierdzi pan Stefan są w tym zakresie samowystarczalni.
Zapytani o to, czy rozważali powiększenie gospodarstwa odpowiadają zgodnie, że w pobliżu nie ma takiej możliwości, a na dodatek pan Stefan ma ograniczone możliwości wykonywania ciężkiej pracy fizycznej. W podobnej sytuacji jest jego zięć Sławomir.
- Prawda jest taka, że dziś musimy z ołówkiem w ręku kalkulować wszystko w gospodarstwie - wyjaśnia pan Stefan. - Przy obecnych cenach żywca wieprzowego wychodzimy niekiedy na zero, albo na minimalny zysk. - Nawozy, to nawet 5 tysięcy złotych za tonę, podrożały środki ochrony roślin, teraz przed nami problem zakupu opału na zimę - dodaje pani Maria. - Wprawdzie głównie paliliśmy w piecach drewnem, ale bez węgla się nie obędzie.
Pod górkę?
Mirosława, która ukończyła szkołę rolniczą poznała Sławomira w firmie, w której wspólnie pracowali. Pobrali się w 2009 roku. Ich dwie córki: 12-letnia Paulina i 9-letnia Ania są uczennicami szkoły podstawowej w Jabłkowie. Stefan pochodzi z Łopienna i prawie całe swoje życie przepracował w gospodarstwie rolnym, choć jego rodzice go nie prowadzili. W przypadku gospodarstwa jego teściów ma zastosowanie zapomniana już prawie praktyka, że w sąsiedzkich rozrachunkach stosuje się tzw. odrobek. Witkowscy korzystają z pomocy sąsiadów w zbiorze zbóż, a jak trzeba, to Sławek w miarę możliwości pomaga sąsiadom w innych pracach.
To dziadek Stefan jest tym, który dowozi wnuczki do szkoły, kiedy są niesprzyjające warunki pogodowe. - Kiedyś woziłem do szkoły swoje córki, teraz wożę wnuczki - mówi z uśmiechem. W zależności od pogody pojawia się problem i pytanie: którą drogę wybrać? Ta, prowadząca do Pomarzanek, a leżąca na terenie gminy Kłecko, została niedawno wyrównana i nawieziono nawet tłuczeń. Tyle tylko, że zwały zdartego gruntu i darni pozostawiono po obu stronach drogi, tak więc przy konieczności zjechania z niej, staje się to niemożliwe. Kiedy popada, na nieutwardzonej części tworzą się kałuże.
- Kiedyś wzywaliśmy pogotowie do córki i strażacy musieli holować karetkę przez te wertepy - wspomina pan Stefan. - Mam wrażenie, że wszyscy nas traktują jak kłopot. - Jesteśmy tu jak na końcu świata. Można powiedzieć, że żyjemy na styku trzech gospodarzy terenów i może dlatego o nas pamiętają na samym końcu - mówi Sławomir. - Od 37 lat czekamy, aby na słupie energetycznym zainstalowano lampę. Tu, jak pan widzi, jest zakątek, z którego nie widać następnego zabudowania. Zdarzyły się kradzieże u sąsiadów, nie widzimy, kto zatrzymuje się wieczorem koło naszego domu.
Kiedyś ich pola sąsiadowały przez drogę z dzierżawionymi przez pewnego Francuza gruntami. - Ten człowiek dbał bardzo o to, aby gałęzie na przydrożnych drzewach były przycinane, aby trawy na obrzeżach pól były wykoszone, a nawet widzieliśmy, jak osobiście zbierał kamienie na drodze, żeby nie utrudniały ruchu pojazdów - wspomina pan Stefan.
Okres żniw przypadł na sprzyjającą pogodę. Nie dokuczyła też znacząco susza, ale nie wiadomo, jaka będzie jesień. Starsza z córek Mirosławy i Sławomira za dwa lata kończy szkołę podstawową i ma perspektywie dalszą naukę w szkole ponadpodstawowej. Tyle tylko, że nie ma ze wsi żadnego połączenia autobusowego ani do Gniezna, ani do Wągrowca. Dziadek Stefan wspomniał podczas rozmowy, że już kiedyś woził codziennie wnuczki do Wągrowca, a to blisko 30 kilometrów w jedną stronę. Dziewczynki nie mają jeszcze sprecyzowanych wizji, w jakim kierunku chciałyby się dalej uczyć, choć Paulina coś tam nieśmiało wspominała o kształceniu artystycznym.
Pod koniec sierpnia Mirosławie, Sławomirowi i ich dzieciom udało się wyrwać na kilka dni do Darłowa. Mieli jednak pecha, bo pogoda nie rozpieszczała. Pan Sławek marzy o tym, żeby wybrać się z rodziną do Chorwacji.
- Rodzice nigdy nie wyjechali na żaden wypoczynek - mówi pani Mirosława, a jej mama dodaje z uśmiechem: Nam już pozostał wypoczynek w łóżku i różaniec.
Pani Mirosława ma pod opieką spore stadko kur niosek i ogród warzywny. Jajka mają wzięcie u znajomych, a i plony z ogródka przyciągają jak magnes wielbicieli dobrych warzyw. - Żona ma swoje królestwo kur, a ja królików - śmieje się Sławomir.