Czy dziki zostaną wybite?
Po co została wykonana inwentaryzacja dzików? Ile kosztowała? Czy przyczyni się do rozwiązania problemu z ASF?
Co kilka dni Główny Lekarz Weterynarii informuje o wykryciu kolejnych przypadków afrykańskiego pomoru świń u dzików. Do 30 listopada wykryto 145 zakażonych dzików. Ostatnie zauważono je w woj. podlaskim (5 przypadków), lubelskim (1 przypadek) i mazowieckim (1 przypadek). Choroba w szybkim tempie rozprzestrzenia się w stadach dziko żyjących świń. Dlatego zarówno według hodowców trzody, jak i Komisji Europejskiej powinna następować redukcja populacji dzików, zwłaszcza na terenach wschodnich kraju, gdzie występuje ASF. Chore dziki stwarzają bowiem zagrożenie dla zwierząt hodowlanych. Na szczęście ognisk ASF w chlewniach w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie wykryto. Nie oznacza to jednak, że ryzyko zarażenia zostało całkowicie wyeliminowane.
Leśnicy, myśliwi i żołnierze w ciągu 21 dni przeczesali lasy w całej Polsce, by policzyć dziki. Akcja inwentaryzacyjna miała miejsce od 15 października do 6 listopada. Oszacowano, że w całym kraju jest 144 079 dzików. Sprawdzono, gdzie jest ich najmniej (okolice Warszawy i Krakowa), a gdzie najwięcej (regiony Katowic i Olsztyna). Według ministra środowiska „uśrednione zagęszczenie dla całego kraju wyniosło 0,5 szt./km2, czyli tyle ile zalecała KE w związku z zatrzymaniem rozprzestrzeniającego się ASF (afrykańskiego pomoru świń) w Polsce”.
Czytaj także: Hodowcy trzody wstrzymani przez brak kolczyków! KLIK
Ta informacja z pewnością ucieszyła Polski Związek Łowiecki, który raczej nie spieszy do lasów, by strzelać do dzików, o co zabiegają rolnicy i minister rolnictwa. Bardziej podejrzliwi sądzą, że okres przeprowadzenia inwentaryzacji był celowo przyjęty, by zaniżyć liczbę dzików (spisy zwierząt leśnych przeprowadza sie z reguły na przełomie zimy i wiosny).
- Kołom łowieckim zależy na tym, aby było dużo dzików. Zwłaszcza na terenach, na których potem pojawiają się dewizowcy, a więc myśliwi, którzy miłują się w polowaniach i za każdą odstrzeloną sztukę płacą grube pieniądze - komentują osoby, które znają środowiska łowczych.
Niektórzy poddają pod wątpliwość także technikę, jaką obrano. - Czy liczenie było potrzebne czy nie, ciężko stwierdzić. Na pewno tak akcja nic pozytywnego nam nie wniosła. A czy te dziki są skrupulatnie policzone? Nie sądzę - twierdzi Robert Janczuk, hodowca z woj. lubelskiego. - Logicznie rzecz biorąc, jeśli idzie wojsko w lesie regionami i szuka dzików, to dzik nie będzie czekał pod drzewem. To inteligentne zwierzę, ma dobry węch i słuch i się przemieści - dodaje. Niektórzy komentują, że inwentaryzacja byłaby bardziej wiarygodna, gdyby w liczeniu zastosowano np. drony z kamerami termowizyjnymi (taki system stosuje się w Niemczech).
Od kwietnia na ścianie wschodniej Polski prowadzone są odstrzały sanitarne dzików. Z planowanych do odstrzału 7771 osobników do końca listopada pozyskano 7285 dzików. Stanowi to 92% całej zaplanowanej do odstrzału liczby dzików.
- Odstrzały ten realizują dzierżawcy i zarządcy obwodów łowieckich na podstawie umów z powiatowymi lekarzami weterynarii (umowy regulują także sposób zwrotu kosztów prowadzonego odstrzału redukcyjnego) - tłumaczy Joanna Józefiak, radca ministra środowiska.
Odstrzał potrwa do 20 grudnia. Podczas listopadowego posiedzenia komisji sejmowej Rolnictwa i Rozwoju Wsi Krzysztof Jażdżewski, zastępca głównego lekarza weterynarii zapowiedział, że do końca roku chciałby jeszcze zwiększyć odstrzał, by na niektórych terenach liczebność zmniejszyć nie do 0,5, a 0,1 szt./ km2.
Czytaj także: Wirus ASF wciąż groźny. Kary za brak mat do dezynfekcji KLIK
Czy te zamierzenia uda się jednak zrealizować? Hodowcy trzody w to wątpią.
- Myśliwi nie będą strzelali, bo nie mają warunków do przechowania mięsa. Nie ma wystarczającej ilości chłodni, by mogli je przetrzymywać. Na pewno nie będą się godzić na to, by po ustrzeleniu dzika, trzymać go dwa tygodnie w swojej lodówce. Trzeba byłoby przeprowadzić masowy odbiór i ewentualnie utylizację - stwierdza Robert Janczuk.
Nie pomaga nawet 30 nowych chłodni z przeznaczeniem na przechowywanie zabitych dzików, które zakupił Główny Inspektorat Weterynarii. Jedna lodownia może pomieścić 60 sztuk, problem jednak w tym, że po włożeniu jednej partii dzików chłodnia musi być zaplombowana do czasu, aż nie przyjdą wyniki badań próbki na ASF. A te trwać mogą nawet kilka dni.
Walka z afrykańskim pomorem świń jest o tyle skuteczniejsza, o ile zakażone martwe dziki szybciej są znajdowane. Można wtedy ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania się choroby na inne zwierzęta. Zajmują się tym myśliwi i leśnicy. Za każdą odnalezioną sztukę otrzymują 100 zł. Według Mariusza Nackowskiego, prezesa Stowarzyszenia Hodowców Trzody Chlewnej Podlasie w akcji tej powinny uczestniczyć także inne osoby. Wówczas być może szłoby wszystko sprawniej. - Wynagrodzenie za znalezienie padłego dzika powinno zostać przyznane każdemu znalazcy - mówił podczas sejomowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Innego zdania jest Krzysztof Jażdżewski. - Płacimy osobom zajmującym się profesjonalnie działalnością w lesie, a więc myśliwym i pracownikom leśnym. Mamy do czynienia ze środkami publicznymi, więc nie jest to wypłacane bezpośrednio do ręki, a na konto zarządców lub dzierżawców obwodów łowieckich - odparł zastępca głównego lekarza weterynarii.
Czytaj także: Hodowcy świń otrzymają rekompensaty? KLIK