Opalanie słomą zamiast węglem. Rolnik nie żałuje decyzji [VIDEO]
Kłopoty z dostępnością do miału oraz drastyczne podwyżki cen węgla przekonały Marcina Łuczaka do zainwestowania w ubiegłym roku w kocioł na słomę. Dzięki tej decyzji, producent kwiatów pozytywnie wpłynął na finanse w swoim gospodarstwie oraz przyczynił się do ograniczenia emisji smogu w swojej wiosce.
Marcin Łuczak z miejscowości Kalino w woj. łódzkim od kilkudziesięciu lat zajmuje się produkcją kwiatów. Początkowo były to kwiaty doniczkowe.
- Jednak po pewnym czasie stwierdziliśmy, że chcemy robić coś fajniejszego, mniej popularnego i postawiliśmy na storczyki cymbidium. Takich upraw w naszym kraju nie ma. Oprócz mnie, w Polsce, jest jeszcze dwóch producentów. Jest to więc towar niszowy. Dystrybucja kwiatów ma miejsce w kraju. Oferujemy je odbiorcom hurtowym, którzy dalej je sprzedają na giełdach, na przykład w Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu czy Gdańsku – opowiada Marcin Łuczak.
Szklarnie zajmują powierzchnię pół hektara, natomiast całe gospodarstwo liczy około 6 hektarów. Na 3 ha ma miejsce dodatkowo uprawa borówki. Szklarnie naturalnie muszą być ogrzewane.
- Te rośliny nie są zbyt wymagające, jeśli chodzi o temperaturę. Z reguły storczyki uprawiamy w temperaturach poniżej 15 °C. Jednak są okresy, w których musi być ona podwyższona nawet do 20°C - mówi Marcin Łuczak.
Dotychczas wykorzystywał w gospodarstwie kotłownię na miał węglowy.
- Mieliśmy zainstalowane tam cztery kotły o mocach od siedmiuset do ośmiuset kW. Co prawda, było to podwyższone zapotrzebowanie w razie jakichś awarii, bo tutaj gospodarstwo potrzebuje około 1 - 2 MW. W jednym sezonie wykorzystywaliśmy około 300 - 350 ton miału o dosyć dobrej kaloryczności wynoszącej 23kJ - tłumaczy producent kwiatów.
Słoma to jedno z najtańszych paliw
Zmianę sposobu ogrzewania szklarni pan Marcin zaczął rozważać na początku ubiegłego roku. - Już wtedy były widoczne pierwsze oznaki braków miału na rynku. Zaczęliśmy mieć kłopoty w nabyciu towaru. Już nie mówiąc o wysokiej cenie opału. Dlatego podjęliśmy dość ryzykowną decyzję, której w tej chwili nie żałujemy - komentuje producent kwiatów. Rolnicy od tego sezonu grzewczego wykorzystują kocioł na biomasę.
- Nie ukrywam, że ta inwestycja wymagała od nas sporych nakładów finansowych. Poza tym nie wiedzieliśmy do końca, czy zdobędziemy materiał do ogrzewania czy on będzie łatwo dostępny tutaj w bliskiej okolicy. Nasze obawy okazały się zbędne, jesteśmy teraz zadowoleni - mówi Marcin Łuczak.
Rolnik miał do wyboru kilka alternatyw. Dlaczego zdecydował się właśnie na kocioł na słomę?
- Według moich kalkulacji słoma to jedno z najtańszych paliw. Dlatego nie szliśmy w kierunku gazu czy pelletów. Postawiliśmy na prostą, czystą, naturalną biomasę - zaznacza producent kwiatów z Kalinowa.
Kocioł na biomasę - wygodne rozwiązanie
Ciepło wytwarzane w kotle wykorzystywane jest do ogrzewania całego gospodarstwa - budynku mieszkalnego, magazynowego, gospodarczego i oczywiście szklarni.
- Chcieliśmy wdrożyć system, dzięki któremu unikniemy kłopotu związanego z dodatkowym ogrzewaniem domu z innego źródła. Jest to bardzo wygodne - mówi Marcin Łuczak.
Wielkość kotła to 1,5 MW. - Jest to jeden z większych, właściwie największy kocioł, jaki do tej pory firma Metalerg wyprodukowała i zainstalowała w Polsce. Pojemność wodna tego kotła jest mała, dlatego potrzebne są bufory ciepła, w których można gromadzić ciepłą wodę. Mamy dodatkowo dwa zbiorniki akumulacyjne, każdy o pojemności 30 tys. litrów, czyli łącznie mamy 60 m3 gorącej wody, podgrzanej do temperatury 90 °C, która jest wykorzystywana do ogrzewania - zaznacza rolnik i zdradza, dlaczego wybrał właśnie markę Metalerg. - Jest to polski producent, który ma siedzibę w niedalekiej odległości ode mnie. Trzeba wspierać rodzimą przedsiębiorczość - przekonuje. Zdaniem Marcina Łuczaka kocioł na słomę jest wygodny w użytkowaniu.
