Minister rolnictwa o cenach, dzierżawach, ubezpieczeniach i producentach świń
Z wicepremierem Henrykiem Kowalczykiem, Ministrem Rolnictwa i Rozwoju Wsi rozmawia Aleksandra Pilarczyk
Podczas kongresu „Polska Wieś” pański poprzednik - Grzegorz Puda powiedział, że trzyma kciuki za wszystkich ministrów rolnictwa. Dla mnie to zabrzmiało, jak współczucie dla zarządzających tym resortem. Jest tak źle?
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie jest złym, ale wymagającym resortem. Ilość problemów, które tu występują, jest bardzo duża. Są to problemy związane z sytuacją na rynkach rolnych, z żywnością, ale też z gospodarką ziemią i wiele innych. Istotne jest też silne powiązanie ze Wspólną Polityką Rolną. Tu właściwie wszystko trzeba uzgadniać z Komisją Europejską. Rolnictwo jest także uzależnione od warunków pogodowych, na które już w ogóle nie ma się wpływu.
Mamy niespokojne czasy. Co jest aktualnie najtrudniejszym zadaniem dla ministerstwa rolnictwa? Co spędza panu sen z powiek?
W tym momencie najtrudniejszym problemem jest powstrzymanie wzrostu cen, czyli inflacji. Chodzi o wzrost cen źródeł energii: gazu, paliw itd.
Minister rolnictwa o cenach nawozów i pomocy rządu
To akurat jest zmartwienie całego rządu…
Ale skutki dla rolnictwa są bardzo duże. Żaden inny sektor nie odczuwa tak skutków inflacji. Nigdzie nie zdrożały tak środki produkcji - jak nawozy. To nie jest podwyżka 20, 30%. Był moment, że ta podwyżka sięgała 400%. Gdybyśmy aktualne stawki porównali do cen sprzed roku, to mamy wzrosty jakieś 200-300%.
Pan premier uważa, że pomoc nawozowa, która teraz została skierowana do rolników, rozwiąże problem inflacji i drożyzny, jeśli chodzi o nawozy?
Problem inflacji nie zostanie rozwiązany, ale zostaną złagodzone jej skutki. Gdyby nie było tej pomocy, to mogłoby się okazać, że rolnicy nie kupiliby nawozów i ich nie zastosowali, wobec czego mogłyby spaść plony. To było by bardzo groźne. Nie jest jednak tak, że nawozy są jedynym źródłem inflacji.
Z powodu wojny w Ukrainie mamy światowy kryzys żywnościowy. W tym czasie Polska też musi dbać o produkcję żywości na rynek. Program nawozowy eliminuje jednak część rolników, którzy są istotnymi producentami. Bo dopłaty zostały ograniczone do 50 hektarów.
Zawsze jest tak, że w przypadku inflacji gospodarstwa duże, towarowe mają większą poduszkę finansową. Stąd to wsparcie jest istotniejsze dla gospodarstw małych. Decyzja jest taka, że wszystkie gospodarstwa otrzymują pomoc – tu nie ma wyjątku – tylko że ona jest ograniczona do 50 hektarów. Więc na przykład gospodarstwa 100-hektarowe mają pomoc do 50 hektarów, a do następnych 50 już nie. W tych większych gospodarstwach są dwa rodzaje poduszek finansowych. Jedna jest taka, że mają więcej kapitału i wcześnie kupują nawozy. Gospodarstwo towarowe nie pozwala sobie na to, że sprzeda zboże, wyda pieniądze i nie kupi nawozów na następny rok. Jeśli nie kupił nawozów, to znaczy, że jeszcze ma zboże w magazynach. Teraz sprzeda to zboże po wyższej cenie. To jest ta druga poduszka. Nie spodziewam się więc, że u rolników towarowych nastąpiła sprzedaż zboża po niskiej cenie, a kupno nawozów po wysokiej.
Minister rolnictwa o małych i dużych gospodarstwach
To pytanie o program nawozowy jest wstępem do pytania o politykę rolną, o kreowanie ustroju rolnego. Według konstytucji opiera się on w Polsce na gospodarstwach rodzinnych, czyli takich do 300 hektarów. A polityka rządu najbardziej wspiera gospodarstwa maksymalnie 30, 50-hektarowe. Czyli także te dwu i trzyhektarowe, które na rynek w znakomitej większości nie produkują. I tu nie chodzi tylko o pomoc nawozową, ale także o dopłaty bezpośrednie. Czy sytuacja na rynku żywnościowym zmieni politykę rządu, czy nadal będą wspierane małe gospodarstwa?
