Rolnik stracił rękę. Jak sobie radzi po wypadku?
Życie się zmieniło, ale nie skończyło - jak radzi sobie po wypadku Piotr Wybierała ze Szkaradowa?
Od roku uczy się funkcjonować z... jedną ręką.
- Stało się, nie ma co lamentować - uważa 39-letni Piotr Wybierała. Prowadzi w Szkaradowie (powiat rawicki) 50-hektarowe gospodarstwo, nadal jest radnym gminnym, strażakiem i pracuje na rzecz lokalnego społeczeństwa.
- Życie po wypadku zmieniło się , ale nie skończyło. Żyję i to jest najważniejsze. Zamiast lamentować, że stało się coś, czego nie da się już odwrócić, trzeba sobie to życie ułożyć na nowo - uważa Piotr Wybierała.
Ma cztery córki i ma dla kogo żyć.
10 września 2014 roku to tragiczny dzień w jego życiu. W trakcie balotowania sianokiszonki, podczas zakładania zerwanego sznurka, włożył lewą dłoń do pracującej wraz z ciągnikiem prasy balotowej. Włączona prasa, poprzez znajdujące się wewnątrz niej stalowe wały, wciągnęła mu lewą rękę. Mężczyzna doznał obrażeń kończyny na wysokości ramienia.
- To był moment. Moment nieuwagi. Jak chwyciło mi palec, to już wiedziałem, że nie mam szans na wyciągnięcie ręki - wspomina Piotr Wybierała.
Jeszcze przed przyjazdem służb ratunkowych, pierwszej pomocy poszkodowanemu udzielili świadkowie.
- Byli to znajomy i mój tata. Tę drugą ręką, którą mógł się ratować, Piotr wołał mojego tatę, który był na polu. Ten do niego biegł. A w tym czasie również Mieciu, który pracował niedaleko zauważył, że coś się dzieje i też pobiegł na pomoc - opowiada Joanna, żona poszkodowanego.
Piotr Wybierała nie stracił przytomności. Był strażakiem i ratownikiem medycznym, więc w miarę możliwości instruował mężczyzn, którzy pierwsi ruszyli mu z pomocą.
- To, że jestem strażakiem, bardzo mi pomogło. Byłem przytomny i dość spokojnym głosem, bez paniki mówiłem im, w którym miejscu mają mi zacisnąć pasek od spodni, żebym nie stracił dużo krwi - relacjonuje.
Potem do akcji wkroczyli strażacy ze Szkaradowa, którzy zabezpieczyli miejsce zdarzenia, opatrzyli zranioną rękę, zastosowali tlenoterapię, zabezpieczyli poszkodowanego przed utratą ciepła i wspierali psychicznie swojego kolegę z OSP do czasu przyjazdu Zespołu Ratownictwa Medycznego. Na miejsce wezwano też śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Śmigłowcem Piotr został przetransportowany do Powiatowego Szpitala św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy.
Tam - w pierwszych godzinach po wypadku - przeszedł dwie operacje.
- Rokowania początkowo były dobre. Pełni nadziei czekaliśmy, jak będzie rozwijać się sytuacja, jak zareaguje skóra i żyły po tych zabiegach. Niestety, z dnia na dzień, było coraz gorzej. Po tygodniu lekarze musieli mi rękę odciąć. W tamtym momencie nie było mi trudno pogodzić się z taką decyzją, bo tu chodziło też o moje życie. Lekarze robili co mogli, żeby ją uratować, ale skoro nie dało się, musiałem zaakceptować tę sytuację. Trudną sytuację, bo na ponad 30% powierzchni ręki miałem oparzenia 1 stopnia. Z drugiej strony to też może mi uratowało życie, bo te mniejsze naczynia się zasklepiły - wspomina Piotr Wybierała.
Sporym utrudnieniem w ratowaniu ręki był fakt, że rana nie była cięta, tylko szarpana. Do tego była zabrudzona.
- W ranie znajdował się piasek, trawa, resztki smaru. Tego nie dało się porządnie wyczyścić - mówi rolnik, który w szpitalu spędził trzy tygodnie.
Przyznaje, że wstanie z łóżka było dla niego ogromnym wyczynem.
- Właściwie to musiałem się od początku uczyć się chodzić i łapać równowagę. Jak po wielu próbach udało mi się przejść od łóżka do okna, to już byłem bardzo szczęśliwy - wspomina.
Wsparciem dla Piotra i jego rodziny okazali się okoliczni mieszkańcy, nie tylko ze Szkaradowa.
