Jak stawiać chlewnie i kurniki, gdy protestują ludzie?
Postawienie nowej chlewni to dla wielu producentów trzody chlewnej droga przez mękę.
Niektórzy na rozpoczęcie robót czekają latami. I mimo że spełniają wszystkie warunki postawione przez dyrekcję ochrony środowiska czy sanepid, tak mają związane ręce, bo na przeszkodzie stoi wójt lub burmistrz, a raczej ludzie, którzy wywierają na nich presję.
Można mieć dobry pomysł, dogodny teren pod budowę i odpowiedni kapitał, a inwestycji i tak się nie zrealizuje. Wiedzą o tym producenci rolni, którzy od wielu lat borykają się z procesem uzyskania zezwoleń na budowę chlewni, kurnika czy obory. Głównym problemem, jaki na nich spada jest silny i często nieuzasadniony opór lokalnej społeczności. Bo to właśnie sąsiedzi mogą wyrazić sprzeciw i skutecznie zablokować przedsięwzięcie, na które w fazie planowania i projektowania inwestor zdążył już wydać od kilku do kilkudziesięciu tysięcy zł. Jak to się dzieje, że osoby, które przeprowadzają się na wieś związaną z rolnictwem od pokoleń, decydują o nagłej zmianie jej funkcji?
Czytaj także: Otwarto nowoczesną chlewnię w Wielkopolsce! [ZDJĘCIA]
Ludzie protestują, bo im śmierdzi
Miejskie plany przestrzennego zagospodarowania, a więc dokumenty określające kształt ładu urbanistycznego dotyczą około 30% terytorium Polski. To w nich jest napisane, czy na danym terenie prowadzona może być np. produkcja zwierzęca. W sytuacji, gdy takich planów na dany obszar nie ma (a więc w większości przypadków) inwestor musi poza decyzję środowiskową uzyskać również, warunki zabudowy oraz pozwolenie na budowę. Dopiero gdy pozytywnie przejdzie wszystkie etapy tego procesu, może rozpocząć budowę chlewni czy obory.
Problemy rozpoczynają się już od samego początku. Decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach wydaje burmistrz, wójt, prezydent po uzyskaniu opinii regionalnego dyrektora ochrony środowiska, w niektórych przypadkach również sanepidu a także - od 2018 roku - dyrektora Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej. Włodarz ma obowiązek poinformować społeczeństwo o planowanej inwestycji. I pół biedy jeśli gospodarstwo znajduje się w znacznej odległości od zabudowań, a mieszkańcy miejscowości są przychylnie nastawieni do inwestora i produkcji rolnej. W innym razie zaczynają się schody. Mieszkańcy zgłaszają protesty. Mecenas Piotr Włodawiec przyznaje, że niektóre z nich mają uzasadnienie merytoryczne. Natomiast za większością nie idą żadne logiczne argumenty. Ludzie przede wszystkim boją się smrodu. Ich sprzeciw jest na tyle silny, że wpływa na decyzję włodarza gminy.
- Jeśli opór społeczeństwa jest duży, organ administracji będzie robił wszystko, żeby nie wydać decyzji środowiskowej, dlatego że on jest zakładnikiem wyborców. Jeśli 200 - 300 osób protestuje, to wie, że jeśli ustąpi i wyda decyzję środowiskową, to w kolejnych wyborach nie zostanie wybrany. I organy używają różnych sztuczek, żeby tej decyzji nie wydawać bądź maksymalnie to opóźnić - stwierdza mec. Włodawiec.
Rolnik chce budować chlewnie, ale włóczy się po sądach
Rolnik z powiatu jarocińskiego w Wielkopolsce, który w tej chwili stawia chlewnię, przyznaje, że nie miał większych problemów z uzyskaniem zezwoleń na inwestycję. - Najdłużej czekałem na uzyskanie decyzji środowiskowej, bo przy pierwszej budowie rok, a drugiej - pół roku. Ale w moim przypadku nie było protestów mieszkańców. Gdyby pojawiły się, trwałoby to o wiele dłużej. Ja na szczęście mieszkam na uboczu, a gmina jest przychylnie nastawiona do rozwoju rolnictwa na naszym terenie - opowiada hodowca. Nie zawsze jednak producentom rolnym tak łatwo przychodzi uzyskanie zezwoleń. Czasem trwa to cztery lata i dłużej. Są przypadki w których Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska i Sanepid wydają pozytywne opinie, a mimo to organy samorządowe nie zgadzają się na budowę.
- W jednym przypadku wójt uzasadnił to tym, że jest sprzeciw społeczny. Poza tym zwrócił się o wydanie opinii przez pracownika sanepidu, jako osoby prywatnej i ta opinia była negatywna, choć od strony merytorycznej była obarczona istotnymi wadami. Mimo to na tej podstawie wójt oparł się, odmawiając wydania decyzji środowiskowej. To się spotkało z negatywną oceną Samorządowego Kolegium Odwoławczego, Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i doszło nawet do Naczelnego Sądu Administracyjnego - opowiada mec. Włodawiec.
Sprawa wróciła z powrotem do organu pierwszej instancji, a więc wójta. W orzeczeniu sąd zobowiązał wójta do tego, by wydał pozytywną decyzję środowiskową. Włodarz te wytyczne zlekceważył odmawiając wydania decyzji zgodnie z wnioskiem inwestora Następnie skarga poszła do SKO, w międzyczasie zmieniły się przepisy, które nałożyły obowiązek zaciągnięcia opinii Polskich Wód. To spowodowało, że cały proces przeciągał się w czasie, a jego koszty spadły oczywiście na rolnika.