Polityka rządu powinna polegać także na tym, aby te mniejsze gospodarstwa pozostały na rynku. One nie mają przewagi konkurencyjnej, nie mają przewagi ekonomicznej spowodowanej skalą produkcji, więc wymagają wsparcia większego, choćby jeśli chodzi o dopłaty redystrybucyjne. Pewnie to ma pani redaktor na myśli, że dopłaty do gospodarstw mniejszych na te pierwsze 30 hektarów są większe niż na te pozostałe. One nie korzystają z efektu skali, który jest bardzo łatwy do przeliczenia ekonomicznego. Nawet 30-hektarowe gospodarstwo musi mieć ciągnik, a w przypadku dużych gospodarstw nie mnoży się 30 ha razy ilość ciągników. Rodzina musi się też utrzymać z tych 30 hektarów. Dlatego troską Wspólnej Polityki Rolnej - i europejskiej, i polskiej jest utrzymanie tych gospodarstw – to jest też wartość. Nie możemy patrzeć tylko na to, że mamy duże gospodarstwa wielkotowarowe, wobec tego o małych zapomnijmy. To byłaby ich likwidacja, a one są dla bezpieczeństwa żywnościowego też bardzo ważne.
Czy ministerstwo ma wiedzę na temat realnej wielkości polskich gospodarstw? Według GUS-u małych kilkuhektarowych gospodarstw jest większość, ale czy one nie są tylko na papierze? Gdy jeździmy do rolników produkujących na rynek, często okazuje się, że znaczna część ziemi, którą uprawiają, to dzierżawy. Czasami w całej wsi jest tylko kilku aktywnych rolników.
Wiemy, ile jest gospodarstw formalnie pobierających dopłaty. To oczywiście mija się z ilością gospodarstw, które są rzeczywistymi gospodarstwami rolnymi. Tu dochodzimy do definicji rolnika aktywnego. Ja oczywiście cały czas zachęcam do tego, żeby nie utrzymywać fikcji, żeby właściciel gruntów, który dzierżawi ziemię, rezygnował z dopłat. Niech bierze większy czynsz dzierżawny. Przypominam, że pobieranie dopłat bezpośrednich od gruntów, których się nie uprawia, a które się wydzierżawiło, jest przestępstwem. Każdy sobie musi z tego zdawać sprawę. Więc lepiej domówić się z rolnikiem dzierżawiącym na wyższy czynsz, tym bardziej że czynsz dzierżawny z gruntów rolnych nie jest opodatkowany. To jest bardzo ważne. Wyprostowało by to różne sytuacje. Choćby teraz przy dopłatach do nawozów okaże się, że rolnicy którzy uprawiają ziemię, a nie pobierają dopłat bezpośrednich, nie mają tytułu do rekompensaty za nawozy. Ci z kolei, którzy mają tytuł, bo złożyli wnioski o dopłaty, nie kupili nawozów. Każdy nasz program prostuje te nieprawidłowości. Oczywiście można sobie wyobrazić brygady lotne, które będą karać.
To chyba trudne do udowodnienia.
Tak, jest to trudne. ARiMR prowadzi co prawda postępowania wyjaśniające, kto jest rzeczywistym użytkownikiem, ale tylko w przypadku, kiedy są dwa wnioski na jeden obszar. Uporządkowanie tego w sposób nakazowy, karny nie jest łatwe i to nie o to chodzi. Stawiamy na zachęty do sankcjonowania dzierżawy, jak np.: w przypadku pomocy nawozowej, dopłat do paliwa rolniczego, do ubezpieczeń. Przecież nikt nie będzie ubezpieczał cudzej uprawy. Tu pokutują też jeszcze błędy z czasów wchodzenia do Unii Europejskiej. Jeszcze nie tak dawno sam osobiście słyszałem, jak kierownicy biur powiatowych agencji nieprawidłowo informowali rolników, że w razie kolizji płatności należy się ona właścicielowi gruntu.