Bezinteresownie zaangażowali się w pomoc, głównie w gospodarstwie.
- To też chyba uchroniło mnie przed depresją. Fakt, że w domu miałem wszystko na czas porobione, spowodował, że nie martwiłem się aż tak bardzo. Ludzie nie tylko ze Szkaradowa, ale też okolic tak się zorganizowali, że przygotowali mi całą kiszonkę z kukurydzy. Jak wróciłem do domu, to wszystko było tak, jak być powinno. Nie było wcale widać, że gospodarza nie było przez kilka tygodni. Do grudnia dwa razy dziennie przyjeżdżał przyjaciel z pobliskich Ostój, doić nam krowy. Pewnie, gdyby było inaczej, to bym się załamał - uważa Piotr Wybierała.
Dodaje, że w takich sytuacjach najważniejsze jest otoczenie i ludzie, którzy są obok.
- Do dziś wychodzi mi gęsia skórka, jak pomyślę, że po moim wypadku nastąpiło pospolite ruszenie i zorganizowano dla mnie zbiórkę krwi. To na pewno mnie wzmocniło psychicznie.
Jak po roku od tragicznego zdarzenia radzi sobie Piotr?
- Powoli oswajam się z sytuacją, że nie do wszystkiego się nadaję. Nie każdą śrubę przykręcę, czy odkręcę. Wideł w rękę też nie wezmę. Z myciem jakoś sobie radzę, tylko rękę musi mi ktoś umyć - przyznaje.
Od trzech tygodni ma już protezę.
- W czerwcu przeszedłem operację plastyczną, która umożliwiła mi teraz założenie protezy. Nie jest ona dla mnie zbyt wygodna. To właściwie proteza kosmetyczna, wypełniająca rękaw no i obciąża mój kręgosłup z lewej strony. Tak właściwie to pomocna ona nie jest, wręcz przeciwnie. Przedtem sam się ubrałem, a teraz muszą mi pomóc, ale wiem, że jej noszenie jest bardzo istotne ze względu na kręgosłup. Może z czasem się do niej przyzwyczaję i lepiej będę umiał ją wykorzystać - uważa Piotr.
Razem z żoną prowadzi 50-hektarowe gospodarstwo. Mają prawie 100 sztuk bydła.
- Bardzo dużo pomagają dziewczyny i narzeczony najstarszej córki. Dwa razy w tygodniu przychodzi znajomy, który pomaga im wyrzucać obornik. Bardzo pomaga też mechanizacja. Gdyby nie ona - młodzież, by sobie nie poradziła. Dla mnie problemem będzie założenie aparatu udojowego, co kiedyś nie stwarzało żadnego problemu. O wzięciu wideł do rąk też już nie ma mowy. Śmieją się, że mi kupią „sipę” na kółkach, żebym mógł im pomagać - dodaje rolnik.
Ogromnym wsparciem dla Piotra i Joanny są ich córki. To na nich spoczywa szereg obowiązków.
- Nasz dzień zaczyna się już o 5.00 rano. Wtedy udajemy się do obory na poranny obrządek. Kończymy o 7.00, potem szybka kąpiel, śniadanie i jedziemy do szkoły. Po powrocie jemy obiad i znowu do obory. Czasu wolnego już za dużo nam nie zostaje - opowiada.
Beata, jedna z córek, która mimo szeregu obowiązków stara się wygospodarować trochę czasu na treningi lekkoatletyczne.
Do pracy w gospodarstwie angażuje się nawet 6-letnia Madzia, która swoim traktorkiem przewozi kiszonkę
- Mamy podział obowiązków. Ja zajmuję się mniejszym chlewem, Dominika z Mieszkiem ma większy i „stodołę”. Tata chodzi i nadzoruje naszą pracę, żebyśmy o niczym nie zapomnieli - wyjaśnia Beata Wybierała, jedna ze starszych córek.
- Najczęściej gubi nas, nie tylko rolników, pośpiech. Tak było też w moim przypadku. Remontowaliśmy dom i po pasieniu pojechałem po beton, żeby murarze mieli potrzebny materiał. W międzyczasie zepsuł mi się ciągnik, a cały czas miałem w głowie, że muszę jeszcze jechać na łąkę i spresować sianokiszonkę. To wszystko odbywało się na wariackich papierach. Ale o tym myśli się po fakcie - przyznaje Piotr Wybierała, który prowadzi gospodarstwo od 19 lat.