O Emanueli, co na pastwisku chadza boso. Zawód? Rolniczka! #2 [WIDEO]
Sylwetki
Aktualizacja:
Naszą kolejną bohaterką w cyklu "Zawód? Rolniczka" jest młoda kobieta o wdzięcznym imieniu Emanuela. Emanuela Nowak prowadzi wraz z ojcem Marianem oraz bratem Michałem ekologiczne gospodarstwo rolne w Grabowie koło Białego Boru w woj. zachodniopomorskim.
Spis treści:
ZOBACZ WIDEO:
Poznałam ją ponad rok temu podczas filmowego nagrania o nich, o ich krowach i przetwórni mleka. Oczarowana miejscem i ludźmi przyrzekłam sobie, że wrócę w to miejsce ponownie. Tak też się stało.
Pan Bóg nierówno daje
Moja babcia Katarzyna zwykła mawiać „Pan Bóg nierówno daje: jednemu gęś, drugiemu jaje”. Mówiąc to, miała na myśli ludzi: ich wygląd, charakter, pracowitość, inteligencję, poczucie humoru, wrażliwość i co tam jeszcze.
Szkoda, że moja babcia nie poznała Emanueli, bo gdyby tak się stało, musiałaby gruntownie zrewidować swoje powiedzenie, gdyż Emanuela dostała wszystko, co pozytywne: jest atrakcyjną, pracowitą, inteligentną, wrażliwą kobietą, a do tego ma silny kręgosłup moralny i poczucie humoru. Pan Bóg nie poskąpił jej niczego.
Emanuela jest również gościnna. Gdy przyjechaliśmy z operatorem Michałem do Grabowa, powitała nas w swoim podziadkowym domu, który wyremontowany został według jej pomysłu. Białe meble w kuchni i w pokojach, na parapetach zamyślone anioły, a na ścianie przy kominku portret dziadków, z którymi Emanuela miała szczególnie bliski kontakt.
- To właśnie babcia nauczyła mnie, jeszcze gdy byłam małą dziewczynką, robić masło – wspomina młoda gospodyni i pokazuje zdjęcie, na którym stoi jako 2-latka przy masielnicy.
Teraz wiem, skąd wzięło się jej wyznanie „Nasze masełko mogłabym jeść łyżkami”. Po zjedzeniu kilku kostek masła (choć nie naraz) potwierdzam zasadność jej wypowiedzi. Masło od Nowaków jest po prostu rodem z raju!
Przedszkole, szkoła, Jadzia i Leoś
Zaraz po smacznej kolacji, udajemy się do obór. Tuż przy domu znajdują się dwie, a w nich cielęta i jałówki. Z Michałem widzieliśmy je na pastwiskach, dojeżdżając do Emanueli. Co typowe dla swojego wieku, są ciekawskie, a do tego jeszcze szukające kontaktu z człowiekiem. Oblizują moje ręce i liżą po nosie oraz włosach, a ich pieszczoty pozostawiają na skórze poczucie czystości i porządnego masażu.
- Są u mnie, bo tutaj mogą się wyszaleć i ustatkować. Można powiedzieć, że chodzą u mnie do przedszkola i podstawówki. Jutro zobaczycie krowy mleczne, które są na głównym gospodarstwie – wyjaśnia młoda rolniczka.
Za nami przydreptali Jadzia i Leoś – to psi przyjaciele Emanueli. Leoś ma 14 lat i chyba zakochał się w mojej labradorce, choć bez wzajemności, a Jagna to szczeniak, wymarzonej przez Emanuelą rasy shar pei. Jeszcze chwila i już w trójkę (z labradorką) odwiedzają każdy zakątek gospodarstwa i będą nierozłączne przez dwa kolejne dni naszego pobytu w Grabowie.
Prawdopodobnie już niedługo zamieszkają tutaj Marek i Wacek – dwa młodziutkie byczki, które przechodzą kwarantanne na głównym gospodarstwie, a docelowo mają wyrosnąć na potężne buhaje i przyczynić się do powiększenia stada krów mlecznych rasy HF i simental w ilości 500 sztuk.
Złota godzina
Następnego dnia mój budzik dzwoni o 4.45. W pierwszym odruchu mruczę z niezadowolenia, ale gdy przypominam sobie, że jedziemy na gospodarstwo – wyskakuję z łóżka jak z procy. To będzie dobry dzień.
Nie mogę doczekać się momentu, gdy o „złotej godzinie” poczuję w nozdrzach zapach bydła i pomogę przy dojeniu krów. Zanim jednak tak będzie, jemy smakowitą owsiankę i wypijamy gorącą kawę w przytulnej kuchni u Emanueli. Po chwili ona wsiada na rower, przy którym biegnie Jadzia, a my z Leosiem i Fidy oraz sprzętem nagraniowym, jedziemy do oddalonego o ok. 200 metrów głównego gospodarstwa.
Tutaj pracownicy krzątają się już przy swoich obowiązkach w warsztacie, w oborze i na podwórzu. Drogę przecina nam Michał – brat Emanueli. Poznajemy się, umawiamy się na późniejsze spotkanie i lecimy każdy w swoja stronę: on do potężnego sprzętu, aby kontynuować koszenie łąk, a my do obory.
W oborze trwa rzeczywiście „złota godzina”. Godzina, w której słońce wisi jeszcze dość nisko nad horyzontem, a jego promienie wpadają do pachnącej obory i załamują się w stróżkach śliny czekających na śniadanie krów.
