Trzoda chlewna ekologicznie
- 1/2
- następne zdjęcie
Rozmowa z Maciejem Zdziarskim, który hoduje brojlery w trybie ekologicznym, ale jego gospodarstwo to również trzoda chlewna i bydło. Wraz z synem gospodaruje na 150 hektarach w Łabiszynie, w powiecie żnińskim i jest jednym z najstarszych przetwórców mięsa... oczywiście ekologicznego.
Anna Malinowski: Panie Macieju podczas naszego ostatniego spotkania mówił mi pan, że na święta Bożego Narodzenia zajada się pan karpiem. Święta minęły. Co lubi pan teraz najbardziej jeść: drób, wieprzowinę czy wołowinę, bo wszystko macie swoje.
Maciej Zdziarski: Zaskoczę panią i może nawet zawiodę... Między świętami najbardziej lubię śledzie. (śmiech) Trochę żartuję, bo bardzo lubię też taką szynkę, która należy do szynek długodojrzewających i daje się najlepiej zrobić ze świni złotnickiej pstrej. Taką szynkę peklujemy, wędzimy drewnem olchowym i suszymy u nas całe 8 miesięcy. Jest ona na pewno godną alternatywą do śledzia i karpia.
Zanim dojdziemy jednak do waszych przetworów, niech pan proszę przypomni, ile macie hektarów i zwierząt.
Nasze gospodarstwo składa się z dwóch gospodarstw o łącznej powierzchni ok. 150 hektarów – wszystko w trybie ekologicznym. Syn ma z tego prawie połowę i ok. 50 sztuk matek bydła mięsnego, ja natomiast, oprócz brojlerów, mam jeszcze trzodę chlewną w ilości 20 macior i ok. 300 tuczników w skali roku. Prowadzimy wspólną politykę płodozmianu i to właśnie szczególnie dzięki niej udaje nam się uzyskać zbiory w granicach 3-4 ton z hektara.
To jak na ekologiczne rolnictwo przyzwoicie. Macie w hodowli trzody chlewnej cykl zamknięty?
Tak, choć mam możliwość dokupienia prosiąt. Muszą być jednak one z gospodarstwa ekologicznego, co jest na wagę złota. Konia z rzędem temu, kto byłby w stanie zagwarantować stałą, wysoką dostawę ekologicznych prosiąt. To ciężki i skomplikowany kawałek chleba. Mam jedno źródło koło Kalisza, w którym zaopatruję się śladowo w prosięta. Znaczna większość pochodzi z naszego gospodarstwa.
Jak trafiła trzoda chlewna pod wasz dach?
Oj, powiem pani, że świnie na naszym gospodarstwie były od końcówki epoki gierkowskiej, czyli od zmierzchu lat 70-tych. Do dzisiaj mamy budynek gospodarczy, wybudowany jeszcze przez mojego ojca. Do tego mamy budynek z trzema kojcami, z których każdy może pomieścić ok. 50 tuczników chowanych na głębokiej ściółce.
Ściółka brzmi przyjaźnie dla zwierząt, a czy wasze świnie przebywają one również na zewnątrz?
Owszem i to nawet dość luksusowo, bo mamy 6 tzw. duńskich budek, które przywiozłam sobie, a raczej tucznikom bezpośrednio z Danii. Z nadejściem wiosny aż do jesieni świniaki mieszkają i dorastają sobie na świeżym powietrzu.
I mogą sobie ryć w ziemi?
Z tym ryciem to jest problem. Na początku tak było, ale szybko zorientowaliśmy się, że gdyby dać im możliwość, to przeryły by wszystko wzdłuż i wszerz, a do tego jeszcze dwu- i trzykrotnie. Na początku wszystko było tak przeryte, że nawet nie można było wbić słupka na ogrodzenie, gdyż nie miał się czego trzymać. Wie pani, z kurami na zewnątrz to dajemy sobie radę, bo kura to sobie pochodzi, podziobie, trochę podrapie, ale świniak na tym nie poprzestanie. Duńczycy stawiają te swoje budki na naprawdę dużym terenie, my takich możliwości, niestety, nie mamy. No ale dobre i to, co jest.
A jaki początek miało ekologiczne rolnictwo u was?
Ach, wie pani, pierwszą z dziedziny ekologii była u nas masarnia. Właściwie to byliśmy jednymi z pierwszych w Polsce, jeśli nie pierwsi, którzy zaczęli eksperymentować z ekologicznym przetwórstwem. Mieliśmy do tego czasu masarnię konwencjonalną, przepisami i składem jej produktów sami się przestraszyliśmy. Prawie egoistycznie zaczęliśmy myśleć najpierw o sobie, a potem zaraz o produkcji na większą skalę. Pamiętam nasze pierwsze wyroby, które powstawały na bazie skupowanych po sąsiedzku ekologicznych tuczników. Chwilę potem zaczęliśmy przestawiać nasze gospodarstwo na tryb ekologiczny i w ten sposób mieliśmy do dyspozycji własne zaplecze. Był to koniec lat 90-tych.
Czy kontrole związane z rolnictwem, hodowlą i przetwórstwem są dla was uciążliwe?
Nieeee. Wszystkim papierowym zajmuje się żona i dobrze sobie z tym radzi.
A proszę mi powiedzieć, czym karmicie te swoje tuczniki? Czy karmienie ekologiczne bardzo różni się od konwencjonalnego?
Różni się kolosalnie! Poza podkarmianiem małych prosiąt po odsadzeniu od matki granulatem, który kupujemy z zewnątrz, to powiem pani, że w zasadzie jesteśmy samowystarczalni i karmimy nasze zwierzęta tym, co urośnie na polach. Na pewno przydałoby nam się więcej źródła białka. Radzimy sobie mieszankami roślinami zbożowo-strączkowymi takimi jak jęczmień-owies-łubin oraz żyto jare-groch, ale przydałaby nam się, jak to jest w konwencji – soja, która ekologicznie niestety nie istnieje. Jakiś czas temu zgłosił się u nas ktoś, kto gwarantował i miał na to certyfikaty, soję bez GMO. Już się ucieszyłem. Zamówiłem jednego big-baga i coś mnie tknęło, aby zrobić badania. Proszę sobie wyobrazić, że była genetycznie modyfikowana. Ciarki przechodzą mnie do teraz, gdy pomyślę co by się stało, gdybyśmy podali ją zwierzętom. Gdy skonfrontowałem sprzedawcę z problemem, wyjaśniał mi, że rolnictwo dopuszcza 0,9% zawartości GMO. Rolnictwo tak, ale nie ekologoczne, lecz konwencjonalne. Należy zdać sobie sprawę z tego,
że wszystkie przetwory mleczne, gdzie mamy informację „bez GMO”, nie są od niej wolne lecz
mogą zawierać zanieczyszczenia do 0,9%. To jest duży i ogólny problem, bo przyzwolenie idzie z
góry.
Czytaj dalej na następnej stronie!
- 1/2
- następne zdjęcie