Michał Kołodziejczak: Musi nastąpić przełom
O tym, dlaczego rolnicy wyszli na drogi, zdecydowanych działaniach i kolejnych protestach mówi Michał Kołodziejczak, prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej
Podjęliście zdecydowane kroki w celu poprawy, jak określacie, złej sytuacji w rolnictwie. Działania, które prowadzicie od początku marca, a więc rozmowy z ministerstwem rolnictwa, a przede wszystkim protesty, odnoszą skutki w postaci konkretnych decyzji szefa resortu Krzysztofa Jurgiela.
To pokazuje, że mieliśmy rację, iż w ministerstwie rolnictwa nie jest dobrze i nasze pierwsze postulaty były prawdziwe. Na początku marca resort rolnictwa prezentował statystyki, w których pokazywał, że na rynku ziemniaków faktycznie jest ich dużo, ale oceniał to jako normalną rzecz. Wówczas na konferencji prasowej wiceminister Jacek Bogucki mówił, że producenci zarabiają od 40 do 60% ceny detalicznej, która jest w sklepach. A dziś ministerstwo mówi inaczej. Zyskujemy pewność siebie w tym działaniu. Widzimy, że można. Władza pokazuje nam, że w żaden inny sposób niż poprzez manifestacje nie będziemy dla niej słyszalni.
W jak bardzo trudnej sytuacji znaleźli się polscy producenci warzyw?
Nie widzimy perspektywy rozwoju w Polsce w obecnych realiach dla producentów ziemniaka i kapusty.
Są jednak producenci warzyw, którzy się rozwijają i inwestują ogromne pieniądze w sprzęt czy szklarnie. Dlaczego jest między wami tak ogromna przepaść?
Są oczywiście w Polsce grupy producenckie, które handlują dziś z marketem, ale większość tych osób podpiera się handlem. A mnóstwo rolników, m.in. z okolic Sieradza, gdzie jest zagłębie ziemniaków i kapusty, czy jak informują nas producenci z Łęczycy oraz Charsznicy, mają poważne problemy ze sprzedażą. Jesteśmy nastawieni na konkretne profile produkcji i to na barkach państwa spoczywa odpowiednia organizacja handlu i obrót towarem. A nikt nie powie, że w Polsce nie ma błędów w obrocie, bo wszystko wskazuje na to, że są. I my wskazywaliśmy to już od dłuższego czasu, bo już w październiku informowaliśmy panów posłów, którzy przyjeżdżali na nasze spotkania, ale nic nie robili. Tak, gdyby pani u nas była 2 lata temu, byłyby podobne nastroje. Trzeba też zdać sobie sprawę z tego, jaki procent obrotu w tych grupach producenckich, to sama produkcja, a jaki handel. A do tego jeszcze należy przeanalizować kapitał, który często jest zagraniczny.
Skoro macie problemy ze sprzedażą, może musielibyście rozważyć prowadzenie handlu bez pośredników?
Tak, teraz mamy nowe pomysły, jak sobie z tą sytuacją radzić, ale nie o to chodzi. Bo dziś sobie poradzę, a za rok wyjdą nowe problemy i ministerstwo powie, że te problemy nie istnieją. Trzeba iść w takim kierunku, by obnażać błędy systemu i by polski rolnik miał szanse na przedstawianie swoich problemów. Cóż zrobią te grupy producenckie, które dziś sobie świetnie radzą, kiedy za rok wyjdą błędy, których dziś nie przewidują? Kto stanie wtedy w ich obronie?
Podkreśla pan, że Unia Warzywno-Ziemniaczana jest pierwszą organizacją, która tak naprawdę zrzesza wszystkich producentów warzyw w Polsce. Wcześniej podobnego tworu nie było?
Do tej pory robiono wszystko, by Polacy ze sobą konkurowali. A wiemy, że musimy współdziałać. Od niedawna widzimy, jakie to może przynosić pozytywne efekty.
Jednym z problemów, jakie podnosicie jest brak szans na zdrową konkurencją wewnątrz UE
Jak możemy konkurować, jako gospodarstwa polskie, z gospodarstwami francuskimi, kiedy tam dopłaty i dofinansowanie rolnictwa jest dużo większe, niż w naszym kraju. A trzeba mieć na względzie, że konkurujemy w jednych sklepach. W krajach UE nie ma dofinansowania tylko unijnego, ale jest tam polityka prorolnicza.
