Jak chemik został rolnikiem
Wielu z rolników ma problem z przekazaniem gospodarstwa dzieciom, bo te rzadko zainteresowane są rolnictwem. Nie wiem, jak to zrobił Zenon Idczak, ale jego dwójka dzieci z pasją zajmuje się prowadzeniem rodzinnego gospodarstwa. Córka – była anglistka - umiłowała sobie hodowlę prosiąt, a syn Mateusz – z wykształcenia chemik, przejął pieczę nad bydłem mlecznym. To rzadka historia, ale wszystko wskazuje na to, że udana ponieważ zarówno siostra, jak i brat wyglądają na ludzi zadowolonych z tego, czym się zajmują.
Mateusz Idczak ma 29 lat. Po otrzymaniu dyplomu w dziedzinie, która dla mnie osobiście jest czarną magią, czyli chemii, zdecydował się na rolnictwo. Skąd ten wybór? - Po latach studiowania w Poznaniu poczułem, że klimat dużego miasta mi nie odpowiada. Wychowałem się tutaj, na wsi, na tym gospodarstwie. Jako dziecko biegałem po oborach i miałem ciągły kontakt ze zwierzętami. Kontakt ze zwierzętami lubię do dzisiaj. Cenię sobie tę pracę – wyjaśnia Mateusz Idczak.
Między górką a plażą
Niektórzy szczęśliwcy mogą powiedzieć, że pracują tam, gdzie inni robią urlop i tak jest w przypadku Mateusza również. Rodzinne gospodarstwo położone jest bezpośrednio nad pięknym jeziorem Lubotyńskim, a do tego nie ma tu (a może jeszcze?) wielu turystów. Najbardziej oddaloną część gospodarstwa zajmują chlewnie. Trzy budynki gospodarskie położone są na małym wzniesieniu i jest to królestwo siostry, która odpowiedzialna jest za hodowlę prosiąt. Pomiędzy wzniesieniem a jeziorem położone są obory, a w nich mleczne krowy, jałówki i cielęta, którymi zajmuje się brat Mateusz.
Całe gospodarstwo liczy ok. 90 hektarów, z czego 50 jest własnością rodziny. Uprawa roślinna ukierunkowana jest na produkcję bydła, a zasada obsiewania pól jest stała tzn. ok. 60 hektarów stanowi kukurydza, reszta to mieszanki traw oraz rośliny motylkowe. Hodowla zwierząt obejmuje trzodę chlewną (ok. 250 loch i ok. 6000 prosiąt w skali roku) oraz bydło mleczne. Mateusz odpowiedzialny jest za 120 krów rasy HF (holsztyńsko-fryzyjskiej), z czego ok. 10-15 jest w fazie zasuszania. Jałówki w ilości ok. 80 sztuk przeznaczone są na remont stada, a byczki w podobnej ilości sprzedawane po 2-3 tygodniach od urodzenia. Przez jakiś czas byczki zostawiane były na opasy, ale niekorzystna koniunktura na mięso wołowe oraz charakter pracy przy tych zwierzętach spowodowały, że podjęto decyzje o zaniechaniu hodowli opasów i skupieniu się na krowach mlecznych. Jałówki mają swój wybieg na okólniku, zasuszone krowy - na pobliskiej łączce, a krowy produkujące mleko pozostają w oborze.
Troska o stado
Mateusz Idczak ceni sobie kontakt i współpracę z fachowcem od genetyki bydła. Ten piszący aktualnie doktorat doradca wspiera Mateusza w ocenie krów i doborze buhajów. - Jego rola jest bardzo ważna, gdyż doskonali w naszym stadzie to, co jest niedoskonałe, aby w efekcie końcowym wydajność stada oraz jego stan zdrowotny były optymalne – mówi mój rozmówca.
Całe stado jest pod opieką zootechnika zajmującego się żywieniem bydła mlecznego. Jego comiesięczna wizyta i porady mają duży wkład w wyniki prowadzonej statystyki, według której ilość produkowanego mleka jest średnio na poziomie 10 tysięcy litrów od jednej krowy rocznie.
Koncepcja stania na dwóch nogach
Ojciec Zenon Idczak zawsze był zwolennikiem jak najmniejszego ryzyka. Stąd też wzięła się koncepcja gospodarstwa, w którym hoduje się równocześnie trzodę chlewną i bydło. - Gdy sprzedaż mleka kuleje, wspieramy się sprzedażą wieprzowiny i odwrotnie. Aktualnie większa opłacalność jest po stronie hodowli bydła mlecznego, więc można powiedzieć, że krowy nadrabiają zaległości ze strony hodowli świń. Było jednak też odwrotnie, gdy litr mleka kosztował trochę więcej niż złotówkę, a do tego mieliśmy do zapłacenia karę za jego nadprodukcję – wyjaśnia Mateusz. Jeszcze miesiąc temu litr mleka kosztował 1,62 zł. Dzisiaj jest to 1,65 zł. Tendencja jest zwyżkowa, więc siostra Kasia nie musi się martwić, że jej produkcja prosiaków jest chwilowo nie koniecznie opłacalna.
