Szczęśliwe świnie z Dolnej Saksonii [ZDJĘCIA+VIDEO]
Nic nie zapowiadało, że wyjazd na okrągłe urodziny do Dolnej Saksonii w okolice Hanoweru zaowocuje poznaniem hodowcy szczęśliwych świń. Niespodzianka była tym bardziej zaskakująca, że rolnik nie należał do grona zaproszonych gości, lecz mieszka z żoną i 400 maciorami na tym samym osiedlu co jubilatka.
We wrześniowe przedpołudnie w dniu okrągłych urodzin, na które byliśmy zaproszeni, wybraliśmy się na mały spacer po osiedlu w 8-tysięcznej mieścinie Stolzenau pod Hanowerem. Zadbane domki, zgrabne ogródki, czyściutkie uliczki nie zwiastowały niespodzianki, którą kryły za jednym z zakrętów na obrzeżach osiedla. Przed jednym z domów zobaczyliśmy wycięte z blachy sylwetki dwóch świń, więc zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, nie przypuszczając, że stoją tam nie bez powodu. Tuż za zakrętem ukazał się naszym oczom pokaźny teren, za którego ogrodzeniem i żywopłotem zobaczyliśmy obraz jak z dziecięcej bajki. Jak okiem sięgnąć maciory: ryjące po kolana w ziemi, jedzące z apetytem z koryt, wylegujące się w błocie, ganiające jedna za drugą, a między nimi dwa dorosłe emu. Radosne pokwikiwanie towarzyszyło gonitwie świń, a uszy podskakiwały w takt ich drobnych kroków i pociesznych susów. Widok zachwycał i wyczarowywał uśmiech, a nawet głośny śmiech. Zawsze myślałam, że tak beztrosko mogą bawić się w najlepszym przypadku prosiak, ale nie maciory i do tego jeszcze prośne.
Obok przejeżdżał rowerzysta. Pedałował dziarsko, ale zatrzymałam go w biegu, aby spytać czy zna gospodarza: - To Ludwig. O tu obok jest jego dom – powiedział i już chciał jechać dalej, ale dopytałam, czy nie przeszkadza mieszańcom, że Ludwik ma świnie na ich osiedlu. - Nic a nic. Ludwik, jego ojciec, a jeszcze wcześniej jego dziadek byli tutaj pierwsi, jeszcze długo przed nami – poinformował mnie i podjął drugą próbę odjazdu, ale jeszcze go nie puściłam, bo chciałam wiedzieć, czy im nie śmierdzą te świnie: - A czuje pani smród?... Nie? No widzi pani, nam też nie śmierdzi – wskoczył na rower i dodał na odjezdne: -To fajny chłop. Niech pani sobie z nim pogada!
Ludwig w zwartej generacji
Zachęcona przez rowerzystę, podreptałam wzdłuż płotu, po którego drugiej stronie towarzyszyła mi jedna ze świń i emu. Oboje odprowadzili mnie wzrokiem pod same drzwi wejściowe. Na dźwięk dzwonka w drzwiach ukazała się kobieta. Jak się później miało okazać – żona Ludwiga, który trochę wcześniej wrócił z chlewni i właśnie kończył się golić.
Jego ogolona twarz nie kryła zdziwienia, gdy powiedziałam mu, że jestem z Polski i przyjechałam tu na urodziny, ale chciałabym go spytać, czy mógłby mi opowiedzieć coś o swoich szczęśliwych świniach. Mógł i tym sposobem wywiązała się długa i serdeczna rozmowa.
Mój rozmówca ma 67 lat i zajmuje się w czwartej generacji hodowlą świń. W gospodarstwie jest obecnie ok. 400 macior, a do pomocy przy nich ma jeszcze syna, którego źródło utrzymania nie pochodzi z gospodarstwa. Teren, na którym znajdują się maciory, jest bardzo nierówny, więc zastanawiali się co z nim zrobić, bo do uprawy nie nadawał się. Tak powstał pomysł wybiegu dla prośnych macior. Po stwierdzeniu ciąży wypuszczane są na ok 10 tygodni na zewnątrz. Dla świń bycie na zewnątrz to raj. Jest jednak pewien problem zimą i nie dotyczy on mrozów: - Niska temperatura nie jest problemem. Zarówno maciory jak i emu świetnie czują się zimą na zewnątrz. Problemem jest zamarznięta ziemia i piasek, które wbijają się w racice i powodują urazy – tłumaczy gospodarz. Reszta hodowli, czyli sztuki po porodzie, prosięta, sztuki przed zapłodnieniem trzymane są w chlewni. Słyszałam, że zwierzęta nie lubią przeciągów a szczególnie świnie i Ludwig Lettmann potwierdza to. Z jego obserwacji wynika jednak, że dotyczy to przebywania w budynkach a nie na wolnej przestrzeni.
