Dyrektor ARR: Trzeba wprowadzić podatek od importowanych warchlaków
O tym w jaki sposób chronimy nasze rynki mleka, mięsa i zboża oraz o koniecznych zmianach rozmawiamy z Bogdanem Flemingiem, dyrektorem Agencji Rynku Rolnego w Poznaniu.
Kiedy poprawi się sytuacja na rynku mleka?
Mam nadzieję, że już wkrótce. Minister rolnictwa i polski rząd czynią wszystko, żeby rozładować napięcie. Trwają rozmowy prezydenta RP z premierem Chińskiej Republiki Ludowej, żeby tam wyeksportować nadwyżki mleka. Wierzę, że konkretne umowy zostaną podpisane i jedwabny szlak stanie się szlakiem mlecznym w kierunku Chin. Na szczęście już teraz ceny mleka lekko drgnęły ku górze. Pamiętajmy jednak, że sytuacja pogorszyła się, gdy zniesiono kwoty mleczne, a domagali się tego sami rolnicy w UE, w Polsce też były głosy, aby tak się stało i zagalopowano się za daleko. Ci, którzy byli duzi, chcieli być jeszcze mocniejsi i wykończyć małych lub średnich producentów. A teraz i oni mają wielki problem, bo chcieli przejąć większość rynku, a nie wszystko poszło po ich myśli.
Czytaj także: Cena mleka będzie zależeć od pogody KLIK
Czy powodem tej sytuacji nie było to, że do krajów wspólnoty zaczęło docierać mleko spoza Unii Europejskiej?
Sygnały o imporcie mleka do mnie dotarły, ale nie mam żadnych twardych dowodów. Podpytywałem członków rad nadzorczych spółdzielni mleczarskich, czy ich mleczarnie sprowadzają zza granicy mleko, a za rodzimy surowiec płacą mniej? Nie potrafili mi tego powiedzieć, a na plotkach nie mogę się opierać. Gdyby się okazało, że tak jest, trzeba byłoby interweniować na szczeblu rządowym. Takich praktyk nie powinno być. Powinniśmy chronić swój rynek.
W kontekście importu zboża też.
Jak najbardziej. Kontyngent z Ukrainy może być dla nasz rzeczywiście problematyczny. Mam nadzieję, że rząd bierze pod uwagę weryfikację sytuacji, w jakiej znaleźli się polscy producenci zboża.
Jak ocenia Pan tegoroczny stan zbóż i żniwa?
Szacujemy, że plony rzepaku będą niższe w porównaniu z poprzednim rokiem o około 30%, choć dokładnych danych nie mamy, bo one cały czas spływają. Zboża też nie wyglądają nienadzwyczajnie dobrze. Były przymrozki. W woj. kujawsko-pomorskim większa część zbóż musiała zostać przesiana, do gorszych plonów przyczyniła się susza, a w sierpniu popadywało. Chwała, że był deszcz, ale z drugiej strony pojawiły się kłopoty ze zbiorem zbóż. Zboże zaczęło porastać. Pojawił się kolejny problem - gorsza jakość ziarna.
Czytaj także: Bardzo przeciętne zbiory zbóż KLIK
Przewidywane plony zbóż, jak Pan zaznaczył, nie są wcale wysokie, dlaczego więc ceny tych płodów rolnych są tak niskie?
Nie mogę mówić o zmowie firm skupujących zboże, bo to się okaże w przyszłości. Ale na początku żniw zawsze jest taka tendencja, że ceny są niskie. By gospodarstwa mogły funkcjonować, rolnicy potrzebują gotówki, dlatego zmuszeni są często do sprzedaży ziarna już teraz. Towaru na rynku jest dużo, firmy skupujące i przetwarzające zboża wykorzystują to i cena spada. Jeśli okaże się, że tego zboża u nas będzie za mało, a gdzie indziej firmy nie będą mogły go kupić, wtedy ceny zaczną się podnosić. Wielu rolników, mających taką możliwość, przetrzymuje zboże i czeka na lepszą cenę. Zawozi do firm, które magazynują zboże w silosach i czekają na odpowiedni moment. Może to trwać od miesiąca do kilku miesięcy. Wszystko zależy od zasobów pieniężnych poszczególnych gospodarzy. (...) Prowadzona jest gra rynkowa, a powinna być pewna stabilizacja. Powtarza się to co roku. Gdyby wszyscy rolnicy byli na tyle zasobni i mieli odłożone pewne pieniądze na kontach, przetrzymaliby zboże przez kilka miesięcy, wtedy koncerny musiałyby cenę podnieść. Nie chodzi o to, by rolnik nie wiadomo ile zarabiał, ale by miał uczciwie zapłacone. Powinien na zbożu mieć zysk w wysokości 15%-30%.
Czy o jakimkolwiek zysku mogą mówić sadownicy, skoro w skupie za sprzedaż wiśni i czarnej porzeczki otrzymują złotówkę za kilogram?
Nie może być aż tak karygodnie niska cena za owoce, bo staje się to nieopłacalne. Skoro tak mało otrzymują za towar w skupach, to ile mają zapłacić ludziom za zrywanie? Nie wszyscy mają maszyny, ale jeśli mają maszyny, to za tą maszynę też trzeba zapłacić. Ale do zmowy cenowej nikt się nie przyzna.
Czytaj także: Wiśnie nadal na drzewach - zbiór się nie opłacił KLIK
Owocu na rynku jest bardzo dużo, przetwórcy na tym zyskują. A sadownicy, ledwo wiążąc koniec z końcem, zwrócą się o publiczną pomoc finansową.