Której brakuje w Polsce?
Jej nie musi być, ale to niech jej także nie będzie we Francji. Gdy usłyszałem niedawno, że jeśli zlikwidowalibyśmy dopłaty w Unii Europejskiej dla rolnictwa, to nie będziemy konkurencyjni dla USA czy Kanady. Ale jak mamy konkurować wewnątrz Unii, jeśli jedni są dofinansowywani lepiej, a inni gorzej. Nie ma dziś równych szans dla nas. Pojawiają się absurdy, np. dotyczące paliwa rolniczego. Na Zachodzie jest czerwone paliwo, które nie jest obarczone tak wysokim podatkiem, jak paliwo samochodowe. A my jesteśmy zmuszeni kupować paliwo do ciągników po kosmicznych cenach.
Czy temat paliwa rolniczego był wcześniej podejmowany przez jakiekolwiek organizacje, związki zawodowe, izby rolnicze?
Gdy wiceministrowi Romanowskiemu daliśmy listę naszych 50 postulatów, zapytaliśmy: „Czy przy ustawach chcecie tylko sięgać opinii związków, które sami opłacacie? Chcecie, aby rzetelnie wypowiadały się na te tematy? Czy chcecie mieć organizacje, które są tylko buforem między społeczeństwem a władzą?” Bo tak to teraz funkcjonuje, ministerstwo ma podkładkę, że jest to konsultowane ze środowiskiem rolniczym. Pan Romanowski na moje słowa tylko opuścił głowę, uśmiechnął się i przytaknął. Związki rolników nie powinny być finansowane ze środków rządowych, a jeśli już są, to powinna być pełna transparentność tych finansów. Na czele związków zawodowych stoją posłowie partii rządzącej. To są wspaniali ludzie, uczciwi, ale w ich interesie nigdy nie będzie dobro rolnictwa i tłumaczenie się przed rolnikiem, tylko przed jednym z prezesów. Dziś widzimy, jak ważnym elementem jest niezależność. A zbudować ją możemy tylko wtedy, gdy będziemy finansowani z własnych pieniędzy. (...) To politycy powinni nas słuchać i tłumaczyć się przed nami. Używaliśmy nieraz drastycznych porównań, ale po prostu chcemy rozmawiać na równi. A tego nie ma.
Ilu rolników w tej chwili jest z wami?
Widać to było na dużej manifestacji w Warszawie. Zobaczy pani też za około miesiąc, również w Warszawie.
Zaplanowana jest już kolejna manifestacja?
Tak, musi się ona odbyć. Rolnicy muszą poczuć, że to oni są podmiotem.
Przyłączyli się do was przedstawiciele innych gałęzi produkcji rolniczej, w tym właściciele ferm trzody chlewnej czy futerkowych.
Wyszliśmy z 50 postulatami i otwartą ręką, bo chcieliśmy pokazać tym branżom, które się nie angażują, że można to wszystko pokazać. Przedstawiciele tych grup muszą zrozumieć, że jeśli sami o coś nie zawalczą, nikt za nich tego nie załatwi. Nie chcemy ujawniać szczegółów, ale prowadzimy rozmowy z różnymi organizacjami, które zajmują się rolnictwem.
Zobacz zdjęcia z protestu w Warszawie TUTAJ
Cały czas pan podkreśla, że te działania są apartyjne.
Wiele osób chciało nas zdyskredytować, mówiąc, że to jest polityczny protest. Tak, ale czy jakikolwiek protest był kiedyś niepolityczny? Nie ma takiego czegoś. Nam polityka obecnego ministra rolnictwa się nie podoba. Dlatego można powiedzieć, że jest on polityczny, ale na pewno nie partyjny. Nie mówimy, że dana partia ma zrezygnować. Wielu rolników głosowało na partię, która obecnie rządzi. I tego nikt się nie wstydzi, bo poprzednie rządy zdradziły rolników. Teraz mieliśmy nadzieje na poprawę. Niestety dynamiczne zmiany w państwie, które zauważamy, nie idą w parze ze zmianami w rolnictwie.
Jednym z waszych postulatów jest większa kontrola towarów wwożonych do Polski. Inne mówią o tym, by łapać i karać tych, którzy po sprowadzeniu warzyw i owoców zza granicy, przepakowują je i sprzedają jako polskie. Na jak dużą skalę waszym zdaniem są nieprawidłowości w tych obszarach?