Zastanawiam się, jak wygląda planowanie na gospodarstwie. Czy ojciec z racji wieku i doświadczenia wydaje polecenia, a Kasia i Mateusz są od ich wykonywania? A może jest odwrotnie - z racji młodego wieku i chęci wprowadzenia zmian? - Wprawdzie ojciec przejdzie niebawem na emeryturę, ale jego doświadczenie będzie na pewno dla nas nadal ważne. Zaczynał od 6 hektarów i jak widać rozbudował to gospodarstwo z sukcesem, co tylko potwierdza jego dobre decyzje. Zdarza się jednak, że w pewnych kwestiach mocno dyskutujemy i nawet niekiedy wychodzi na moje (śmiech), ale silną stroną ojca jest jego konsekwencja, wytrwałość i optymizm. Często mówi, że hodowla jest długotrwałym procesem, że łatwo sprzedać stado, ale aby je odbudować potrzebnych jest wiele lat. Te słowa często towarzyszą mi w mojej pracy tak jak teraz, gdy mamy ciężką sytuację w hodowli trzody chlewnej – wyznaje młody rolnik.
Dzień z życia Mateusza
Mateusz Idczak oddany jest temu, co robi, całym sercem. Najwięcej czasu zabiera mu pojenie i odchowywanie cielaków. Dzień zaczyna właśnie od tego i rozczarowuje mnie wypowiedzią, że jest to dopiero około godziny siódmej. Uspokaja jednak, gdy mówi, że jeżeli jest taka potrzeba, to wstaje o czwartej, aby zastąpić pracownika przy dojeniu krów. Średnio pokrywa się to z moim wstawaniem o 6.00, a przecież my mamy „tylko” owce i do tego wcale nie mleczne. Dużo czasu schodzi mojemu rozmówcy na oględzinach i obsłudze stada. Również u jego siostry jest podobnie. - To cenne obserwacje, na które nie zawsze mają czas nasi trzej pracownicy, którzy razem ze mną pracują przy naszych zwierzętach. Zawsze po mojej stronie leży asysta weterynarzowi czy inseminatorowi i robię to chętnie, bo jest to cenny czas na przyjrzenie się stadu z bliska – wyjaśnia Mateusz Idczak.
90% może szukać żony
Mateusz Idczak jest przystojnym, elokwentnym, młodym mężczyzną. Patrzę na niego i myślę sobie, że kolejka chętnych na żonę dziewczyn jest pewnie długa. Gdy konfrontuję młodego rolnika z moimi rozważaniami, ten parska śmiechem i opowiada o obserwacjach fachowca od korekcji kopyt: - Gdzie nie zajedzie, tam 90 % młodych hodowców bydła mlecznego gospodaruje samodzielnie – wyjaśnia, a ja zaczynam rozumieć skąd wzięła się popularność programu „Rolnik szuka żony”. - Nie dziwi mnie to, bo tę pracę trzeba naprawdę lubić, a wręcz kochać. Inaczej żadne pieniądze nie będą wystarczającym argumentem, aby się nią zajmować – uzupełnia hodowca bydła mlecznego. A czas wolny? Ma go w ogóle? A jeżeli ma, to co z nim robi? Mówi, że lubi być aktywnym... (jakby bycie rolnikiem polegało na siedzeniu za biurkiem). Lubi wsiąść na rower i „przepedałować” bliższe i dalsze okolice, lub wybrać się na prywatną plażę, aby popływać w jeziorze Lubotyńskim.
Na przełomie roku
Rozmawiamy świadomi końca roku. Czy był on dobry? Tak, a zwłaszcza, że przyniósł stabilizację zdrowotną zwierząt, które w 2019 roku zaatakowane zostały wirusem BVD. Zapalenia błony śluzowej, biegunki, spadek mleczności, problem z rozrodczością, nagłe padnięcia - wszystko to potrzebowało intensywnej opieki, a i tak zdziesiątkowało stado. Dzisiaj, po licznych badaniach i regularnych szczepieniach mogą powiedzieć, że wychodzą na prostą. Również pod względem obfitych zbiorów pasz objętościowych miniony rok był łaskawy. Ogólny bilans mógłby zatem wyjść na plus, ale jest problem, który dotyczy nas wszystkich, a mianowicie rosnące w galopującym tempie koszty. W przypadku gospodarstwa państwa Idczaków są to koszty weterynaryjne, pracownicze, prądu, wody, paliwa, ale również pasz, które nijak mają się do cen mleka.
Pytam mojego rozmówcę, czego mogę mu życzyć na nadchodzący rok, zwłaszcza w tej opisanej sytuacji. Stoicyzm i optymizm ojca słychać w głosie syna: - Aby nie był gorszy od mijającego. Abyśmy byli zdrowi, zarówno my, jak i nasze zwierzaki, a nasze rodzinne relacje nadal były tak dobre, jak do tego czasu – mówi Mateusz Idczak, więc życzę tego wszystkiego jemu, Państwu i nam razem również.