Ciepłe budki i smrodek
Pytam o budki, które rozstawione są na wybiegu. W jednej nawet pomimo przedpołudniowej pory widziałam śpiącą grubaśną maciorę. Okazuje się, że to są ich sypialnie i to bez względu na porę roku: - Zajrzałem kiedyś do środka takiej budki, gdy na zewnątrz było minus 5 stopni. Proszę mi wierzyć, że było tam przytulnie i ok. 10 stopni powyżej zera. One leżą pokotem obok siebie i grzeją się jedna od drugiej.
A jak jest z przykrym zapachem? Czy naprawdę nie czuć go, jak to twierdził rowerzysta? Ludwig Lettmann ucieszył się, gdy mu opowiedziałam o wypowiedzi sąsiada z rowerem, ale nie zgadzał się z nią do końca: - Na pewno nie ma penetrującego smrodu, bo ten jest bardziej przy produkcji tuczników i to na dużą skalę ale jestem rad, że mieszkańcy nie narzekają na moje podopieczne – mówi trochę z ulgą producent prosiaków.
Cena szczęśliwego prosiaka
Zaskoczyło mnie miło, że gospodarstwo jest konwencjonalne, bo myślałam, że takie warunki stwarza się w ekologii. - A wie pani, ile zabawek one mają a zwłaszcza te w chlewni? Świnia bawi się chętnie, jest ciekawa świata i potrzebuje zajęcia bez względu na wiek - zapewnia mnie gospodarz.
A jak im się żyje w obecnej sytuacji gospodarczej? - Koszty paszy, paliwa, energii poszły niebywale w górę i myślę, że w Polsce jest podobnie. Podwojenie cen jest codziennością, ale na szczęście cena prosiąt również wzrosła i wynosi ok. 50 euro netto za sztukę, do tego jeszcze dochodzi nadwyżka wagi. Od lat mamy jednego, tego samego odbiorcę, więc mamy do siebie wzajemnie zaufanie – i opowiada dalej o dużym koszcie, jakim jest u nich energia. O nią boją się najbardziej, ponieważ ich prosięta przebywają na ogrzewaniu podłogowym, a ogrzewają kotłem na pellet z drewna. Paszę: jęczmień, pszenicę, śrutę sojową i minerały pozyskują z zewnątrz.
Ludwig Lettmann opowiada mi o ciężkich czasach, gdy ceny prosiąt spadły drastycznie i przez ¾ roku musieli dokładać do interesu. Nie chodziło wtedy o kilka tysięcy lecz o dziesiątki tysięcy euro. Żona namawiała go już 10 lat temu do likwidacji hodowli i niekiedy przyznawał jej rację, ale: - Te zwierzęta są też moim życiem. Na pewno za kilka lat trzeba będzie sprzedać gospodarstwo, bo syn go nie przejmie. Ma swoją dobrą pracę i pomaga mi tylko z doskoku – przyznaje pan Ludwig i dodaje, że nie chce narzekać, bo 400 świń to przecież nie jest wiele. Inni mają po kilka tysięcy sztuk, ale to już nie jest dla niego rolnictwo tylko przemysł.
Z czego cieszy się gospodarz?
Prawie nie muszę zadawać mu pytanie o to, co lubi na gospodarstwie najbardziej, bo nasza rozmowa toczy się w naturalny sposób w tym kierunku. - Cała praca z tymi zwierzętami: poród, wzrastanie prosiąt, prośne maciory… Od dziecka wychowywałem się ze zwierzętami i pracowałem przy nich całe życie właśnie tu w Stolzenau, tak jak mój ojciec, dziadek i pradziadek, ale mojemu synowi nie życzę tego. Czasy są takie niepewne i tak szybko się wszystko zmienia. Wystarczy, że ubojnia wydłuży terminy i już wszystko inne leży, a producent prosiąt jest ostatni w łańcuchu roszczeń – wyznaje Ludwig Lettmann.
Gdy pytam mojego rozmówcę, czy jest coś, czego mogłabym mu życzyć, odpowiada natychmiast: - Dobrych cen i zdrowia! No to życzę mu jednego i drugiego, a jego szczęśliwym świniom dużo błocka i długiego życia w ich raju na ziemi.
ZOBACZ TAKŻE: Trzoda chlewna ekologicznie
- Tagi:
- rolnik
- trzoda chlewna