Skala funkcjonowania tej szarej strefy jest tak ogromna, że nie pozwala polskim producentom odpowiednio się rozwijać. Gdyby dziś minister rolnictwa miał honor, zrobiłby konferencję prasową i wypowiedział: „proszę państwa nie zdawałem sobie sprawy, że moi pracownicy mogą tak bardzo wprowadzać mnie w błąd”. Bo to, że minister nie wiedział, to wcale nie jest czymś złym, jego pracownicy nie wywiązywali się odpowiednio ze swych obowiązków. Widzimy, jak ścisłe są powiązania polityczno - biznesowe, które utrzymują się z tych procederów. Nie dalej, jak 3 dni temu po naszym proteście w Warszawie, w telewizji polskiej wypowiadał się pan ze Stowarzyszenia Polski Ziemniak. Reprezentuje on jednocześnie stronę rządową i występuje, jako ekspert, a do tego jest członkiem stowarzyszenia, którego członkami wspierającymi są największe grupy producenckie, które ściągają ogromne ilości ziemniaków z zagranicy. Pan ten powiedział publicznie, że polscy rolnicy nie potrafią odpowiednio przechowywać ziemniaków, dlatego nasz towar nie jest konkurencyjny ze sprowadzanym, dlatego trzeba go importować.
A tak nie jest?
Oczywiście, że nie. W naszych gospodarstwach wykorzystywana jest najnowocześniejsza technologia. Dysponujemy bardzo dobrym sprzętem, halami i chłodniami, a więc infrastrukturą, która pozwala nam na produkowanie wysokiej jakości ziemniaków i przetrzymywanie ich do maja i czerwca. Dziś z chłodni możemy wyciągnąć kapustę białą w idealnym stanie.
Jeśli tak jest, to niedorzeczne wydaje się, że podmioty handlujące nie chcą podpisać umów z polskimi producentami.
Sami zastanawiamy się, dlaczego grupy producenckie, które handlują czy dostawcy do marketów, nie chcą z nami podpisać umów na normlanych zasadach. Dopiero, gdy tak się stanie będziemy spokojni i zainwestujemy środki w produkcję. Póki co jednak w Polsce od bardzo dawna funkcjonuje lichwiarskie podejście i wyrwanie towaru jak najtaniej się da. Trzeba zacząć doceniać polskich producentów i traktować ich poważnie.
Dlaczego produkt importowany jest tańszy niż polski?
Bo jest lepiej dotowany. W Holandii rolnik otrzymuje dwa razy wyższe dofinansowanie do produkcji. Poza tym dosta dodatkowe dopłaty do eksportu. Wiele krajów UE stara się o to, by rolnictwu pomagać, bo widzą, jak to jest ważna gałąź gospodarki państwowej. Poza tym wchodząc do UE w 2004 roku zderzyliśmy się z rzeczywistością zachodnioeuropejską, która była dofinansowywana przez dziesiątki lat, a my nigdy. Dlaczego traktat akcesyjny został podpisany w ten sposób, że 10 lat było przejściowych, a w 2014 roku otworzyliśmy granice Polski na oścież? Dziś widzimy, jak wielkim zagrożeniem dla innych krajów Wspólnoty była potęga polskiej produkcji ziemniaka w momencie, gdy wchodziliśmy do UE. Wówczas produkowaliśmy 15 mln ton, a dziś nieco ponad 9 mln. A pan minister Bogucki chce nam przedstawić, że jest nadprodukcja. Nie ma takiego czegoś. Gdyby uszczelniono nasze granice, w Polsce wystarczyłoby ziemniaków na 2 tygodnie.
Podkreślacie, że problem importowanych warzyw nie tylko powinien interesować rolników, ale i konsumentów. Czy z ich jakością jest rzeczywiście aż tak źle?
Najgorsze jest to, że nikt tego nie wie. A na pewno nie ten najbardziej zainteresowany, czyli konsument. A słowa wiceszefa Głównego Inspektoratu Sanitarnego mówią same za siebie. Na jednym z oficjalnych spotkań powiedział, że służby nie będą kontrolować produktów tak, jak chcemy, bo wywoła to wojnę ekonomiczną w Europie.
Ostre słowa i spektakularne czyny na proteście w Sieradzu! Zobacz!