Przeważnie zarabiają tylko przetwórcy. Powinno to być zmienione. Przypominam sobie, że poszły potężne pieniądze z Unii Europejskiej na rozwój przemysłu rolno-spożywczego, na nową infrastrukturę, nowe fabryki i maszynerię. Cel, jaki miał zostać osiągnięty, to rozwój produkcji i przetwórstwa, na którym mieli korzystać także producenci owoców. Miała to być współpraca na zasadzie partnerstwa. A nie ma tego. Rzadko gdzie możemy zauważyć, iż przetwórcy gwarantują rolnikom zbyt i cenę, a nawet dzielą się częścią nadwyżki. Ten obszar gospodarki rolnej trzeba będzie zweryfikować. Wiem, że przetwórcy powiedzą, a dlaczego nas kontrolujecie? W programach unijnych było jednak jasno powiedziane, że ma na tym zyskać także producent. W wielu krajach UE rolnicy są udziałowcami firm, takich jak rzeźnie, przetwórnie. W Polsce dzisiaj jest to rzadkością. Jedynie w spółdzielniach mleczarskich rolnik jest udziałowcem. Musimy to zmienić. Obecny rząd ma dużo rzeczy do poprawienia.
Uważa Pan, że regulacjami prawnymi uda się wpłynąć na poprawę relacji rolnik - przetwórca?
Są to pieniądze unijne, decyzje i przepisy, jak te pieniądze powinny być wydatkowe, a jakie powinny być powiązania z drugą stroną, dlatego myślę, że możemy mieć na to wpływ. Jeśli przetwórcy nie zgodzą się na wiązanie się z rolnikami, to proszę bardzo, ale kredyt proszę zaciągnąć na swoją odpowiedzialność, a nie korzystać z pieniędzy publicznych. Inne kraje UE sobie z tym poradziły i to funkcjonuje, a w Polsce niestety rozluźniły się relacje w czasie transformacji ustrojowej.
Mogą pojawić się negatywne głosy o ingerencji w wolny rynek.
W rolnictwie nie może być „wolnej amerykanki”. Rolnik musi być powiązany z przetwórcą i mieć stabilność. W starych krajach UE rolnik nie jest sobie sam pozostawiony. Są regulacje, które go chronią.
A jak jest w przypadku producentów świń? Ogromne wahania cen na rynku trzody raczej pokazują, że są oni pozostawieni samym sobie.
Rzeczywiście jest to palący problem. Teraz sytuacja z ceną troszkę się uspokoiła, ale nadal nie jest dobrze. Musimy przede wszystkim zwiększyć w Polsce produkcję trzody chlewnej. Z naszych obliczeń wynika, że rocznie produkujemy w Polsce 5 mln sztuk warchlaka. A niecałe 6 mln sztuk sprowadzamy z innych krajów, głównie Danii. Produkcja trzody chlewnej w Polsce wynosi 10 - 11 mln sztuk, a powinna wrócić do 15 mln sztuk. Przy czym w Niemczech produkcja wynosi 26 mln sztuk trzody chlewnej, a Hiszpania, która obecnie prowadzi w UE, wytwarza 27,5 mln sztuk i liczba ta cały czas rośnie.
Czytaj także: Jak chronić trzodę przed ASF? KLIK
Wierzy Pan w to, że jesteśmy jeszcze w stanie zwiększyć pogłowie trzody w Polsce?
Tak, ale musimy wpłynąć na świadomość rolników, czy chcą kupować polskie prosięta i warchlaki, czy chcą wzmacniać Duńczyków i Holendrów. Jako Agencja Rynku Rolnego chcemy zwrócić się do rządu o prawne określenie pojęcia „polski tucznik”. Tym mianem będzie można nazwać zwierzę będące od narodzin do ubicia w Polsce. Chcemy, aby taka informacja pojawiła się na opakowaniach mięsa w sklepach, by konsument miał możliwość wyboru. W przypadku tuczników wyprodukowanych z prosięcia duńskiego czy holenderskiego, taka informacja też powinna pojawić się na produktach. Wierzymy, że dzięki temu hasłu rolnicy zaczną się przestawiać z tuczu nakładczego na produkcję rodzimej świni.
Polscy rolnicy, którzy rozpoczęli współpracę z duńskimi czy niemieckimi firmami, podpisali wieloletnie umowy i nawet, jeśli będą chcieli, nie odejdą tak szybko od tuczu nakładczego. Nie jesteśmy też w stanie zamknąć granic przez duńskimi warchlakami czy importowanymi półtuszami.
Może polskich producentów trzody do zmiany zmotywuje podatek. Domagamy się, aby każda sprowadzana do Polski sztuka była opodatkowana. Wielu rolników się ze mną nie zgadza. Ale jestem za tym, że powinien być podatek nałożony, bo ktoś zarabia na tych warchlakach, które sprowadza do Polski. Jeśli wejdzie to w życie, cena naszego polskiego prosięcia będzie bardziej konkurencyjna w stosunku do sprowadzanego.
W jakim kierunku, Pana zdaniem, powinna podążać polska polityka zagraniczna w kontekście współpracy gospodarczej w przypadku produktów rolno-spożywczych? Gdzie są dla naszego kraju najlepsze potencjalne rynki zbytu?
Myślę, że kraje Dalekiego Wschodu. Przez lata opieraliśmy się tylko na eksporcie do Rosji, a nie szukaliśmy innych rynków zbytu. Można było przewidzieć, że coś przetnie się na tym rynku i będziemy mieć problem. Nie można opierać się tylko na jednym kraju. Tym bardziej, że Rosja jest coraz silniejsza rolniczo, problematyczna i niestabilna.
Sprawdź ceny żywca wieprzowego TUTAJ