Emanuela wita się z kilkoma z nich, głaszcząc delikatnie ich potężne głowy. To moment szczęścia wypływający z zaufania człowieka do zwierząt i zwierząt do człowieka. Tym szczęściem promieniuje Emanuela w szczególny sposób wyłącznie wtedy, gdy jest wśród zwierząt.
Cztery strzyki na dwie ręce
Emanuela zabiera nas do dojarni. Michał obsługuje kamerę, a my schodzimy do wykafelkowanego kanału z dojarkami. Spokojne krowy ustawiają się w rządku, aby oddać gospodarzom białe złoto ze swoich wymion. Przechodzimy od krowy do krowy. Wymiona każdej z nich dezynfekujemy i czyścimy osobną miękką chustą, a następnie zakładamy na strzyki dojarki.
Emanuela wprowadza mnie w tajniki dojenia: jak sprawdzić wymiona, strzyki, bruzdę między nimi, jak włączyć masaż, jak sprawdzić ilość oddanego mleka. Delikatnie wchodzę w nowy świat, ciesząc się jak dziecko z nowych doznań.
Dwie kobiety obok mnie śmigają w wielokrotnością tempa, które ja mogę wykrzesać i proponują swoją pomoc w nieudolnych krokach nowicjuszki. Oczyszczanie i dezynfekcja strzyków po udoju idzie mi coraz lepiej. Spokojne, uwolnione od ciężaru mleka krowy zdają się spoglądać na mnie z wdzięcznością za to, że już skończyłam naukę.
Krowa po krowie, 200 sztuk rano i wieczorem, daje razem ok. 3000 litrów mleka dziennie, z których 2200 przetwarzane jest na gospodarstwie, a reszta sprzedawana do skupu na zewnątrz.
Ser z truflami i nie tylko
Przechodzimy do przetwórni, gdzie wspomniane 2200 litrów mleka zamienia się w jogurty (również typu greckiego), śmietanki, twarożki, sery podpuszczkowe, kefir, maślankę, kwaśne mleko, no i oczywiście masło, które można by jeść łyżkami.
Przebieramy się w białe fartuchy i buty, włosy chowamy pod czepkami, myjemy ręce niemal z dokładnością chirurgów i wchodzimy do pomieszczeń, w których słodkawy zapach serwatki zapiera dech. Pierwszy raz w życiu zanurzam ręce w ciepłym serowym ziarnie. Z woreczków wypełnionych grudkowatym serem z ziołami, przyprawami, pomidorami, kozieradką wyciskam serwatkę i zapinam metalowe klamry na ich końcach.
W czasie, gdy ja odkładam jedną gotową gomółkę, Emanuela i inne dwie mleczarki odkładają po trzy każda. Jak to mówią: ćwiczenie czyni mistrza, ćwiczę zatem wytrwale, a w nagrodę mogę asystować Emanueli przy robieniu sera z prawdziwymi truflami.
Cenny, aromatyczny dodatek wędruje oczywiście w ogromnej większości w serze, ale Emanuela zachęca do spróbowania go w czystym stanie. Szlachetny i aksamitny smak trufli wydaje się nie do przebicia, a jednak...
Wychodząc z przetwórni słyszę głos Emanueli: - A teraz coś absolutnie genialnego – mówi i podaje mi bardzo małą miseczkę i bardzo dużą łyżkę. Podchodzimy do ogromnego parującego kotła, którego zawartość tworzy mieniący się niby arktyczny lód skrzep mleka. Łyżką odkrawam delikatnie kawałek skrzepu. Jest lekki jak obłok. Powstałą szczelinę wypełnia powoli zielonkawo-seledynkowa serwatka. Nabieram na bardzo dużą łyżkę kawałek skrzepu i dopełniam serwatką. Reszta jest już chwilą magii i smakuje jak złota godzina, której doświadczam po raz pierwszy w życiu, ale mam nadzieję, że nie ostatni.
Na pniu drzewa
Wychodzimy na zalane słońcem pastwisko, a w nasz ślad idą Jadzia, Leoś, Fidy i trzy konie: Ksztana, Niceboy i Nutka. Emanuela idzie boso. Michał i ja nie jesteśmy ani tak odważni, ani tak wolni.
Siadamy na pniu powalonej brzozy – ulubionym miejscu mojej rozmówczyni. To tutaj nagrywamy pierwszą część rozmowy o Bogu i świecie, o roli rodziny, o marzeniach, uznaniu i szczęściu.
Emanuela opowiada o wszystkim otwarcie i dojrzale a jej wypowiedzi są wyważone i zaskakujące. Przed drugą częścią rozmowy, która ma miejsce pod portretem dziadków, jemy lody i malinowe tiramisu, które wykreowała nasza gospodyni. Kreatywność to drugie imię Emanueli. Fascynuje ją tworzenie nowych mlecznych kompozycji, po które trzeba ustawić się w coraz dłuższej kolejce fanów tych ekologicznych przysmaków.
Nasz wspólny czas się kończy, a ja znowu mam poczucie niedosytu. Na pocieszenie przyrzekam sobie, że powrócę w to miejsce ponownie i tym razem wiem już nawet, kiedy to będzie: 26 lipca, w dzień moich imienin.
CZYTAJ TAKŻE: Zawód? Rolniczka. Inga Sobucka [ZDJĘCIA, WIDEO]