Połączyły ich pszczoły
Swoją pasiekę mają w Potrzanowie, w gminie Skoki. Nic dziwnego, że się spotkali, bo od dzieciństwa mają wspólne zainteresowania i pasje.
PSZCZELARZ ZE STOLICY
Cezary Fliszkiewicz urodził się w Warszawie i tam spędził 35 lat swojego życia. Już jako student Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego pracował na uczelni w Zakładzie Pszczelnictwa. To, że wcześniej trafił do Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli (d. Żabia Wola), nie było dziełem przypadku.
- Jak sięgam pamięcią i co głoszą rodzinne przekazy, to pszczelarstwem zajmował się i mój ojciec, i dziadek, i pradziadek. A mój pierwszy poważny kontakt z pszczołami miałem jako małe dziecko, które pozamykało wejścia do uli i tylko czujność dorosłych uchroniła je przed niechybną zagładą - mówi ze śmiechem pan Cezary.
Po szkole podstawowej trafił do technikum w Pszczelej Woli, a po jego ukończeniu został studentem zootechniki SGGW.
– Studiów pszczelarskich w Polsce nie ma i jedyna szansa na kształcenie w tym kierunku zootechnika, gdzie jeden semestr daje możliwość uczestnictwa w wykładach na ten temat – dodaje.
Po ukończeniu studiów pozostał na uczelni i pracował tam 9 lat jako asystent, w tym czasie uzyskał tytuł doktora nauk rolniczych. Uczelnia stwarzała wtedy możliwość robienia doktoratu bez odbywania studiów doktoranckich.
– Była szansa i głupio byłoby z niej nie skorzystać. I tym sposobem zaczęli do mnie mówić „panie doktorze” – śmieje się mój rozmówca.
Od 1985 roku prowadził swoją własną pasiekę, którą ulokował na działce rodziców w Gródku n/Bugiem.
PSZCZELARKA Z POZNANIA
Pani Monika, przyszła żona Cezarego, miała kontakt z pszczołami od dzieciństwa, a to głównie za sprawą swojego dziadka, który w podpoznańskich Plewiskach miał pasiekę złożoną z 20 pszczelich rodzin. Ponieważ była „ukochaną wnusią dziadka”, to ten pozwalał jej asystować przy pracy. Głównie jej zadanie polegało na poddymianiu.
– Czułam się dumna i ważna, że mogę pomóc dziadkowi – wyznaje pani Monika.
Kiedy dziadek zmarł w 1992, a dziewczyna kończyła w tym samym roku studia na Wydziale Zootechnicznym Akademii Rolniczej w Poznaniu, babcia przekazała pszczele rodziny w jej ręce. Poszła do Katedry Hodowli Owadów Użytkowych obecnego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o warrozie pszczół. Okazało się podczas rozmowy, że na uczelni poszukują pracowników, a jej wykształcenie pasowało jak ulał. I tak została pracownicą Stacji Doświadczalnej w Stobnicy, znanej obecnie z kontrowersyjnej okazałej budowli. Pasieka pani Moniki tkwiła nadal w Plewiskach.
- Życie pokazało, że nie da się być dobrym pszczelarzem na odległość i przyznam wprost, że swoją pierwszą pasiekę w życiu zmarnowałam - przyznaje pani Monika.
- Pasieka wędrowała za mną. Jednakże dostałam propozycję etatu asystenta na uczelni i wróciłam do Poznania w 1994 roku, a na osiedlu Kopernika pszczół trzymać nie było wolno.
Praca na uczelni zaowocowała doktoratem, a następnie habilitacją. Dr hab. inż. Monika Fliszkiewicz jest obecnie kierownikiem Pracowni Pszczelnictwa Katedry Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i jednocześnie prezeską Pszczelniczego Towarzystwa Naukowego, które stawia sobie za cel rozwijanie i upowszechnianie nauki w zakresie pszczelnictwa, inspirowanie prac naukowo-badawczych, popieranie i inicjowanie realizacji programów kształcenia i specjalizacji w zawodzie. Reprezentuje również polską naukę w zakresie pszczelnictwa w kraju i zagranicą. Jest też wydawcą miesięcznika „Pszczelarstwo”, który ukazuje się od 1950 roku.