Minister rolnictwa o zmianach w ubezpieczeniach
Wspomniał pan premier o dopłatach do ubezpieczeń. Czy jest jakiś pomysł na ten system? Na razie wygląda to w ten sposób, że państwo dopłaca 65% do składki firmom ubezpieczeniowym, a jak przyjdzie klęska, na przykład suszy, to i tak trzeba rolników wspomóc, bo ubezpieczenie tej suszy nie obejmowało…
Oczywiście ta pomoc, która była wypłacana w postaci suszowego kilka lat temu w sposób dość powszechny, mogła zniechęcać do ubezpieczeń, to jest prawda.
Tamta pomoc akurat zachęcała, bo trzeba było mieć ubezpieczenie, żeby dostać wsparcie w pełnej wysokości. Tyle że można było wybrać najtańsze ubezpieczenie…
W pełni się zgadzam. Popełniono kilka błędów i będę je chciał wyeliminować. W pierwotniej wersji ustawa o ubezpieczeniach gruntów rolnych zakładała, że dopłaty będą do ubezpieczeń od wszystkich ryzyk, łącznie z suszą. Po roku czy dwóch uznano jednak, że te oferty ubezpieczeniowe są zaporowe, bo zakłady nie chciały ubezpieczać od suszy i proponowały składki na poziomie dwudziestu kilku procent. Wobec tego zmieniono ustawę i rozdzielono ryzyka. Teraz można się ubezpieczyć tylko od gradobicia i już spełniło się obowiązek. Jest to trochę fikcją, bo spełnienie obowiązku powinno polegać na ubezpieczeniu od wszystkich ryzyk. Chcę wrócić do tego zapisu w ustawie. Nie miałem szans zrobić tego wcześniej, bo gdy przyszedłem do resortu pod koniec października, byliśmy już w jesiennym sezonie ubezpieczeniowym. Warto jednak pamiętać o tym, że jeżeli rolnik ubezpieczy się całościowo, wtedy nie będzie musiał korzystać z dodatkowej pomocy. Natomiast w przypadku poważnej klęski zawsze można się jeszcze zastanowić nad pomocą socjalną. W tym roku rolnicy ubezpieczyli się w większym zakresie niż w latach poprzednich. W tej chwili działa kontrolowany przez rolników AGRO TUW, który daje ofertę taką, która mieści się w ramach ustawy – kompleksowe ubezpieczenia z pełnymi dopłatami do składek. Jest również możliwość opłacenia składki - tej rolniczej części - poprzez cesję na poczet płatności bezpośrednich, a więc rolnik nie musi wykładać gotówki w sezonie wiosennym. Nastąpił więc wielokrotny wzrost, ale nawet on nie spowodował upowszechnienia ubezpieczeń. W następnym sezonie trzeba będzie podjąć bardziej zdecydowane decyzje. Bo ubezpieczenie się od powodzi na górce naprawdę niewiele zmienia.
ZOBACZ TAKŻE: Składkę na ubezpieczenie będzie można zapłacić dopłatą unijną
Minister rolnictwa o cenie dzierżawy
Wróciłabym jeszcze na chwilę do gruntów rolnych w kontekście dzierżaw. Dużą rolę w tym zakresie odgrywa KOWR. Tam wysokość czynszu jest ustalana w zależności od ceny pszenicy. A ta wzrosła dwukrotnie. Czy nie obawia się pan premier problemów z płatnościami za dzierżawę? W Wielkopolsce stawki równają się cenie pszenicy za 3, 4 , a nawet 5 ton za hektar.
Są różne pomysły rolników na temat obliczania stawek za dzierżawę. Na przykład żeby określać wysokość dzierżawy na podstawie ceny z trzech lat. Tylko te pomysły to taki kij, który ma dwa końce. W momencie, gdy nastąpił gwałtowny wzrost, to oczywiście cofnięcie się o trzy lata jest korzystne. Ale, jak nastąpi spadek ceny za dwa lata, to wtedy będą musieli rolnicy płacić cenę obecną, wysoką. Podobnie jest z ceną żyta przy podatku rolnym. Jak to posunięcie w czasie jest korzystne, to wtedy jest zadowolenie, a kiedy jest niekorzystne – jest hałas. Ja jestem otwarty na dyskusję, jak tę dzierżawę liczyć.