- U nas wygląda to w ten sposób, że palimy w kotle w godzinach pracy, czyli powiedzmy od 7.00 do 16.00. Spalamy dwa baloty w ciągu półtorej godziny. Powstaje wówczas ogromna ilość energii, którą musimy zmagazynować w buforach. Są one po prostu magazynem ciepłej wody. I robimy takich załadunków pięć, sześć lub siedem, w zależności od warunków atmosferycznych. Od godziny 17.00 do 7.00 rano możemy zapomnieć o dokładaniu do pieca. Nie wiem, jaka aura tej zimy będzie. Czy może jeszcze przyjdą ekstremalnie niskie temperatury. Nawet, jeśli by tak się stało, to uważam, że te magazyny energii powinny sobie poradzić z ogrzaniem całego gospodarstwa w ciągu 8 godzin bez dodatkowego załadunku do pieca - stwierdza rolnik z woj. łódzkiego.
Wiata na tysiąc balotów i ładowarka
Wraz z zainwestowaniem w kocioł na słomę, producent kwiatów zbudował wiatę o powierzchni około 600 m2, w której zgromadzić może ponad tysiąc balotów. Taka ilość, według obliczeń rolnika, wystarczy na połowę sezonu grzewczego. - Poza tym nabyłem ładowarkę do ładowania balotów do kotła. Była to jedna z kosztowniejszych inwestycji, oprócz zakupu samego kotła. Dotychczas tej infrastruktury troszkę mieliśmy. Mogliśmy to robić ciągnikiem, który posiadamy. Chcieliśmy jednak, żeby wszystko było robione profesjonalnie - stwierdza rolnik.
Współpraca z kilkoma dostawcami
Biomasę do spalania pan Marcin nie pozyskuje bezpośrednio od rolników.
- Okazuje się, że tej słomy aż tak dużo dostępnej w naszej okolicy nie ma. W tym roku rolnicy postanowili ją całkowicie zaorać ze względu na wysokie ceny nawozów mineralnych. I musieliśmy szukać alternatyw, z których jesteśmy zresztą bardzo zadowoleni - stwierdza producent kwiatów.
Zawiązał współpracę z podmiotami, które wykaszają trawy na nieużytkach rolnych.
- Jeden z nich zajmuje się wykaszaniem terenów zalewowych w Dorzeczu Pilicy oraz lotniska, na przykład w Piotrkowie Trybunalskim. Drugim naszym dostawcą jest firma, która zajmuje się wykaszaniem okolic zbiorników w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego, wykasza ona również poligony wojskowe i tym podobne różne nieużytki - tłumaczy pan Marcin.
Inwestycja w kocioł zwróci się nawet w ciągu 2 lat
Na pytanie dotyczące kosztów, rolnik odpowiada, że środki, które przeznaczył na inwestycję, wystarczyłyby na zakup potrzebnego miału, po obecnych cenach, na 2-3 sezony grzewcze. Decyzji o wprowadzeniu zmian w gospodarstwie zatem nie żałuje.
- O pełnych oszczędnościach będziemy mogli porozmawiać dopiero, gdy zamkniemy cały sezon grzewczy. Ale z tego, co obserwuję na chwilę obecną, myślę, że jest to jakieś 20 procent wartości miału węglowego, który musiałbym na dziś przeznaczyć do ogrzania szklarni. Koszt tej biomasy wynosi 280 zł/t, czyli dużo mniej niż miału węglowego. Jeśli chodzi o kaloryczność biomasy, to można przyjąć, że półtorej tony biomasy jest równoważna tonie miału węglowego średniej jakości - wylicza rolnik.
Kocioł na słomę - nieemisyjne spalanie
Firma Metalerg produkcją ekologicznych kotłów na słomę zajmuje się już od 25 lat. - Są to kotły ekologiczne. Dlaczego tak je określamy? Z prostej przyczyny. Każda roślina chce żyć, tak jak człowiek. My oddychamy i potrzebujemy tlen. Roślina potrzebuje dużą ilość dwutlenku węgla. I w tym momencie, gdy spalamy biomasę, dwutlenek węgla tworzy się w postaci gazów, które wychodzą z komina. Ale roślina, gdy rośnie, to w następnym roku pozyskuje znów z atmosfery dwutlenek węgla, zostawiając nam czysty tlen. Jest więc tak zwane zerowanie, nieemisyjne spalanie. Każdy inny produkt, który spalamy, tworzy nadmiar dwutlenku węgla, z jakim nie mamy co zrobić. Mało, że akurat w tej sytuacji, jaka teraz zaistniała, jest najtańszym sposobem ogrzewania, to jeszcze dodatkowo nie powiększamy na świecie emisji dwutlenku węgla - wyjaśnia Tadeusz Tarach, przedstawiciel firmy Metalerg.
Kocioł na biomasę: uniwersalność, dużo energii i czyste spalanie
Najmniejsze kotły na słomę o mocy 100 kW można nabyć już w cenie 29 tys. zł. - Do takiego kotła wchodzi 6 kostek słomy. Wystarcza to na ogrzanie domku jednorodzinnego o powierzchni do 300 m2, przy komfortowym założeniu, że raz dziennie zapalimy - przekonuje Tadeusz Tarach.