PSZCZOŁY ICH POŁĄCZYŁY
Ponieważ ośrodków naukowych zajmujących się pszczelarstwem jest w Polsce tylko pięć, to nietrudno o to, aby przedstawiciele każdego z nich nie spotkali się podczas konferencji naukowych. Tak było i w przypadku pani Moniki i pana Cezarego. Tym sposobem się poznali. Przyszły mąż zakończył po zrobieniu doktoratu pracę na uczelni i przeszedł do sektora bankowości. Mieli działkę w Szreniawie w sąsiedztwie Muzeum Rolnictwa, na której posadowili swoją pasiekę. Liczyła ona 11 rodzin, a bywały takie momenty, że było ich wcześniej i 30, i 40. W 2005 roku małżonkowie podjęli decyzję o kupnie domu i działki w Potrzanowie.
- Bywaliśmy tu u naszych znajomych i zawsze byłam oczarowana tą okolicą, więc nie trzeba było mnie przekonywać, abym tu zamieszkała - mówi wesoło pani Monika.
Wtóruje jej małżonek, który już dawno temu nabrał przekonania, że życie w wielkim mieście jest nie dla niego. Rozstali się zatem ze Szreniawą i obrali kierunek na Smolarki.
W 2016 roku pan Cezary wziął rozbrat z pracą w korporacji.
– To była przemyślana decyzja i jako posiadacze stu rodzin pszczelich postanowiliśmy z nich żyć – mówi pan Cezary.
Te sto rodzin rozlokowanych jest w czterech miejscowościach na terenie dwóch gmin. Zadecydowało o tym wiele czynników, które są przez nich doskonale rozeznane i zweryfikowane. W tych okolicach są uprawy pożądanych roślin miododajnych: rzepaku, facelii, gryki i słonecznika. Są też skupiska akacji i lipy oraz dzikie połacie łąk i pastwisk z różnorodnymi kwiatami. Do najdalszego miejsca, gdzie przebywają pszczele rodziny, mają 15 km.
Państwo Fliszkiewiczowie mają dwoje dzieci: córkę Alicję i syna Jana. Syn, choć pomagał i pomaga rodzicom, to postanowił związać się z wysokiej jakości gastronomią, a córka Alicja, która uczestniczyła w mojej rozmowie, wykazuje bardzo dużą wiedzę o pszczelarstwie.
- Syn ma duże doświadczenie praktyczne, a Alicja, zainspirowana wykładami mamy, skierowała swoje zainteresowanie biologią – mówi jej tata.
- Pszczoły mnie fascynują, ponieważ w ich zachowania można znaleźć tyle niespodzianek i tajemniczości - mówi z ożywieniem Alicja, uczennica jednego z poznańskich liceów, które współpracuje z uczelnią. – Staram się pomagać rodzicom w działaniach marketingowych, bo nie wszystkie możliwości jeszcze wykorzystujemy.
KTO MA ULE – TEN MA MIÓD?
Jak wyjaśniła fachowo pani Monika, w Polsce mamy ok. 2,1 mln pszczelich rodzin, które zapylają rośliny. Aktualny stan jest powrotem do liczebności z lat osiemdziesiątych. Do pełnego zapylenia upraw w naszym kraju, pożądana byłaby liczebność na poziomie 2,5 mln rodzin. – Nie przybywa jednak dużych gospodarstw pszczelarskich, natomiast obserwujemy wzrost pasiek liczących od 5 do 10 rodzin – Prowadzone są one często przez pszczelarzy amatorów – hobbystów, którzy niestety nie zawsze rozpoznają objawy chorobowe pszczół, przez co ich rodziny mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla innych rodzin – dodaje. Zadaniem naukowców jest zatem szerzenie w jak największym zakresie wiedzy z dziedziny pszczelnictwa, tak aby pszczelarze hobbyści rozwinęli skrzydła i założyli duże towarowe pasieki.
- Gospodarstwo mające sto rodzin, a więc takie jak nasze, gwarantuje na pewno ciężką pracę - mówi pan Cezary.