Minister rolnictwa o Krajowej Grupie Spożywczej
Z inicjatywy MRiRW powstał holding, który ma uporządkować rynek, zapobiec zmowom cenowym, doprowadzić do sprawiedliwej wyceny produkcji rolnej. Mam na myśli Krajową Grupę Spożywczą.
Mam nadzieję, że dzięki grupie spożywczej te zmowy cenowe będzie można likwidować poprzez danie kilku impulsów. Pewne decyzje, które były podejmowane w przeszłości, pokazują, że takie działania mogą być skuteczne.
Czy spółki, które weszły w skład holdingu, są na tyle silne, żeby wpływać na rynek? Spośród nich tylko Krajowa Spółka Cukrowa jest na tyle znacząca – obejmuje 40% rynku – żeby wpływać na ceny, w tym przypadku buraków. Ale już Elewarr handlujący zbożem – do 3% udziału w rynku, zakłady przetwarzające ziemniaki – 1% rynku…
Pani redaktor, proszę traktować Krajową Grupę Spożywczą jako taki bardzo wstępny kręgosłup do budowania grupy na przyszłość. To nie jest koniec procesu, ale jego początek. Od czegoś trzeba było rozpocząć. Grupa spożywcza będzie skupiać 20 – 30% rynku, żeby miała wpływ na ceny.
Gdybyśmy mieli wytłumaczyć rolnikom, jak to będzie działać… Bo oni pytają: jak ta grupa nas wspomoże?
Mam przygotowane rozwiązania, ale na obecnym etapie jeszcze nie do publicznej wiadomości, dlatego że Krajowa Grupa Spożywcza jest konkurencją dla wielu podmiotów. Stąd ogromna krytyka, która już się wylała. Mnie to nie martwi. To znaczy, że boją się one konkurencji. Ale ujawniając szczegóły rozwoju, metod działania - odkrywamy się przed konkurencją. Mówiąc wprost: Krajowa Grupa Spożywcza ma łamać zmowy cenowe, więc konkurencja nie będzie zachwycona jej działaniem. Gdzie jest dobry rynek? W mleczarstwie.
Mam przygotowane rozwiązania, ale na obecnym etapie jeszcze nie do publicznej wiadomości, dlatego że Krajowa Grupa Spożywcza jest konkurencją dla wielu podmiotów
Ale w mleczarstwie też mamy zakłady z zachodnim kapitałem…
Ale są one w zdecydowanej mniejszości. Kapitału zachodniego na rynku przetwórstwa mleka jest niewiele. Główny elementem jest spółdzielczość. Kolejny to prywatny kapitał, ale polski. Dzięki temu mamy normalny rynek przetwórstwa mleka. Na tym rynku nie potrzeba żadnej grupy, nic nie powinno tu wchodzić, on funkcjonuje znakomicie. Kiedy zaś mamy rynek zdominowany przez obcy kapitał, czasem z udziałem rolników zachodnich, a tak jest w przypadku mięsa, to na pewno będzie protekcjonizm. Mogę podać przykłady ogromnego protekcjonizmu na rynku chmielu. My potrzebujemy bardzo dużo granulatu chmielu. Nasi rolnicy produkują go niewiele, ale i tak nie mogą go sprzedać. Bo najpierw kupuje się z Zachodu. W Ten sposób wspiera się tamtych rolników, płacąc nawet drożej, a czasami może za gorszy jakościowo surowiec.
Kiedy zaś mamy rynek zdominowany przez obcy kapitał, czasem z udziałem rolników zachodnich, a tak jest w przypadku mięsa, to na pewno będzie protekcjonizm
Czy to nie jest problem, że grupa spożywcza nie podlega panu, tylko Ministrowi Aktywów Państwowych?
To nie ma znaczenia. My naprawdę ściśle współpracujemy z premierem Jackiem Sasinem, to jest sprawa techniczna – nie chcieliśmy powoływać w ministerstwie rolnictwa departamentu do spraw przekształceń własnościowych na trzy cztery miesiące. Ministerstwo aktywów ma do tego celu narzędzia i specjalistów.
