Hodowcy zamkną biznes i pójdą po jałmużnę?
Ceny żywca wieprzowego, które w ostatnim tygodniu spadły nawet do 2,80 za kilogram tucznika, drgnęły lekko w górę. - Jeśli sytuacja się nie poprawi, wiele osób będzie musiało zlikwidować biznes i iść po jałmużnę do wójta - żali się Jan Sas, rolnik, który 1 grudnia wziął udział w proteście przeciwko niskiej cenie żywca.
Obecnie minimalna cena, za jaką kupowany jest żywiec, wynosi 3,00 zł i nadal jest bardzo niska. Jeszcze miesiąc temu - 29 października średnia minimalna kwota, jaką płaciły rolnikom firmy skupujące i zakłady mięsne, plasowała się na poziomie 3,77 zł. Już wtedy producenci żalili się, że chów jest nieopłacalny. Sytuacja na rynku żywca wieprzowego jest trudna. Niskie ceny skupu przy jednoczesnym dużym imporcie mięsa wieprzowego na nasz rynek mogą doprowadzić do załamania polskiej produkcji trzody chlewnej.
Nad tą trudną sytuacją przedstawiciele NSZZ RI „Solidarność” z Jerzym Chróścikowskim na czele, sekretarz stanu Jacek Bogucki, Główny Lekarz Weterynarii oraz pracownicy resortu podczas spotkania w ministerstwie debatowali. Członkowie związku zwracali uwagę nie tylko na brak opłacalności produkcji, ale także na niekorzystną politykę cenową stosowaną przez zakłady przetwórcze, brak kontraktacji, płacenie wyższych cen dostawcom zagranicznym oraz niższą jakość sprowadzanego surowca.
Na przełomie listopada i grudnia natomiast rolnicy z województwa śląskiego wyszli na ulice, tamując ruch pojazdów w Waleńczowie i Przystajni. Jan Sas, hodowca trzody chlewnej w cyklu zamkniętym i bydła mięsnego z Antonowa (powiat kłobucki), był uczestnikiem protestu w Przystajni (powiat kłobucki), przeciwko niskim cenom żywca.
- Przede wszystkim chcieliśmy zwrócić uwagę rządzącym - nowej władzy, że cena 2,80 za kilogram żywca to jest 50% tej ceny, która obowiązywała jakiś czas temu. W tej chwili trzeba dopłacić ponad 100 zł do każdego tucznika. Jeśli ktoś ma parę sztuk, to może tego nie odczuje, ale jeśli ktoś chowa 100 lub więcej tuczników i traci taką kwotę na każdej sztuce… rachunek jest prosty - opowiada Jan Sas. - Taką sytuację rolnik może przetrwać jednorazowo. Na dłuższą metę nie będzie miał środków na produkcję - tłumaczy. Trzeba wziąć pod uwagę, że ceny np. środków ochrony roślin, części zamiennych do maszyn czy pasz są wciąż takie same, a czasami nawet wyższe. Wiele gospodarstw kupiło nowy sprzęt - większość więc jest obciążonych dodatkowo kredytami, które teraz trzeba spłacać. - Nie rozumiem, po co się robi jakiekolwiek biznesplany, skoro obowiązują one przy cenach sprzed dwóch lat, które teraz spadły o 50%. Niestety, rolnik musi spłacić kredyt w całości, zgodnie z obowiązującymi na tamten czas odsetkami - żali się hodowca.
Niestety, po dwóch protestach, które odbyły się na Śląsku, nikt z władz nie odezwał się do rolników. - Poza zdenerwowanymi kierowcami nikt nie zwrócił na nas uwagi. Jeśli rząd nie zareaguje na obecną sytuację, to będzie trzeba zamknąć na dzień, czy na dwa drogi i tyle - mówi Jan Sas. - Nie wiem, czy rząd nie widzi, czy nie chce widzieć problemu. Ja rozumiem, że jest to duży problem i nie da się strzelić z bata i wszystko się rozwiąże. Jeśli władza nie umie znaleźć rozwiązania, to niech przyjedzie do nas - na wieś - my pomożemy.
Jak podaje ministerstwo - do Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów zostało skierowane pismo o zbadanie, czy zakłady przetwórcze więcej płacą za sprowadzany do produkcji surowiec z zagranicy niż oferują polskim producentom. Chodzi również o sprawdzenie, czy nie zostały naruszone warunki konkurencji i czy nie nastąpiła zmowa cenowa. Ponadto odpowiednie służby inspekcyjne mają zweryfikować informacje o gorszej jakości sprowadzanego surowca. Nowy sekretarz stanu - Jacek Bogucki poinformował, że skierował pismo do unijnego komisarza Phila Hogana, w którym pisał o stabilizacji na rynku wieprzowiny. Uważa, że polska produkcja powinna iść w kierunku dopłat do eksportu na rynki trzecie. Zwraca także uwagę, że rozdysponowanie mięsa zgromadzonego w wyniku dopłat do prywatnego przechowywaniu powinno nastąpić z wyłączeniem rynku unijnego.
W chwili obecnej sytuacja jest bardzo zaogniona. Problem jest o tyle duży, że rolnicy zarabiają mało, a firmy wędliniarskie utrzymują ceny detaliczne na stałym poziomie, zwiększając tym samym zysk.
- Rzeźnicy i zakłady mięsne przy swoich produktach nie zaznaczają zawartości mięsa w swoich wyrobach. Sprzedajemy 10 kg świni za 28 złotych, natomiast kilogram dobrej szynki kosztuje powyżej 30 złotych - zauważa Jan Sas. - Mnie najbardziej boli to, że nowy rząd przed wyborami tyle mówił, że będzie się starał tą złą sytuację zmienić, a po dwóch miesiącach nadal nic się nie dzieje. Możliwe, że część ludzi będzie musiało zrezygnować z hodowli i iść do wójta po jałmużnę. Im większy hodowca, tym będzie miał większe straty. Jeśli byłaby jakakolwiek zapowiedź podwyżki cen, to część rolników wstrzymałaby się ze sprzedażą - konkluduje producent.