- Oczywiście ta praca jest mniejsza w okresie zimy, ale są dni, kiedy pot leje się z czoła. Nie sztuką jest uzyskać miód z tylu uli, ale trzeba jeszcze go sprzedać, a w naszym przypadku nie korzystamy z możliwości odstawienia do tzw. punktów skupu.
Pszczelarz podkreśla, że zbudowali własny system dystrybucji, który zapewnia im zbyt miodu i innych wyrobów w wielu miejscowościach i to na terenie całego kraju. A ich asortyment daleko wykracza poza utarte schematy.
- Dziś trudno mówić o czystym miodzie lipowym ponieważ w trakcie kwitnienia tych drzew kwitną także inne rośliny miododajne i nikt nie zaprogramuje pszczół tylko na lipę. Z naszych uli uzyskujemy także miód z dodatkiem nektaru np. z chabru bławatka, która to roślina długo kwitnie i nie zwalcza się jej tak intensywnie jak kiedyś - wylicza pszczelarz.
- Jeśli średnio w Polsce ze stacjonarnej pasieki uzyskuje się ok 30 kg miodu, to my zawsze tę średnią znacznie przekraczamy. Wyższe uzyski są z pasiek wędrownych, ale my prowadzimy stacjonarną – wyjaśnia.
- Trzeba uczciwie przyznać, że ludzie podkradają przecież miód pszczołom, bo one nie produkują go z myślą o człowieku, tylko o przetrwaniu rodziny – dodaje pani Monika.
O ile pandemia koronawirusa powodowała zahamowanie dystrybucji wielu produktów, to Fliszkiewiczowie odnotowali wtedy wzrost zainteresowania ich miodami. Wynikało to m. in. z przekonania ludzi, że miód jest nie tylko produktem żywnościowym, ale także uniwersalnym lekarstwem. – Bywało wielokrotnie tak, że musiałem częściej odwiedzać klientów, do których dostarczaliśmy wcześniej miody – zauważa Cezary Fliszkiewicz.
DOKTORZY PRZY PRACY
Kiedy pan Cezary „podkrada” złoty skarb, pani Monika zajmuje się codzienną pracą naukową i dydaktyczną. Jej obiektem zainteresowania jest zarówno pszczoła miodna, jak i pszczoły dziko żyjące. Dla wielu gatunków pszczół dziko żyjących opracowano techniki wychowu oraz sposoby ich wykorzystania do zapylania upraw sadowniczych i nasiennych. Przedmiotem badań są także zachowania społeczne pszczół. Dla celów badawczych posiadają i w swojej pasiece np. kószkę słomianą, czyli ul w kształcie stożka wykonany ze słomy, w której zasiedlona jest rodzina pszczela.
- W ramach zagadnień związanych z bioróżnorodnością i ochroną gatunkową prowadzimy badania nad zgrupowaniami pszczół Apoidea w różnych środowiskach. Już wiele lat temu opracowano w naszej jednostce metody reprodukcji ginącego gatunku pszczoły porobnicy murówki (Anthophora plagiata), metody chowu pszczoły murarki ogrodowej Osmia rufa i jej introdukcji do wielkotowarowych gospodarstw rolnych oraz opatentowano technologię wytwarzania namiastek pyłkowych dla pszczół – wyjaśnia dr bab. Monika Fliszkiewicz.
Pracownia, którą kieruje na Uniwersytecie Przyrodniczym, posiada apiinhalatorium zlokalizowane na terenie Ogrodu Dendrologicznego UP w Poznaniu, z którego można korzystać bezpłatnie po uzgodnieniu wizyty. Zespół prowadzi również kursy dla początkujących pszczelarzy. Kandydaci na pszczelarzy odwiedzają w ramach szkolenia także ich pasiekę.
Gospodarstwo prowadzi ciekawą stronę internetową, a Alicja myśli nad wykorzystaniem kolejnych metod i technik marketingowych. Swoje produkty wystawiają m.in. podczas corocznej „Fiksmatynty zez naszego fyrtla”, czyli Gali Rzeczy Ciekawych w Skokach.
Czytaj także:
Rusza wsparcie do pszczelarzy. W 2023 roku wyższa stawka!!!