Minister rolnictwa o problemach producentów świń
Muszę jeszcze zapytać o hodowców świń. Jaki skutek odniosła pomoc dla producentów loszek i prosiąt?
Na pomoc było zaplanowane 400 milionów złotych, a wniosków wpłynęło na 457 milionów. Trwa jeszcze ich weryfikacja.
Producenci żalili się, że pomoc obejmowała zbyt krótki czas, w zasadzie jeden miot.
Tak miało być. Tak się umawialiśmy, że dopóki cena nie wzrośnie, będziemy wspierać rynek trzody chlewnej, dlatego że poniósł on faktycznie ogromne straty. Zdaję sobie sprawę, że pomoc ta nie jest kompensacją wszystkich strat.
Poza producentami prosiąt są też producenci tuczników. Często pozaciągali kredyty na chlewnię i teraz stoją na kraju bankructwa albo już zbankrutowali…
Dotacjami wszystkiego nie załatwimy. Całościowy rynek wieprzowiny to jest wiele miliardów złotych. Za wszystko nie zapłacimy. Pomagamy, na ile możemy, dopłacamy do zakupu nawozów – 4 miliardy złotych, na dopłaty do lochy przeznaczyliśmy – prawie pół miliarda złotych, na paliwo rolnicze – półtora miliarda złotych, na dotacje do ubezpieczeń – mamy przygotowane 3 miliardy złotych. To ogromny wysiłek finansowy państwa. Jeśli chodzi o trzodę chlewną, najbardziej bolesną częścią była likwidacja hodowli. Zdecydowaliśmy się dopłacić do prosiąt żeby, gdy się cena odbije, ta hodowla mogła ruszyć.
Pomoc państwa dla rolników w ostatnim czasie jest widoczna. Czy jest pan pewien, że wszystkie interwencje były słuszne?
Wszystkie interwencje są słuszne, może nie w pełni doskonałe. Zastanawialiśmy się, także razem z rolnikami, jak podzielić ograniczoną ilość środków? Na przykład przy nawozach: dać do każdego hektara po 300 zł, czy może jednak do 50 ha dać 500zł? Uważam, że przyjęliśmy dobre rozwiązania. Spotykałem się często z rolnikami, sam także mieszkam na wsi, mam sąsiadów rolników. Często w niedzielę przed kościołem spotykamy się, dyskutujemy, mój brat prowadzi gospodarstwo, to nie jest tak, że jestem oderwany od rzeczywistości. Znam problemy rolników i staram się tworzyć programy, wsłuchując ich głos.
A jaki jest pana stosunek do tuczu nakładczego? Wielu rolników, którzy nie dali rady finansowo, taki tucz prowadzi…
Ubolewam, nad rolnikami, którzy musieli w takim systemie pracować. Teraz mamy kredyty na wznowienie produkcji, żeby jednak rolnik mógł pracować na swoim. Wprowadziliśmy dopłaty do prosiąt, bo dopłaty do tuczników wspierałyby chów nakładczy- brałaby je firma zlecająca tucz.
Minister rolnictwa o Zielonym Ładzie
Na koniec pytanie o Zielony Ład. Czy w związku z problemami na rynku żywnościowym Komisja Europejska zrobi krok w tył. Bo słychać komentarze, że może z niektórymi obostrzeniami należy się wstrzymać.
Zielony Ład jest pojęciem bardzo szerokim. Są trzy konkretne ograniczenia: wyłączenie gruntu z produkcji – to słynne 4%; ograniczenie stosowania środków ochrony roślin i ograniczenie nawozów. Wyłączenie gruntów podnosiłem na posiedzeniach Rady Ministrów Rolnictwa UE w Brukseli. Polski wniosek o odstąpienie od tego zapisu poparły także inne kraje i po wybuchu wojny w Ukrainie już to zostało zawieszone. W tym roku rolnicy mogą obsiewać wszystkie grunty. W skali UE to jest 4 mln hektarów, w Polsce - niecały milion. Dyskusja trwa na temat ograniczenia ŚOR, niestety nie ma jeszcze decyzji. Dyskusja została odroczona w czasie. Podobnie ze stosowaniem nawozów. Myślenie Komisji Europejskiej się zmienia– bezpieczeństwo żywnościowe staje na pierwszym miejscu, co mnie bardzo cieszy.