Szybka blokada inwestycji - uchwalenie planu niezgodnego ze studium
Inny przypadek. Hodowca z woj. kujawsko - pomorskiego. W trakcie ubiegania się przez niego o zezwolenia na budowę chlewni tamtejsza rada miejska nagle uchwaliła plan przestrzennego zagospodarowania i tym planem objęła działkę inwestora, gdzie zakazała w ogóle inwestycji w obiekty inwentarskie. - I to jest element, który mocno wydłuża postępowanie. Jeśli bowiem dojdzie do uchwalenia miejscowego planu przestrzennego zagospodarowania, to trzeba uruchamiać kolejne postępowania, by uchylić taką uchwałę wykazując, że podczas jego uchwalania zostały popełnione błędy. Zdarza się, że mamy w gminie obowiązujące studium, a plan przestrzennego zagospodarowania jest z nim niezgodny (uchwalono plan bez zmiany studium - przyp. red.) - wyjaśnia mec. Włodawiec. Inwestor od dłuższego czasu ma związane ręce, bo postępowanie administracyjne nadal trwa.
Czytaj także: Jak założyć nową chlewnię?
Kolejna sprawa. I tu dokumenty dotarły aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który wydał wytyczne, jak ma się zachować wójt. Ten cały czas do nich się nie stosuje. I choć RDOŚ oraz sanepid wydały pozytywne opinie, Samorządowe Kolegium Odwoławcze nakazało inwestorowi uzupełnić raport oddziaływania na środowisko. Gdy rolnik to zrobił, SKO doszło do wniosku, że trzeba na nowo przeprowadzić całą procedurę uzgodnieniową. To dla rolnika oznacza kolejne lata udręk i wydanych pieniędzy.
Czytaj także: 70% gnojowicy na gruntach właściciela chlewni
„Ludzie chcieliby dobrze i tanio zjeść, ale gdzie to wyprodukować?”
Przykłady można by było mnożyć. Rolnicy się dziwią, bo z jednej strony wymaga się od nich optymalizacji produkcji, co można zrobić właśnie poprzez jej zwiększanie, a z drugiej kładzie kłody pod nogi.
- Zachód poszedł w duże chlewnie, jest bogatszy od nas. A u nas robi się potężne problemy rolnikom, którzy chcą rozwijać swoja produkcję. Wszyscy chcieliby dobrze i tanio zjeść, ale gdzie to wyprodukować? - komentuje rolnik z pow. jarocińskiego.
Mec. Włodawiec dodaje, że przepisy ustawy, która uruchamia proces konsultacyjny ze społeczeństwem, są na tyle nieprecyzyjne, iż organ, który wydaje decyzje środowiskową, ma dość dużą dowolność w ich interpretowaniu. To z kolei powoduje, ze na inwestora nakładane są kolejne obowiązki związane z uzupełnianiem dokumentacji.
- Trudno jest o wykształcenie jednolitej linii orzeczniczej na poziomie wojewódzkich sądów administracyjnych i Naczelnego Sądu Administracyjnego, która byłaby korzystna dla inwestorów - stwierdza.
Jego zdaniem prawodawstwo nie idzie w kierunku wspierania produkcji rolnej w Polsce.
- Obserwując jak funkcjonuje branża i jak zmienia się prawo, czyli mówimy nie tylko o samych przepisach związanych z inwestycjami, ale o ustawie o nawozach i nawożeniu, nowym programie azotanowym i o tym, że coraz większa ilość osób wykorzystuje prawo do tego, by blokować inwestycje - to uważam, że nie będzie łatwiej - mówi mecenas Piotr Włodawiec.
Odpłatność dla protestujących i wyższe kary dla wójtów?
Co należałoby zrobić, by przedstawione - trwające latami problemy inwestycyjne rolników nie miały miejsca? - Nawet jeśli nie da się stworzyć szybko miejscowych planów przestrzennego zagospodarowania, to na poziomie ustawy można byłoby określić, że wieś jest naturalnym miejscem, gdzie jest prowadzona produkcja roślinna i zwierzęca. Jeśli ktoś z miasta się przeprowadza to powinien zaakceptować to, że w jego bliskim sąsiedztwie mogą powstawać obiekty inwentarskie - mówi mecenas Włodawiec. Według niego powinna zostać także wprowadzona odpłatność dla osób skarżących inwestycje.
- W ten sposób wyeliminowano by te podmioty, które protestują, nie podając merytorycznych uzasadnień. W tej chwili nie mają nic do stracenia. Gdyby jednak zostały pociągnięte do odpowiedzialności, zastanowiłyby się nad swoimi działaniami - tłumaczy Piotr Włodawiec.
Jego zdaniem należałoby także zastanowić się nad zwiększeniem wysokości kar dla włodarzy, którzy blokują inwestycje, a na których ciążą prawomocne orzeczenia sądów. - W jednym przypadku burmistrz został ukarany grzywną w wysokości tysiąca złotych, w innym - pięciu tysięcy złotych. Gdyby kara wynosiła kilkadziesiąt albo kilkaset tysięcy złotych, to wtedy organ zastanowiłby się nad działaniami naruszającymi prawo - stwierdza mecenas.
Czytaj także: Budowa chlewni - bariery formalno - prawne