Zgodnie z przepisami warzywa wyprodukowane wewnątrz UE nie podlegają żadnej kontroli na granicy Polski. Jedynie mogą być sprawdzane w momencie, gdy już pojawią się na rynku.
Tak i tych kontroli nie było za wiele. A po naszej interwencji nagle w ziemniakach z Egiptu udało się znaleźć chorobę. Czyli do tej pory nikt tego nie kontrolował.
Mówimy o ziemniakach wyprodukowanych poza UE, których dotyczą inne przepisy prawa
Tak, ale ziemniaki z Egiptu bardzo często przypływają do Włoch i wtedy już są to ziemniaki włoskie. One są oclone, mają etykietkę, że są z Egiptu, ale już nie podlegają żadnej innej kontroli, bo to Włosi powinni zrobić. Ale trzeba zagłębić się w to, w jaki sposób ta kontrola się odbywa. Trzeba polskim, bardzo dobrym inspektorom dać odpowiednie instrumenty, by mogli się wykazać, zbadać daną partię towaru i powiedzieć, czy się nadaje czy nie. W ministerstwie jedna z pań powiedziała, że 80% trafiającej na rynek sałaty lodowej ma przekroczone normy azotanów, pestycydów, ale nic z tym nie można zrobić.
Aż trudno uwierzyć w to, że w Polsce kara za przepakowywanie towaru i sprzedawanie importowanych warzyw czy owoców - jako krajowe - wynosi 500 zł. Nikt wcześniej tego nie zauważył?
Obecnie Rumuni śmieją się z polskich służb i mówią im, by szybko wypisywali mandaty, bo nie mają czasu czekać. Płacą te mandaty i sprowadzają kolejne tiry wypełnione tonami ziemniaków. Takie mandaty czasem płacą codziennie, bo czym jest 500 zł przy kilku tysiącach złotych zysku?
Jaka powinna być pana zdaniem kara?
Taka, jak w Słowacji, czyli 100 tys. euro. Obecnie wiele marketów narusza przepisy znakowania towarów importowanych, jak np. jedna z sieci, która produkty hiszpańskie oznaczyła ostatnio wielką flagą „produkt Polski”. A dziś czytamy treść maila, w którym przeprasza klientów za przypadkowe wprowadzenie w błąd, bo pracownik się pomylił. Nie wierzymy w to. Polak musi mieć świadomość, że jeśli będzie robił pod górkę drugiemu Polakowi, też powinien być ukarany. Pracownik takiego marketu powinien odmówić szefowi zarządzającemu zagraniczną siecią, by to zrobić i powiedzieć, że nie może, bo nie będzie miał 100 tys. euro na zapłacenie mandatu. Trzeba dodać Polakom odwagi.
Przewidujecie manifestację. Jakie działania jeszcze chcecie podjąć? Dalsze spotkania w ministerstwie?
W ministerstwie rolnictwa spotykaliśmy się ponad 2 miesiące i z obecnym podejściem pracowników resortu nie będziemy tam niczego szukać. Ministerstwo rolnictwa dobrze wie, jakie są problemy. Nas wcale nie ciągnie do polityki. Chcemy zostać tutaj i robić swoje.
Unia Warzywno-Ziemniaczana wie, co należy zmienić i w jakim kierunku powinna iść polityka rolna w Polsce. Może warto byłoby zastanowić się nad partią, która godnie reprezentowałaby interesy rolników?
Jesteśmy rolnikami, chcemy tutaj pracować, a nie zostać politykami. Uważamy, że więcej zdziałamy jednocząc rolników w takiej formie. I przewidujemy tylko dwa wyjścia: albo nastąpi przełom albo upadek. Gdy dojdzie do tego drugiego, rozkręcimy swoje hale i sprzedamy je Holendrom, którzy je wywiozą na Ukrainę, gdzie teraz inwestują ogromne pieniądze.
Poświęcacie, a zwłaszcza pan, jako prezes, mnóstwo energii na spotkania wyjazdowe, manifestacje, częste apele w Internecie. Kiedy zatem ma pan czas na pracę w rolnictwie?
Znajdujemy ten czas, proszę się nie martwić. Czasem wieczorami, czasem po nocach. Ale musimy działać i tej siły wystarczy nam jeszcze na długo.
I tego wam życzę.
Wywiad ukazał się w czerwcowym wydaniu Wieści Rolniczych
Jesteś zainteresowany prenumeratą bezpłatnego miesięcznika? Wejdź TUTAJ