100 hektarów i 300 loch, a na dodatek biogazownia. Gospodarstwo rodziny Prałatów
- W gospodarstwie zajmujemy się głównie hodowlą trzody chlewnej. Prowadzimy hodowlę zarodową. Obecnie jest ona niestety zawieszona ze względu na to, że jesteśmy w czerwonej strefie ASF. Pracujemy na niecałych 300 lochach w cyklu zamkniętym - mówi Bogusław Prałat, który od niedawna pełni także rolę prezesa Polskiego Związku Niezależnych Producentów Świń. Pracą w gospodarstwie Prałat zajmuje się od dziecka. Pasją zaraził go jego ojciec, który z kolei przejął ją wcześniej od swoich rodziców. - Dziesięć lat temu posiadaliśmy niecałe 70 loch w cyklu zamkniętym. Później ja podjąłem decyzję, że zajmę się na dobre hodowlą. Uzyskałem dofinansowanie w wysokości 900 tys. zł i postawiłem nową chlewnię na lochy. Po dwóch latach wydzierżawiłem także od swojego opcja starą chlewnię, którą przerobiłem na tuczarnię, żeby zamknąć cykl - tłumaczy rolnik z powiatu leszczyńskiego, zaznaczając że ostatnio ceny na rynku trzody chlewnej mocno się poprawiły, ale sytuacja nadal jest bardzo ciężka i przede wszystkim niestabilna. - Wśród rolników nie widać nadal optymizmu. Taka cena, jak obecnie, musiałaby się utrzymać przez rok, żeby hodowcy pospłacali długi, coś zarobili i mogli się przygotować na... kolejny kryzys - mówi Prałat. Mimo to nie zamierza on rezygnować z hodowli. - Po pierwsze to lubię, to jest moja pasja. Po drugie, zainwestowałem dużo pieniędzy, wziąłem bardzo duże kredyty, więc nie da się tego tak z dnia na dzień zlikwidować.
Zainwestował 1,5 mln zł w biogazownię
- Trzy lata temu myślałem o budowie kolejnej chlewni na lochy, jednak przez problemy z administracją i protesty dwóch sąsiadów, którzy mimo że są od mojego gospodarstwa znacznie oddaleni, to z jakiegoś powodu zaczęli mi robić problemy, inwestycja nie doszła do skutku. Stwierdziłem więc, że jeśli chcę rozwijać gospodarstwo, to pójdę w kierunku biogazowni - wspomina Bogusław Prałat, przechodząc do tematu biogazowni, która zaczęła pracować na terenie jego gospodarstwa przed dwoma laty. Rolnik zainwestował w obiekt 1,5 mln złotych netto. - Liczyłem, że instalacja zwróci się w ciągu 10 lat. Teraz wygląda to jednak lepiej, bo kiedy biogazownia powstawała, prąd kupowałem po czterdzieści kilka groszy, a teraz to jest niecała złotówka, więc cena poszła mocno w górę - tłumaczy Prałat. - W gospodarstwie zużywam około 150 megawatów energii. Wszystko pokrywa obecnie biogazownia, a jest jeszcze nadprodukcja, którą sprzedaję do sieci. Podpisałem umowę z Urzędem Regulacji Energii na taryfę FIT, która gwarantuje stałą cenę prądu, powiększoną o inflację. Obecne ceny wskazują na to, że biogazownia zwróci się nawet szybciej niż zakładałem, ale ja wolę patrzeć na to w dłuższej perspektywie, bo dzisiaj ceny są takie, a jutro mogą być inne - podkreśla rolnik.
Chlewnię ogrzewa za darmo
Oprócz prądu, produktem ubocznym pracy biogazowni jest także ciepło, które jest w gospodarstwie wykorzystywane do ogrzewania chlewni. - Wcześniej ogrzewałem ją 150 kilowatowym piecem na ekogroszek, a w okresach, kiedy średnia temperatura była wyższa niż 5 stopni Celsjusza, używaliśmy pompy ciepła. Ostatniej zimy nie użyłem ani jednego, ani drugiego. Cały obiekt ogrzała biogazownia - mówi rolnik, podkreślając duże oszczędności, jakie się z tym wiążą. - Kiedy biogazownia powstawała, liczyłem że koszty ogrzewania rocznie wynoszą około 40 - 45 tys. zł. Później ceny węgla bardzo mocno się zmieniły i ten kosztował nawet 3 tys. zł za tonę, a do ogrzania rocznie potrzebowałem nawet 50 ton, więc łatwo można sobie policzyć, jakie kwoty mogę zaoszczędzić - tłumaczy.
