Co o epidemii mówią rolnicy z Polski, Czech i Niemiec?
Frank Richter – (56) prezes spółki Stadtgut Görlitz GmbH, gospodarstwa prowadzonego w trybie ekologicznym, na które składa się 500 ha gruntu ornego oraz 100 ha sadu.
Frank, ilu ludzi zatrudniacie?
30 osób na stałe, w sezonie 50.
Mogę sobie wyobrazić, że już z tego powodu obecna sytuacja jest dla was inna... Na ile inna?
Szczerze mówiąc, aktualnie nie robimy zbyt wiele, biorąc pod uwagę bezpieczeństwo naszych ludzi. W biurze siedzimy w odpowiedniej odległości, jedna osoba pracuje w domu, ale tak zawsze już pracowała, a na zewnątrz pracujemy przeważnie pojedynczo. Trudność pojawi się od połowy lipca, gdy zacznie się zbiór wiśni i od połowy sierpnia, gdy dojrzeją jabłka. Na dzień dzisiejszy nie wiemy jeszcze, jak to będzie.
A jak myślisz, jak rozwinie się ta sytuacja? Masz może plan B?
Wiele zależeć będzie od polskiego rządu, czy możliwym będzie przyjazd do nas pracowników sezonowych z Polski. Niemiecki rząd na pewno dużo poluzuje w tym kontekście. Planu B nie mam, choć wiem, że w zachodnich Niemczech wielu kolegów po fachu ma już teraz duży problem z pomocą sezonową z zewnątrz. Jeśli ktoś przyjechał przed koronawirusem, to mógł zostać i wielu tak zrobiło, ale większość wyjechała. Aktualnie Niemcy borykają się ze zbiorem szparagów. Tutaj specjalistami są polscy pracownicy, a tych nie ma. Za moment zaczną dojrzewać truskawki i myślę, że nacisk na niemiecki rząd ze strony rolników odpowiednio wzrośnie.
A jak widzisz tę całą sytuację z koronawirusem osobiście?
Osobiście uważam, że się przesadza.
Co jest obecnie najtrudniejsze dla ciebie, jako szefa spółki?
Niepewność. Niepewność, co przyniosą nam następne miesiące. Mam oczywiście nadzieję, że wszystko wróci szybko z powrotem do normy, ale gwarancji nie ma. Co do naszych sezonowych pracowników, to sytuacja wygląda tak, że ludzie których zatrudniamy nie mieszkają u nas, lecz dojeżdżają codziennie i wracają po pracy do siebie, czyli do Polski. Taki układ jest oczywiście nie do utrzymania ze względu na kwarantannę, której musieliby się za każdym razem poddać. Aby tego uniknąć, musieliby mieć u nas zagwarantowany nocleg, a to znaczyłoby dla nas podjęcie decyzji i zmian. Musimy się nad tym zastanowić.
Czytaj także: Polscy rolnicy walczą z koronawirusem. Liczy się wszechstronność maszyn i pomysł
A co myślisz o przyszłości ekologii? Nie sądzisz, że po koronawirusie będzie jej trudniej i to chociażby z powodu inflacji, faktu, że będziemy mieć mniej w portfelach niż przed epidemią?
Jeśli chodzi o Niemcy, to myślę, że mogę ci zaprzeczyć. Procent ludzi, którzy mogli sobie pozwolić na ekologiczne produkty był i jest duży. Ludzie, którzy odżywiają się ekologicznie, należą do warstwy społecznej, której dobrze się powodziło i nadal będzie się dobrze powodzić. Zobacz, kogo dotknął kryzys najbardziej – ludzi zajmujących się gastronomią, turystyką czy też tych najbiedniejszych, a ci nie koniecznie odżywiali się ekologicznie. Ekologiczna klientela to dobrze sytuowani ludzie, których miejsca pracy są pewne. Oczywiście nie mogę się wypowiadać na temat innych europejskich krajów, ale jestem zdania, że w Niemczech ekologia nie ucierpi.
Macie, jako firma, wsparcie od państwa?
Nie, nie mamy, ale my nie mamy na razie problemów. Mamy wiele do zrobienia i nie mamy powodów, aby narzekać. Jedyne, czego nam trzeba będzie, to pracownicy sezonowi, a ten temat ma u nas jeszcze czas. Powiem jeszcze raz: dla mnie jest w całej tej sytuacji dużo przesady. Nie rozumiem tych wszystkich zakazów, kar i ograniczeń. Spójrz na Szwecję. Jeszcze dzisiaj (krótko po Wielkanocy) czytałem, że w całym kraju jest ok. 70 osób, które trafiły na intensywną terapię. Oni chronią ludzi starszych i chorych, ale reszta żyje normalnie.... I tej normalności nam wszystkim życzę.