Jak działa kocioł?
- Samo spalanie polega na tym, że podajemy biomasę do specjalnego kanału, gdzie gazy, które się zaczynają palić, cofają się, wchodzą do kanału i tam następuje przy temperaturze 800 °C, bo niższa temperatura nie może być, doprowadzenie powietrza tzw. wtórnego. I wtedy jest to idealne spalanie, które następuje poprzez gazyfikację biomasy - tłumaczy ekspert z firmy Metalerg.
Wykorzystywanym materiałem może być nie tylko słoma, ale także wysuszone trawy, gałęzie czy korzenie.
- Komora kotła jest na tyle duża, że jest w stanie pomieścić wszelkiego rodzaju biomasę. Jego zaletami są uniwersalność, dużo energii i czyste spalanie. Dzisiaj mamy pogodę bardzo wilgotną, bardzo mokrą. W kominie tak naprawdę mamy parę, białą parę, którą widać. Gdyby to był mróz, gdyby to było czyste niebo, praktycznie byśmy nie zauważyli, że coś z tego pieca się wydobywa, bo ten gaz jest czysty i przeźroczysty - opowiada Tadeusz Tarach.
System grzewczy wykorzystywany do suszenia zbóż, ogrzewania pieczarkarni, a nawet hoteli
Nabywcami kotłów na słomę są m.in. rolnicy, którzy wykorzystują je do suszenia zbóż, przede wszystkim kukurydzy. - Rolnicy korzystają z naszych systemów także do ogrzewania budynków mieszkalnych, szkół, pieczarkarni, kurników, tuczarni, a nawet hoteli. Mamy także klientów, którzy posiadają hotele na terenach wiejskich. Są to nieraz właśnie rolnicy, którzy dysponują własną słomą i prowadzą dodatkową działalność - opowiada Tadeusz Tarach.
Kluczowy niski koszt opału
Według przedstawiciela firmy Metalerg zainteresowanie kotłami na biomasę w minionym roku wzrosło z uwagi na kłopoty z dostępem do paliw kopalnianych.
- Generalnie Polska to jest jedna wielka wieś. Wszędzie, gdzie się nie wyjedzie poza miasto, to jest wieś, to są pola, to są zasiewy, to jest rolnictwo. Także tej słomy generalnie nie brakuje. Ta biomasa jest wszędzie, tylko do tej pory byliśmy wygodni. Ale w sytuacji, jaka teraz zaistniała, że jest wszystko wszędzie drogie, każdy umie poszukać te pieniążki i próbuje w ten sposób zaoszczędzić - komentuje Tadeusz Tarach.
Z wyliczeń firmy, dokonanych jeszcze przed ubiegłorocznym kryzysem energetycznym, wynika, że taki system ogrzewania spłaca się w okresie od 3 do 7 lat.
- Kluczowy jest tutaj koszt samego opału. Zwłaszcza jest to bardzo korzystne, jeśli dysponujemy własną słomą. Obecnie mówi się nawet o spłacie w ciągu 1 - 3 lat. Inwestycja jest dalej bardzo droga, bo kotły są bardzo duże i bardzo ciężkie, ich waga dochodzi nawet do 17 ton, więc muszą mieć generalnie dużą powierzchnię oddawania ciepła, już nie mówiąc o pompach, które są tam montowane. One muszą w ciągu godziny przepompować do 100 tys. litrów. Mimo to opłaca się postawić na taki kocioł - przekonuje Tadeusz Tarach.
Zapewnia, że w tym systemie, powstałą w wyniku spalania, energię wykorzystuje się do maksimum.
- To nie jest tak, jak w każdym innym kotle, gdzie, mając za wysoką temperaturę wody, przyduszamy spalanie. Tu tego nie ma. My kontrolujemy proces spalania. To jest dla nas najważniejsze, bo to jest ta sprawność, to jest to wyciągnięcie jak najwięcej energii z biomasy. A cała reszta związana jest z szybkim pompowaniem wody i przekazaniem energii do akumulatorów, do zbiorników ciepła. Tam spokojnie sobie odbieramy tyle ciepła, ile nam trzeba - zaznacza ekspert.
Odpad ze spalania w kotle cennym nawozem
Nie tylko niska cena opału i sprawność systemu grzewczego są zaletami tej technologii. Warto też wspomnieć o pozyskiwanym popiele, który śmiało może być wykorzystywany przy produkcji roślinnej.
- Ten popiół to nie jest odpad z węgla, który zanieczyszcza środowisko i z którym nie wiemy, co mamy zrobić. Ten popiół jest nawozem, który w głównej mierze składa się czystego fosforu i potasu. Dzięki spaleniu w naszym kotle słomy, zebranej z 10 ha, uzyskujemy takie ilości nawozu fosforowego i potasowego, którymi śmiało możemy zasilić 2,5 ha pola. A doskonale wiemy, że dziś fosfor i potas są drogie, a my go mamy tutaj już skondensowanego - przekonuje Tadeusz Tarach.
Czytaj także: Obserwujemy wręcz eksplozję rolnictwa energetycznego