Gnojowicę zamienił na poferment
Obecnie biogazownia pracująca w gospodarstwie Bogusława Prałata w ponad 90% zasilana jest gnojowicą, która automatycznie jest do niej transportowana z położonej obok chlewni. Resztę stanowią odpadki spożywcze - pozostałości po produkcji gołąbków i flaczków, produkowanych w pobliskim zakładzie. - Część zwierząt karmimy paszami, które sami przygotowujemy, a część paszami gotowymi. Zauważyliśmy, że gnojowica od zwierząt, które są karmione paszą gotową, jest bardziej przerobiona, przez co słabsza dla biogazowni, dlatego też dogadaliśmy się z pobliskim zakładem i trzy razy w tygodniu dostarcza nam on po kilka metrów sześciennych odpadów z produkcji, aby wzbogacić tę gnojowicę. Robimy to od kilku miesięcy z dobrym efektem - tłumaczy Prałat. Jak zaznacza, gdyby miał więcej gnojowicy, nie byłoby jednak takiej konieczności. Zużycie gnojowicy do produkcji biogazu nie wiąże się jednak z utratą cennego nawozu, ponieważ efektem ubocznym pracy biogazowni jest poferment, który w nawożeniu roślin przynosi nawet lepsze skutki. - Wydaje mi się, że pofermentu jest trochę mniej niż gnojowicy, ale nie ma to dla nas większego znaczenia. Ważne, że jest on bardzo dobrej jakości. Fajnie sprawdza się na polach. Wywozimy go też pogłównie, więc jest to dla nas bardzo duża oszczędność na nawozach - podkreśla rolnik, zaznaczając, że poferment w porównaniu do gnojowicy jest w większości "wygazowany", przez co rozlewanie go nie wiąże się z emisją przykrych zapachów. - Poferement jest też w innej formie, możemy go wylać więcej. Dzięki temu możemy go zagospodarować w większości na naszych polach, a resztę oddajemy w ramach współpracy okolicznym rolnikom - zaznacza Prałat.
Z myślą o ekologii... i pracy "po godzinach"
- Budowałem biogazownię przede wszystkim z myślą o ekologii, bo jak podejmowałem decyzję o inwestycji, to nie było aż tak dużej opłacalności jak dzisiaj. Bardziej zależało mi na redukcji przykrych zapachów i ogrzewaniu chlewni - mówi rolnik i zaznacza: - Na ten moment mogę się pochwalić, że moje gospodarstwo jest zeroemisyjne. Śladu węglowego przy trzodzie nie produkujemy. Według Prałata, jeśli hodowcy trzody nie zdecydują się na podobne instalacje, w ciągu kilku najbliższych lata mogą mieć duży problem z dalszą produkcją - i ze względu na opłacalność, i przepisy.
Biogazownia ma moc 44 kW, jednak rolnik myśli o tym, żeby w momencie wymiany silników, zwiększyć ją do 50 kW. - Mam bardzo dużą ilość gazu, więc czemu tego nie wykorzystać? - pyta retorycznie. Nieduża moc instalacji sprawia, że na co dzień rolnik nie ma przy jej obsłudze dużo pracy. - Obsługa jest bardzo prosta i na tym mi bardzo zależało, ze względu na to, że oprócz mojej pracy przy hodowli, dużo czasu poświęcam działaniu w Polskim Związku Niezależnych Producentów Świń - mówi rolnik. - Moje główne zadanie polega na tym, żeby dostarczć gnojowicę do zbiornika przed biogazownią. Raz dziennie zerkam, czy ona dobrze funkcjonuje, ale ogólnie najwięcej obsługuję ją za pomocą telefonu. Kilka razy dziennie zerkam sobie zdalnie, ile jest gazu, jak pracują silniki, czy wszystko jest ok - dodaje.
Park maszyn... przeinwestowany?
Bogusław Prałat w gospodarstwie zajmuje się obsługą biogazowni i hodowlą trzody. Za uprawy odpowiada jego ojciec. Rodzina na areale około 100 ha uprawia głównie jęczmień, pszenżyto i kukurydzę. - Zobaczymy, jak to będzie w przyszłości, bo ekoschematy nam trochę pozmieniały, ale do tej pory dzieliliśmy nasze grunty, należące w więkoszości do IV klasy bonitacyjnej, na uprawę tych roślin - tłumaczy Prałat. W gospodarstwie pracują dwa ciągniki marki John Deere. - Pierwszy - osiemdziesięciu kilku konny, wykorzystywany jest głównie do pracy z opryskiwaczem. Drugi - 250 KM, pracuje głównie z beczkowozem Joskin Quadra o pojemności 20 metrów sześciennych. Niedługo wyposażymy go w rampę do rozlewania, jest już zamówiona - mówi Prałat, podkreślając że nie planuje dużych inwestycji w park maszyn, a wręcz uważa, że jest on nieco przeinwestowany. - Dzięki temu mamy jednak wygodę. W przyszłości chcę jednak bardziej opierać się na usługach - podkreśla i dodaje na koniec: - Zawsze marzyłem, żeby zwiększyć jeszcze produkcję trzody, ale przy tych kosztach budowy nie wiem, czy chcę w to wchodzić. Czasy są bardzo niepewne. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.